Dziś klucze do rozwiązania problemu koreańskiego leżą w Chinach – mówi prof. Waldemar Dziak.
Prof. dr hab. Waldemar J. Dziak jest politologiem, profesorem Collegium Civitas, specjalistą w zakresie problematyki północnokoreańskiej i chińskiej, pracownikiem naukowym w Zakładzie Azji i Pacyfiku oraz Centrum Badań Azji Wschodniej w Instytucie Studiów Politycznych PAN.
Tomasz Rożek: Będzie wojna?
Waldemar Dziak: – Nie będzie. Korea Północna w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przeprowadziła kilka tysięcy mniejszych czy większych incydentów, prowokacji i aktów sabotażu wobec Korei Południowej. Często były to bardzo poważne sprawy, takie jak porywanie obywateli, statków rybackich czy samolotów cywilnych. Szacuje się, że specjalnie szkoleni komandosi porwali na północ w sumie kilka tysięcy obywateli południa. Porywani są także Japończycy. Ci ludzie wykorzystywani są później do szkolenia szpiegów, zrzucanych czy przemycanych na teren Korei Południowej czy Japonii. Nie tak dawno w wyniku eksplozji bomby w samolocie pasażerskim, należącym do Korei Południowej, zginęło znacznie więcej osób niż 46 marynarzy z zatopionej pod koniec marca korwety.
Czyli nic nowego...
– Dzisiaj sytuacja jest bardziej skomplikowana pod względem politycznym. Korea Północna przechodzi kolejną fazę bardzo trudnego rozwoju. Ma ogromny kryzys. Przeprowadziła wymianę pieniędzy, która uderzyła w tych biednych ludzi. Ma problem sukcesji władzy, ponieważ przywódca Kim Dzong Il jest człowiekiem schorowanym. Wiemy, że rozpoczął się proces przekazywania władzy w ręce bardzo młodego człowieka, 29-letniego Kim Dzong Una. On już piastuje niektóre stanowiska w partii i państwie. Niedługo ukaże się znaczek pocztowy z jego wizerunkiem i dopiero wtedy dowiemy się, jak on wygląda. Ostatnie zdjęcie, jakie znane jest światu, pochodzi sprzed 14 lat. Być może ten incydent ma na celu odwrócenie uwagi społeczeństwa. A może jest to także sygnał dla świata, który uważa, że Korea Północna znajduje się w przededniu wielkiego kryzysu, być może upadku. Może chcieli pokazać, że są zdolni do działania, a armia trzyma się krzepko. My nie wiemy, kto kazał wystrzelić torpedę i zatopić okręt południowokoreański. Czy góra, czy jeden z generałów, który chciał pokazać prawdziwą siłę armii.
A może po tych kilku tysiącach incydentów ktoś w Korei Południowej powiedział „dość”, walnął ręką w stół?
– Powinien już dawno powiedzieć „dość”. Korea Północna jest wielkim mocarstwem, ma broń nie tylko jądrową, ale też biologiczną i chemiczną. Mówi się, że Korea Północna może być trzecią czy czwartą potęgą militarną świata. Korea Południowa musiała zareagować ostro, ale na słowach i gestach się skończy. Dziś klucze do rozwiązania problemu koreańskiego nie leżą w Seulu ani w Tokio, ani nawet w Ameryce przy tym prezydencie, tylko w Chinach. To jest wielki sprawdzian dla Chin, które wyrastają na drugie mocarstwo świata. Wszyscy patrzą, jak w tej sytuacji zachowa się Pekin.
Czy dzisiaj istnieje jakikolwiek sposób na to, żeby wpłynąć na Koreę Północną? Nakładanie kolejnych sankcji nie ma chyba sensu, skoro ten kraj i tak obłożony jest ogromnymi sankcjami.
– Dzisiaj można zrobić tylko jedno – rozpocząć wojnę. Taka wojna we wszystkich scenariuszach jest wygrana dla Korei Południowej i dla Ameryki, ale oznacza koniec Korei Północnej, a może i Południowej. Koszty takiego konfliktu byłyby ogromne. Armia Korei Północnej liczy 1,2 mln żołnierzy. Dla porównania, polska armia to około 100 tys. ludzi. 5 mln Koreańczyków jest dodatkowo w organizacjach paramilitarnych. W Korei Północnej 90 proc. infrastruktury wojskowej ukryte jest głęboko pod ziemią, w tunelach kopanych przez ostatnich 60 lat. Korea Północna ma 12 tys. dział artyleryjskich na linii demarkacyjnej. To jest tyle, ile Chiny mają na wszystkich swoich grani-cach. Niecałe 40 km od linii demarkacyjnej znajduje się Seul, stolica Korei Południowej. Każdy, kto zdecyduje się na wojnę, musi mieć świadomość, że byłaby to wojna na wyniszczenie.
«
‹
1
›
»
oceń artykuł
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się