Córki zabitych na kopalni Wujek podpisały apel o narodowe pojednanie. – To nie znaczy, że ja już biegnę z transparentem, że wszystkim zabójcom przebaczam, i że przed nimi klękam. Ale chcę rozmawiać – mówi Agnieszka Gzik-Pawlak, córka zastrzelonego w czwartym dniu stanu wojennego Ryszarda Gzika.
Przed rozpylonym gazem górnicy osłaniali twarze zwykłymi chustkami. Wartak zachłysnął się jednak. Dobiegł pod komin i zwymiotował. – Miałem wrażenie, jakby niewidzialna kotwica wyrywała ze mnie wnętrzności. Zresztą gaz spowodował, że my wszyscy tam obecni mieliśmy następnego dnia na oczach biały osad podobny do mąki – wspomina dzisiaj.
Seriami w górników
Zwarty szereg górników ciągle jednak bronił ZOMO wstępu na kopalnię. I wtedy atak milicji przestał być tylko gwałtowną przepychanką. Nagle górnicy zaczęli się przewracać. W pierwszych sekundach większość z obrońców pomyślała: widać zomowcy celnie rzucają z daleka kamieniami. Niestety, już w następnej chwili dotarła do nich prawda. Kolejni mężczyźni walili się na ziemię jak podcięci. To milicyjny pluton specjalny pakował w tłum górników całe magazynki pocisków.
W procesie, który ślimaczy się od kilkunastu lat, znajomy zomowców zeznał, że oni tamtym strzelaniem się przechwalali. Mówili, że było lepiej niż na strzelnicy: fik i ludzik znikał. Kilkudziesięciu górników zostało rannych. Dziewięciu tej masakry nie przeżyło. Stanisław Płatek, przywódca strajku, zaczął podnosić jednego z górników, który bezwładnie osunął się na ziemię. I wtedy... jego też dosięgła kula. Dostał w ramię. Przed sądem Stanisław Płatek stał z zabandażowaną, unieruchomioną ręką. Sąd wysłał go do więzienia.
Jerzy Wartak siedział w areszcie w Katowicach, w więzieniach w Raciborzu, Strzelcach i Kłodzku. Miał tam tkwić aż 3,5 roku, ale z powodu wizyty Jana Pawła Wielkiego w Polsce wypuszczono go po roku i pięciu miesiącach. Choć był traktowany łagodniej niż kryminaliści, to i tak zaliczył tam tydzień „kabaryny”, czyli karnej celi. To była bardzo mała i niezwykle zapleśniała cela w piwnicy więzienia w Strzelcach, w której więźniom towarzyszył tylko szczur wychylający się z ustępu. Wartak trafił tam, bo strażnik oskarżył go o próbę przemycenia do celi jednej tabliczki czekolady. Pan Jerzy wdał się ze strażnikiem w dyskusję, a potem sobie z niego zażartował. To wystarczyło na tydzień kabaryny. A sprawcy masakry na „Wujku”? Do dzisiaj włos im nie spadł z głów. W 1981 i 1982 roku prokuratorzy wojskowi zupełnie otwarcie zacierali za nimi ślady, zamiast je zbierać. Ci prokuratorzy też do dzisiaj są bezkarni, choć ich nazwiska są znane.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się