Nowy numer 17/2024 Archiwum

To jest coś bardziej subtelnego

Wieczory uwielbienia czy różaniec są dobre, ale... istnieje droga prowadząca dalej. O. Serafin Maria Tyszko OCD mówi o jej opisie u św. Jana od Krzyża.

Jarosław Dudała: Załóżmy, że prowadzę jakieś życie wewnętrzne. Słyszałem, że św. Jan od Krzyża był wielkim mistrzem duchowości. Skąd mam wiedzieć, czy jego pisma to coś dla mnie?

O. Serafin Tyszko OCD: Ścieżek na drodze, którą jest Jezus, jest wiele. Ale jeżeli coś we mnie iskrzy, jeśli budzą się jakieś pragnienia na wspomnienie o św. Janie, to dlaczego nie miałbym uważać, że Duch Pański mnie do tego zaprasza?

Może dlatego, że św. Jan jest trudny? Nawet św. Teresa Wielka mówiła, że nie do końca go rozumie.

To, o czym o pisze Jan (o przeobrażającym zjednoczeniu), a także Teresa – przynajmniej do piątych mieszkań "Zamku wewnętrznego" włącznie – jest absolutnie dla wszystkich chrześcijan! A że Teresa nie do końca rozumiała Jana, to nic dziwnego. Nie ma co tego dramatyzować. Każdy z nas idzie własną ścieżką i druga osoba nigdy nie staje się mną.

Czyli nie trzeba być mnichem, mniszką czy zakonnikiem, żeby osiągać szczyty kontemplacji?

Gdyby to ode mnie zależało, to spokojnie beatyfikowałbym brata św. Teresy od Jezusa (miał na imię Lorenzo), brata św. Jana od Krzyża (Francisco) czy siostrę św. Elżbiety od Trójcy Świętej - Małgorzatę. Małgorzata, mama 9 dzieci (jedno wcześnie zmarło), która w wieku 42 lat została wdową, osiągnęła szczyty życia kontemplacyjnego w życiu małżeńsko-rodzinnym. Wzrastała przy tym w życiu kontemplacji i miłości bez szczególnego nauczania ze strony innych, poza podpowiedziami jej klauzurowej siostry.

Albo taka babcia Hala, która spotkałem w 1990 r. w Ukrainie. Dziś ma 91 lat. Przy niewielkim moim udziale poddała się pewnym Bożym działaniom, w tym intensywnej nocy ciemnej. Jestem przekonany, że prowadzi głębokie życie kontemplacyjne w ramach swojego świeckiego życia.

Kwestią jest tylko to, czy dana osoba zgodzi się na prowadzenie Boże, czerpiąc z doświadczenia Jana czy Teresy.

Zapytam więc przewrotnie: dla kogo nie jest św. Jan? Czego nie można u niego znaleźć?

Początków życia duchowego. Sam zresztą pisał, że jest szereg dobrych książek o początkach medytacji, dlatego on nie będzie się tym zajmował. – Chcę pisać o punktach stycznych, kiedy Duch Pański przeprowadza duszę z jednego poziomu na drugi, czyli o nocach ciemnych – deklarował Jan. (Teresa w ramach tzw. próby miłości w trzecim mieszkaniu "Zamku wewnętrznego" mówi, że chce pisać o tym, jakie przeobrażenia i jakie oczyszczenia są potrzebne.) I wreszcie – w różnych momentach – Jan pisze o szczytach: w "Pieśni duchowej" czy "Żywym płomieniu miłości".

Jeżeli ktoś chce czerpać z Jana początki życia duchowego, to trochę u niego znajdzie, ale niewiele.

Jeżeli ktoś chce pytać, na czym polega medytacja chrześcijańska, to też nie.

Wątku ewangelizacyjnego – kerygmatycznego, pierwszej metanoi  – tam się nie znajdzie.

Trochę można znaleźć w życiorysie św. Teresy, ale nie jest to opracowane w sposób systematyczny.

Pisał Ojciec w książce "Geniusz św. Jana od Krzyża", że droga, którą proponuje św. Jan, to droga bez atrakcji. I że jeżeli nie wyciszy się w sobie pewnego rodzaju pobożności, to w ogóle nie można wejść na tę drogę.

Może tak być, może tak być...

Pisałem to w 1988-1989 roku. Dziś bym tak tego nie nazwał. Nie mówiłbym o "braku atrakcji". Ale tym kluczu układ podstawowy jest prosty: czy dana osoba szuka zjednoczenia ze sobą Ojca, Syna i Ducha Świętego przez wcielone Słowo Boga żywego, jakim jest Jezus, czy szuka Jego Osoby i zjednoczenia z Nim, czy raczej szuka wrażeń.

Dziś napisałbym, że Jan nie zachęca do zatrzymywania się na wrażeniach – ale to też trzeba dobrze rozumieć. Jan mówił: – Proszę bardzo: jeśli interesują cię dary, przeżycia, doznania i jest ci to potrzebne, to ja nie będę dyskutować z Duchem Świętym. Ale podpowiadam ci: jeśli nie pójdziesz w ubóstwo ducha, nie oderwiesz się od tego, to to, co na pewnym etapie w życiu duchowym ci służyło, na innym etapie będzie ci przeszkadzać.

Chce Ojciec powiedzieć, że aby pójść głębiej za św. Janem, trzeba przestać chodzić na wieczory uwielbienia, przestać odmawiać różaniec?

Nie, to zła interpretacja.

Główny problem jest taki: czy dana osoba chce zostać: niewolnikiem religijnym, strachliwym wobec Boga, czy chce – i to jest częstsze – zostać najemnikiem Boga, czyli osobą, która mówi o opłacalności ("co ja będę z tego miał, że będę odmawiał różaniec?", "co ja będę z tego miał, że będę prowadził życie liturgiczne?" itd., itd.) Jeżeli dana osoba się na tym zatrzyma, to nie pójdzie dalej.

To nierzadkie zjawisko. Mam kontakt z wieloma dawnymi znajomymi z ruchu oazowego czy odnowy charyzmatycznej, którzy z różnych powodów tak się przyzwyczaili do doznań, przeżyć czy nawet głębszych doświadczeń, tak się przyzwyczaili do modlitw ustnych w pewnym kluczu, że dalej nie mogą pójść. Bo nie chcą wejść w większą pustkę, świętą pustkę, noc ciemną, to, co Jan nazywa próżnią – czyli głębokie ubóstwo duchowe, które sprawia, że moja przestrzeń duchowa jest otwarta na dalsze działanie. Zatrzymują się na tym poziomie. I wtedy to przeszkadza.

Natomiast to, co się dzieje po drodze, jest dobre, jeśli ta osoba daje się prowadzić dalej. Jeśli  nie prowadzi modlitw ustnych na kilometry i tony, paplając i próbując zakląć Boga, żeby jej coś dał – ze zbawieniem włącznie.

Jak zaczniesz chodzić na modlitwę dla Niego, żeby to On "więcej z tego miał", to dokonuje się jakieś pogłębienie. I wówczas rewidujesz swoje dotychczasowe zaangażowanie modlitewne – nie musisz go odrzucać. Stanowisko typu: "To ja już w ogóle nie będę uwielbiał" byłoby dziwaczne.

A że mogę się na tej atrakcji, przeżyciu, wrażeniu zatrzymać – to zupełnie inna kwestia. To się zdarza: dana osoba nie chce wejść w świętą, pierwszą, błogosławioną, będącą darem Bożym noc ciemną – czyli przejście z poziomu sentido (poziomu płytko-emocjonalnego, płytko-racjonalistycznego, podstawowo-wyobrażeniowego, fantazyjnego, doznaniowego) na poziom espiritu. Wówczas rzeczy, o których pan wspomniał – które na pewnym etapie były potrzebne, bo wyprowadziły tę osobę ze śmierci duchowej albo z bylejakości czy przeciętności kościelnej –  te rzeczy zostają przywłaszczone i zaczynają przeszkadzać. To myślenie typu: "To ma być, a jak mi Pan Bóg tego nie da, to mogę się na Niego obrazić". I  zaczyna się latanie po miejscach, w których "to" dają... A Bóg mówi: "Wcale nie musisz tam latać. Ja jestem w tobie, tylko na inny sposób. Czy jesteś gotów przejść przez błogosławioną ciemną noc? Czy jesteś gotów zostawić to, co było, na rzecz ubóstwa duchowego, czyli poddania się Duchowi Bożemu, w którym wchodzisz w darmowość, bezinteresowność, a nie atrakcyjność, wrażeniowość, doznaniowość itd.?"

Wiele osób, które przyjeżdżają do nas na rekolekcje, wywodzi się z tego nurtu doznaniowego. Problem pojawia się, gdy proponuje im się coś idącego dalej. Wtedy zdarza się, że pojawia się lekkie przerażenie, bo człowiek do czegoś się przyzwyczaił, zna to, to jest jego. A kiedy wchodzi w noc ciemną, duchowe podpórki i częściowo ziemia trzęsą się, jakby nie było oparcia. Jan od Krzyża pisze o kimś takim: "oparty, a bez oparcia". Bo nie odczuwa tego, ale jest oparty na samym Bogu. Do tej pory mógł być oparty na darach, doznaniach, wrażeniach, na przeżyciach, a Osoba była na drugim miejscu. Pytanie brzmi: czy pragnę za wszelką cenę Osoby i Jej prowadzenia, czy bardziej pragnę mieć coś dla siebie, np. doznania religijno-charyzmatyczne czy jakiekolwiek inne. I tutaj problem mają absolutnie wszyscy: czy są z różańca, czy z modlitwy ustnej, tzw. charyzmatycznej czy jakiejkolwiek innej.

A wcześniej czy później każda taka osoba stanie przed propozycją nocy ciemnej. Zgodzi się – pójdzie dalej. Nie zgodzi się – będzie krążyć na jakimś poziomie. Bóg to będzie tolerował przez jakiś czas: "Dobrze, jeśli tak sobie życzysz, wrócę za jakiś czas i znów zaproponuję ci coś dalej". To jest niezmiernie dyskretna historia!

Załóżmy, że zgodzę się pójść dalej. Co będzie dalej?

Dalej będzie większa prostota i głębsze zjednoczenie, ale bardziej z Osobą aniżeli z działaniami Osób Boskich, bynajmniej Ich nie odrzucając. Będzie głębsze doświadczenie, ale już niekoniecznie doznaniowe, przeżyciowe. Wtedy dokonuje się paschalne "odkręcenie się" od samego siebie, a kręcenie się wokół Niego. Silniejsze stają się wiara, nadzieja i miłość jako najistotniejsze elementy życia Bożego we mnie. I zaczynam bardziej prowadzić życie w Duchu Świętym (u Teresy to jest w czwartym mieszkaniu "Zamku wewnętrznego") aniżeli religijno-pobożnościowe, religijno-moralne. Jestem gotów na dobre paschalne cierpienia. Jestem gotów na bardziej ofiarną, ale roztropną służbę. Jestem bardziej gotowy na całkowite wydanie się Jemu: "zdobądź mnie, przejmij mnie, ja nie chcę już należeć do siebie, chce należeć do Ciebie". Jan mówi, że jeśli taka osoba pozwoli żeby ją przekroczyć, Bóg – żeby jej nie zniechęcić – przeważnie daje jej pewne doświadczenia, których nie można już nazwać odczuciami, wrażeniami, atrakcjami. To jest coś bardziej subtelnego. Opisuje to zarówno w "Pieśni duchowej", jak i w "Żywym płomieniu miłości". To jest nieporównywalne do tego, co się działo na poziomie sentido. On tamtego poziomu nie neguje, mówi tylko: "Idź na skróty. Dlaczego idziesz drogą zmysłowo-wyobrażeniową, zamiast iść drogą duchową?"

Św. Paweł o tym samym pisze do Koryntian: nie neguję, stwierdzam, że macie wszystkie dary łaski". Ale – mówi dalej – duchowi nie jesteście. Nie jesteście pneumatikoi. Podpowiedzieć wam, dlaczego nie jesteście pneumatikoi? Jesteście sarkikoi, czyli ludźmi starego człowieka, tyle że już z pierwszymi darami, pierwocinami Ducha. Ale duchowymi w sensie ścisłym (pneumatikoi ), poddanymi Duchowi jeszcze nie jesteście. Jesteście sarkikoi (my to tłumaczymy jako "cieleśni", ale to nie jest do końca prawidłowe), bo zdarzają się u was takie a takie rzeczy. Ale nie neguję, że nie brak wam żadnych darów łaski.

I dokonuje się wreszcie w niektórych przypadkach – nie we wszystkich – przeobrażające, oblubieńcze, zaślubiające zjednoczenie z Bogiem, gdy ta osoba jest do głębi wolna, jest uwolniona od opinii ludzkiej i uwolniona od przywłaszczania sobie rzeczy duchowych. Jest głęboko uboga i nic jej nie brakuje. Jest miłosierna wobec braci – nie potrafi osądzać. Jest służebna, ale mądrze – ponieważ łączy w sobie miłość miłosierną z prawdą i sprawiedliwością w rozumieniu biblijnym. Może mieć pewne doświadczenia duchowe i może ich nie mieć. Może być w głębokiej oschłości przez resztę życia, ale jest cała zjednoczona i nie odchodzi od Boga.

Przeważnie ludziom towarzyszą przy tym pewne doświadczenia – niekoniecznie ekstatyczne, jak u Teresy; u Jana było tego prawdopodobnie mniej, przynajmniej nic o tym nie pisze.

Taki człowiek jest przeobrażająco zjednoczony z Bogiem. Jest u celu tego, co może się wydarzyć po tej stronie.

Potem jeszcze Jan opisuje rzeczy zupełnie niezwykłe: taka osoba jest na tyle poddana Duchowi Świętemu, że sama tchnie Ducha Świętego.

Ponieważ w jej duszy jest niebo (już teraz, nie gdzieś daleko), ponieważ ma życie wieczne w Chrystusie, Duch Święty czasem podwiewa zasłonę i ta osoba jakby zaczyna widzieć Boga, chociaż nie w sensie absolutnym – nie tak, jak po drugiej stronie. Ma też prawdziwe owoce Ducha Świętego: miłość (agape), radość, pokój...

Niektórzy są w tym kluczu widoczni, niektórzy bardzo ukryci. Taka babcia Hala... Niewiele osób odkryło, że to jest osoba prawdopodobnie głęboko zjednoczona z Bogiem. Jest uboga, prosta. Nie jest przeznaczona na świecznik.

To są piękne rzeczy! Ale bez nocy ciemnej to jest niemożliwe.

To jest coś bardziej subtelnego O. Serafin Maria Tyszko (ur. 1953) jest karmelitą bosym. Pochodzi ze Słupska. W Karmelu od 1979 r., kapłanem jest od roku 1985. Ponad 3 lata pracował w Ukrainie, 18 lat spędził w karmelitańskim eremickim domu modlitwy w Drzewinie koło Pruszcza Gdańskiego, obecnie (od 7 lat) w będącym w budowie klasztorze rekolekcyjnym na Zwoli koło Poznania.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy