Lena wyrosła w rodzinie ateistów na Syberii. Była modelką i prezenterką telewizyjną. Tak ją zachwyciło spotkanie żywego Boga, że wstępuje do zakonu w Polsce.
Jelenę, zwaną zdrobniale Leną albo Lenką, wysłannicy GN spotkali na Syberii. Rzuciła świetnie płatną pracę, żeby pracować jako katechetka i organistka w parafii św. Józefa w Surgucie. To parafia terytorialnie trzy razy większa od Polski, a kościół dopiero się w niej buduje. Na tym obszarze mieszka 1,5 mln ludzi, z których większość to ateiści. Trzeba ich tylko przekonać, że ten brak, który w sobie noszą, chce wypełnić Jezus Chrystus. Problem w tym, że nie ma komu tego robić.
Córka myśliwego
Jelena Władimirowna Timochina ma 31 lat, pochodzi spod Nowosybirska. Jej ojciec jest myśliwym. Ale nie takim jak ci w Polsce, którzy polują po pracy. Pan Władimir zawodowo poluje na łosie, norki i kaczki; trzyma małe psy do polowań na borsuki, psy gończe na zające i błękitnookie psy łajki na lisy. Dzięki tacie Lena doskonale zna syberyjski las. Od dziecka umie chwytać jadowite żmije, z których tata robi maść do smarowania sideł. – Wystarczy żmiję przydusić patykiem albo nogą, potem bierzesz ją za szyję, a ona jakby śpi. I wsadzasz do słoika, to nic takiego – mówi. W rodzinie Lenki panował ateizm, jeden z jej dziadków pracował nawet w KGB. Dziewczyna przyjęła chrzest jako 13-latka, bo namówił ją kolega ze szkoły muzycznej. Jednak prawosławny batiuszka dopiero w czasie obrzędu chrztu zaczął uczyć Lenę, jak robić znak krzyża. – Nie wiedziałam, co dla mnie znaczy ten znak krzyża i chrzest – wspomina Lena.
Z rodzinnego domu Lenka trafiła do Nowosybirska, studiować filologię rosyjską i public relations. Została modelką, prowadziła też poranny program w regionalnej telewizji. – To był bardzo pusty program, naprawdę – macha ręką. Narzeczony Leny chciał ślubu w Kościele katolickim, więc zaprowadził ją do księdza. Poszła, ale nic to dla niej nie znaczyło. Pierwszy zachwyt, który przeżyła w katedrze w Nowosybirsku, miał podłoże estetyczne. Choć może nie tylko? Nowosybirską katedrę przecinały smugi światła, a w tych smugach tańczyły cząsteczki kurzu. – Tak się w to zapatrzyłam. I zachciałam bardzo, nawet nie wiedziałam czego – wspomina. W trakcie przygotowań do ślubu zaczęła odkrywać piękno chrześcijaństwa. Ale stało się coś jeszcze: gdy zaczęła głębiej myśleć o swoim życiu, zaczęła też rozeznawać swoje powołanie. – Zrozumiałam, że chyba za mojego narzeczonego nie pójdę. Więcej: że chyba za nikogo nie pójdę. I że chyba chcę być jak te kobiety przy ołtarzu, które są takie dobre dla wszystkich – mówi o siostrach zakonnych. – Z tym chłopakiem w końcu rozeszliśmy się. Jestem mu wdzięczna, że pokazał mi wiarę, i modlę się za niego – dodaje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak