... o mediach i współczesnym świecie. Pyta - Marcin Jakimowicz
Poznałem ludzi, którzy zachwycili się teologią, bo ujrzeli w Księdza oku błysk. Zarazili się pasją. Czy nie boi się Ksiądz, że teologia zacznie nużyć, stanie się kiedyś jedynie ciężką orką? Że zabraknie zachwytu?
– Wszystko jest możliwe, to jasne. Z pokorą trzeba brać taką możliwość pod uwagę. Co mnie pociesza? Przykłady osób, które są znacznie starsze ode mnie, a które znam osobiście lub z książek. Są (bądź byli) pasjonatami na wysokości siedemdziesiątki, osiemdziesiątki, dziewięćdziesiątki. Bardzo konkretni ludzie: Alfons Nossol, Hans Urs von Balthasar, Karl Rahner, Władysław Bartoszewski, Jan Nowak-Jeziorański, Jan Paweł II. Pisali i robili rzeczy ogniste. Czyli to jest możliwe. A jeśli rozejrzysz się po moim mieszkaniu, dostrzeżesz, że nie jest to cela frustrata. Najnowsze książki, świeża literatura, setki gadżetów: dowodów miłości, sympatii, pasji, ślady obecności młodych ludzi. To żyje. Czy da się utrzymać? Nie wiem. Wiem, że nie wolno fikać i być próżnym. Nie chcę powiedzieć pysznie, że będę zawsze pełnym pasji teologiem, ale twoje pytanie jest naprawdę kluczowe. To pasja właśnie jest w stanie przenieść człowieka ponad cierpieniami, frustracją, udręką codziennej ciężkiej pracy.
Pretekstem do naszej rozmowy jest nagroda im. biskupa Jana Chrapka „Ślad”. Biskupa Jana już nie ma, zostały po nim ślady: opowieści, książki, festiwale. Kilkanaście lat temu wyznawał Ksiądz w wierszu: „uczę się chodzić”, a już zostawia Ksiądz ślady... Czy bada je Ksiądz? Ogląda się za siebie?
– Tak. Bardzo mnie to interesuje, chcę zostawiać ślad. To jest, myślę, ludzkie, czyli pokorne.
Ale z drugiej strony Jezus mówi, by nie oglądać się wstecz.
– Tak, ale ja nie jestem żadnym pomnikowym gościem, który stoi w pierwszym szeregu wyzbytych doczesnych pragnień mistyków. Jestem facetem tuż po pięćdziesiątce, słabym człowiekiem zresztą. Jestem też mężczyzną, a dla chłopa koło pięćdziesiątki owoce życia są bardzo ważne. I jak wszystkim zależy mi głównie na jednym: na dzieciach i na wnukach. Rodzina się coraz bardziej powiększa? Rozsiana po całej Polsce…
Tak. To jest cudowne, że moje dzieci zdobywają magisteria, robią doktoraty, piszą wiersze, wydają książki, rodzą dzieci. Jest ich coraz więcej, pracują coraz piękniej. Ogromnie się tym cieszę i dziękuję za to Bogu. Naprawdę bardzo interesują mnie ślady, czyli ludzie. Dzieci, wnukowie. Warto dla nich żyć. Z nich jest nadzieja. Myślę na przykład o młodzieży z Chorzowa Batorego, z Siemianowic, o studentach dla których prowadziłem przez dekadę rekolekcje na Starym Groniu, o studentach KUL-u. Minęło już ponad dwadzieścia lat i wiesz, co zauważyłem? Że ci ludzie się prawie w ogóle nie rozwodzą! Niesamowite. Żyjemy przecież w czasach, gdy wymienia się żony i mężów na młodszych, wchodzi się w drugi, trzeci związek. Patrzę przecież w telewizor, widzę, pytałeś mnie już o to. A moje dzieci się nie rozwodzą. Statystyka jest piękna i przemawia za dobrym „śladem”... Rodziny moich dzieci są, rzecz jasna, różne: zmęczone, szczęśliwe, zapracowane, z cierpieniem. Ale nie rozwodzą się. To konkret.
oceń artykuł
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się