Nowy numer 17/2024 Archiwum

Przepychanie Lizbony

W Irlandii 2 października odbędzie się powtórne referendum w sprawie traktatu z Lizbony. W ten sposób władze Zielonej Wyspy wysyłają komunikat: rok temu Irlandczycy byli za głupi. Teraz mają udowodnić, że jednak zmądrzeli.

Rząd Briana Cowena spełnił zapowiedź sprzed roku, kiedy Irlandia powiedziała wyraźne NIE dla traktatu lizbońskiego. Premier obiecał wtedy, że do października 2009 referendum zostanie powtórzone. Dlaczego? Bo Irlandczycy wyrazili swoją wolę. A wola narodu może być uznana tylko wtedy, gdy odpowiada woli mądrzejszych, czyli brukselskich eurokratów.

Uwaga: obywatele!
Nikt z czołowych polityków europejskich nie brał pod uwagę, że ktoś mógłby zablokować proces ratyfikacji, który w prawie wszystkich pozostałych krajach przebiegł bezkonfliktowo. Bezkonfliktowo, bo ponad głowami społeczeństwa, poprzez głosowania w parlamentach. Zawsze wprawdzie można powiedzieć, że to przecież reprezentanci wybrani w powszechnych wyborach głosowali. Ale w sprawach kluczowych – a taką jest traktat z Lizbony – trzeba odwołać się do woli społecznej. I nie tłumaczyć, że lud i tak, „ciemny i głupi”, nic z tego nie rozumie, tylko ludowi cierpliwie wytłumaczyć, co się z Europą robi. Tak było kilka lat temu, gdy to, co dziś nazwano traktatem z Lizbony, nazywało się konstytucją europejską. Wtedy Francuzi i Holendrzy (najwięksi euroentuzjaści!) odrzucili dokument w referendum. Wydawało się, że dokument jest martwy. Ale znaleziono sposób: zmiana nazwy, kilka kosmetycznych poprawek i forsujemy dalej, tym razem bez poddawania pod głosowanie w referendum. Przeszkodę stanowiła tylko Irlandia, gdzie konstytucja wymaga ratyfikacji traktatów międzynarodowych. No i przeszkoda okazała się realna: kraj, który najbardziej skorzystał na integracji europejskiej, powiedział traktatowi NIE. Traktatowi, ale nie Unii. Tylko eurokraci udają, że tej różnicy nie rozumieją. Declan Ganley, autor kampanii przeciw ratyfikacji, mówił wtedy „Gościowi”: – Odrzuciliśmy traktat, bo Irlandczycy są zaniepokojeni kierunkiem, w jakim brukselska biurokracja prowadzi Europę. Nie wiemy, jakie wartości stoją u podstaw tej integracji.

Wynik właściwy na horyzoncie
Wygląda jednak na to, że w kolejnym referendum głosy rozłożą się inaczej. Ostatnie sondaże wskazują na przewagę zwolenników traktatu z Lizbony. Skąd taka zmiana? Prolizbońskim politykom pomógł... kryzys gospodarczy. Udało im się przedstawić traktat jako konieczność w sytuacji podobnych zagrożeń w przyszłości. Bez niego – przekonywali Irlandczyków – Unia, a przez to także Irlandia, będzie słabsza w radzeniu sobie ze skutkami kolejnych kryzysów. Po drugie rząd irlandzki uspokaja społeczeństwo, trzymając w dłoni gwarancje, że Irlandia zachowa neutralność wojskową, kontrolę nad systemem podatkowym i suwerenność w prawodawstwie dotyczącym m.in. aborcji. Zielona Wyspa zapewniła sobie również tekę jednego komisarza w Komisji Europejskiej. Gwarancje przedstawiane są jako dokument, mający taką samą moc prawną jak sam traktat, jeśli wejdzie w życie.

Zwiastunem wygranej zwolenników traktatu może być też spektakularna porażka Declana Ganleya w ostatnich wyborach do europarlamentu. Utworzona przez niego paneuropejska partia Libertas zdobyła tylko jeden mandat, i to we Francji. Sam Ganley przegrał w swoim regionie. Rok temu przeprowadził z rozmachem kampanię nawołującą do głosowania na NIE. Ponieważ udało mu się przekonać Irlandczyków, wydawało się, że rośnie nowy lider tamtejszej sceny politycznej. Z polityką jednak postanowił się pożegnać po tak wyraźnej przegranej. Wygląda więc na to, że rządowi udało się przekonać Irlandczyków, że Lizbona to dobrodziejstwo lub przynajmniej konieczność. Sam premier nie ma dobrej opinii wśród rodaków. Może więc okazać się, że ludzie powiedzą jednak traktatowi NIE, głosując przeciwko Cowenowi. Czas pokaże. Tymczasem pozostaje zastanowić się, czy jest sens utrzymywać jeszcze zasadę jednomyślności w Unii w takich sprawach jak ratyfikacja traktatów. Chyba lepiej z niej zrezygnować, bo i tak wygrywa logika: głosujemy tak długo, aż osiągniemy wynik... właściwy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny