Ten krzyż splata historie cierpienia trzech osób. Jana Pawła II, który przytulał się do niego w czasie ostatniej Drogi Krzyżowej. Pani Janiny Trafalskiej, przykutej do wózka od czasu, gdy w wieku 29 lat wypadła z okna. No i Pana Jezusa.
Ten krzyż jest dzisiaj na stałe zameldowany w bocznej nawie kościoła we wsi Kraczkowa pod Rzeszowem. Jednak niełatwo go tam zastać. Ciągle jeździ po parafiach, po seminariach i po szpitalach całej Polski. Gdzie się pojawi, tam ludzie padają na kolana i adorują rozpiętego na nim Chrystusa.
Janka wypada z okna
Człowiek, który go w 1997 roku wyrzeźbił w swoim warsztacie we wsi Stefkowa w Bieszczadach, nie zrobił tego jednak z myślą o Janie Pawle II. Podarował go przykutej do wózka żonie Janinie Trafalskiej. Jej cierpienie zaczęło się nagle 19 lat temu. 29-letnia wtedy Janina, mama 6-letniego Sebastiana, chciała umyć okno na pierwszym piętrze. Staszek, jej mąż, wołał z dołu, że to on okno umyje, ale dopiero za chwilę, bo akurat wrze mu woda na kawę. Janka była jednak niecierpliwa i sama zwinnie wskoczyła na parapet. To, co stało się później, trwało krótko jak mgnienie oka. Janina nagle straciła równowagę i runęła w dół. Uderzając o ziemię, uszkodziła sobie kręgosłup. Teraz jeździ na wózku. Przez trzy lata ten krucyfiks wisiał przy łóżku nad głową Janki. Kobieta przemodliła przed nim wiele godzin. Choć być może jeszcze więcej czasu spędziła przed drugim krzyżem, który wisi w kuchni rodziny Trafalskich. – W tym krucyfiksie, który później trafił do Ojca Świętego, jest coś takiego, co mi osobiście pomagało się skupić, skoncentrować na modlitwie. Pamiętam chwile takiej szczególnej modlitwy przed nim – wspomina dzisiaj pani Janka.
Stanisław Trafalski wyrzeźbił go na zamówienie pewnego księdza z Rzeszowa. Jednocześnie wyrzeźbił też drugi krzyż, żeby zamawiający miał wybór. – Ale później pomyślałem, że ksiądz i tak sobie wybierze ten drugi, jasny krzyż... Więc ten ciemniejszy od razu dałem żonie – wspomina. – Czy to znaczy, że tamten drugi, jasny krzyż, był bardziej efektowny? – pytam. – Nie. Odczułem, że powinienem ten ciemniejszy zostawić. Naprawdę. Po latach się dowiedziałem, dlaczego tak naprawdę go zostawiłem – mówi pan Stanisław. Na wyrzeźbionym przez niego krzyżu cierpiący Zbawiciel jest wyciągnięty jak struna. Zwłaszcza jego ręce i tors. Tylko nogi wyglądają jakby na bezwładne, jak nogi człowieka na wózku.
Papież dziwnie patrzy
Trzy lata później z pielgrzymką do Watykanu wybierali się mieszkańcy ich gminy Olszanica. Stanisława poproszono, żeby szybko odnowił figurkę, którą wójt zamierzał wręczyć Janowi Pawłowi II. Na renowację było tylko kilka godzin, bo autokar z grupą miał ruszyć po południu tego samego dnia. Janina popatrzyła sceptycznie na figurkę i powiedziała: – Nie żartuj... To dla Ojca Świętego? Weźcie lepiej ten mój krzyż, co u mnie na ścianie wisi. Janina jest z wykształcenia elektronikiem, ale zna się na sztuce, więc powiedziała to bez cienia wątpliwości. Stanisław zdjął więc krzyż ze ściany. – Pożegnajmy się i oddajemy Ojcu Świętemu – powiedział i ucałował krzyż. Po nim ucałowała go Janina. Pielgrzymi z gminy Olszanicy mieli wrażenie, że kiedy wójt Tadeusz Franczyk wręczał krzyż Trafalskich Janowi Pawłowi II, Papież jakoś dziwnie się w niego wpatrywał. Zostało to uwiecznione na zdjęciu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się