Nowy numer 13/2024 Archiwum

Za kraty nastolatków

Sześciu chłopaków i dziewczyna z Wrocławia zakryli twarze maskami. Przypięli harcerskie finki i niemiecki bagnet, wzięli klamki do drzwi, żeby udawały pistolety. Tak uzbrojeni rzucili wyzwanie krwawej władzy ludowej.

Był luty 1952 roku, stalinowski terror w zenicie. Młodzi wrocławianie chcieli, wzorem swoich starszych braci i sióstr, którzy parę lat wcześniej działali w AK, też zrobić coś pożytecznego dla wolności Polski. Założyli więc tajną, antykomunistyczną organizację. Przewinęło się przez nią ponad 30 bardzo młodych ludzi. Większość uczyła się we wrocławskich technikach: budowy wagonów, budowlanym i mechanicznym. Jeden z nich, aktor Janusz Horodniczy, właśnie wydał wspomnienia „Młodsi od swoich wyroków”.

Demolka w ZMP
Janusz w 1952 r. miał niespełna 17 lat. Do Wrocławia przyjechał z Wilna. – We Wrocławiu spotkali się lwowiacy i wilniucy, którym wyrwano serca, zmuszając do wyjazdu z domów, z powstańcami warszawskimi, którzy do zniszczonej stolicy nie mieli po co wracać. Dlatego na Ziemiach Odzyskanych panował wyjątkowo antysowiecki i antykomunistyczny klimat, tu społeczeństwo mówiło jednym głosem przeciw czerwonym – tłumaczy dzisiaj Janusz Horodniczy. Janusz z kumplami założyli w 1951 r. tajną organizację Wrocław-Północ, przemianowaną później na Batalion Młodzieżowy AK, a w końcu na Proletariat. Młodym marzyło się, że w przyszłości wystąpią przeciw władzy ludowej razem z robotnikami. Wysyłali listy do działaczy komunistycznych z ostrzeżeniami „przed dalszą propagandą komunistyczną i wpajaniem w życie zasad bandytyzmu bolszewickiego”.

Największą akcją Proletariatu było nocne włamanie do biura zarządu dzielnicy komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Irka Flis z Tadkiem Gazdowiczem stanęli na czatach, a pięciu chłopców uzbrojonych w finki, niemiecki bagnet i klamki udające pistolety, włamało się do środka. Zniszczyli ZMP-owską dokumentację i portrety komunistów wiszące na ścianach. Zarekwirowali maszynę do pisania, zostawiając pokwitowanie. Zostawili też list ze słowami: „Wiedzcie, że jeszcze w Polsce są ludzie, którzy nie dopuszczą do jej zguby (...). Niech żyje walka przeciw okupantom bolszewickim. Urząd Bezpieczeństwa Publicznego będzie miał trudny orzech do zgryzienia”. – Pocztą pantoflową rozniosło się, że we Wrocławiu działa młodzieżowe podziemie i nieźle sobie radzi. Dodało nam to animuszu – wspomina Janusz Horodniczy.

Ludzie patrzący na takie działania z dzisiejszej perspektywy rzucą czasem z wyższością: „dziecinada”. Owszem, spiskowcy byli naiwni. Jednak sławnym Szarym Szeregom nikt dziś dziecinady nie zarzuca. A młodzi z Szarych Szeregów też zaczynali w czasie niemieckiej okupacji od niepoważnego „małego sabotażu”: a to zamalowali swastykę, a to zasmrodzili kino, w którym oglądano niemiecką kronikę filmową, a to straszyli niemieckiego wartownika, rzucając mu petardę pod nogi. Gdy minęły dwa lata, ci sami harcerze strzelali już z prawdziwych peemów do generała SS Franza Kutschery.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy