Nowy numer 17/2024 Archiwum

Być jak yeti

Dobry sprzęt w górach nie wystarczy. Zimą potrzebna jest większa niż latem dawka zdrowego rozsądku.

Zimą górskie szlaki – niby znane z letnich wypraw – potrafią zaskoczyć najwytrawniejszych górołazów. Jak przygotować się do zimowej wycieczki w góry, żeby niezapomniana wyprawa nie była ostatnią? Kiedy lepiej w ogóle zrezygnować?

Dobre inwestycje
Po pierwsze odpowiednia bielizna i ciepłe ubranie wierzchnie. Niekoniecznie oznacza to, że ubiór „na cebulkę” to zawsze najlepsze wyjście. – Jeśli idziemy pod górę szybkim marszem, nie należy od razu ubierać wszystkich warstw, tylko trzymać je w plecaku i ubrać dopiero w czasie jakiegoś postoju – radzi Mieczysław Ziach, wieloletni ratownik i zastępca naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR). – Dobrze jest mieć bieliznę termoaktywną oraz kurtkę typu Wind Stopper lub Gore Tex. A do tego właśnie coś na wypadek postoju – dodaje. Odpowiedni ubiór powinien chronić nas głównie przed wiatrem oraz przed wilgocią – w przypadku tej drugiej najlepszym zabezpieczeniem jest unikanie ubrań wełnianych, które wilgoć zatrzymują. Po drugie do zimowego ataku na szczyt, szczególnie w górach wysokich, niezbędne są raki i czekany. Pierwsze z nich – „zębatki” nakładane na buty – przydają się zwłaszcza na skalistych i lodowych podejściach. Ze względu na zastosowanie wyróżnia się raki turystyczne, ogólnoalpinistyczne i wspinaczkowe, a ze względu na rodzaj mocowania do buta: paskowe, koszykowe, automaty i półautomaty. Do w miarę łatwych tras na stokach o nachyleniu maks. 45° (np. w Tatrach Zachodnich) spokojnie wystarczają raki paskowe lub koszykowe. Na bardziej ambitne trasy lepiej zaopatrzyć się w raki automatyczne ogólnoalpinistyczne. Czekan natomiast na dole zaopatrzony jest w grot, a na górze w głowicę z dziobem i łopatką lub młotkiem. Czekan nie powinien być zbyt długi, bo nie służy jako kijek trekingowy (kolejny przydatny sprzęt). – Poza rakami i czekanem na wyprawy wysokogórskie zimą należy zabierać ze sobą detektor lawinowy, łopatkę i sondę. To powinien być standard dla turysty wysokogórskiego – mówi Zdziech. – Oczywiście samo posiadanie takiego sprzętu jeszcze nie gwarantuje bezpieczeństwa. Najlepiej skorzystać wcześniej z porady doświadczonych przewodników – dodaje ratownik TOPR.

Lepiej odpuścić
Każdego roku docierają do nas smutne informacje o kolejnych ofiarach zimowych wypraw wysokogórskich. Często pada komentarz: a przecież to byli tacy doświadczeni turyści. Jakbyśmy zapominali, że doświadczenie i nawet najlepszy sprzęt nie gwarantują jeszcze bezpiecznego powrotu do bazy. W jednym z pism poświęconych turystyce wysokogórskiej znalazłem artykuł, w którym autor stwierdzał, że góry nigdy nie są winne śmierci człowieka, tylko zawsze błąd ludzki. To bardzo naiwne założenie – nawet najwytrawniejszy górołaz nie ma szans ze śnieżną lawiną, która niespodziewanie może zakończyć wyprawę. Z drugiej strony rzeczywiście można mówić o winie i braku wyobraźni
tych, którzy lekceważąc ostrzeżenia i ogłaszane stany zagrożenia lawinowego, decydują się jednak na wyprawę. Kiedy najlepiej wycofać się z planów wędrówki? – Trzeba obserwować pogodę na kilka dni przed wyprawą – radzi Mieczysław Zdziech. – Jeśli w Tatrach wieją na ogół wiatry południowe i południowo-zachodnie, to wiadomo, że na stokach o wystawie północnej i północno-wschodniej ten śnieg będzie się odkładał w pobliżu grani, w depresjach, w żlebach. I wtedy należy z takich miejsc rezygnować – mówi. Jego zdaniem, turyści często lekceważą „niskie” stopnie zagrożenia lawinowego. A tymczasem to nie są stopnie bezpieczeństwa, tylko każdy z nich wiąże się już z jakimś zagrożeniem. – Z powodu lekceważenia tego najwięcej wypadków zdarza się przy II i III stopniu. Na ogół przy IV i V stopniu zagrożenia człowiek w zasadzie nie jest w stanie poruszać się gdzieś wysoko – dodaje Mieczysław Zdziech.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny