Wojna na Ukrainie i kryzys energetyczny sprawiają, że państwa Unii Europejskiej chcą wracać do węgla i rozwijać energetykę atomową.
Odwrót od odwrotu
W drugiej połowie 2021 r. w Unii Europejskiej produkcja prądu z węgla wzrosła o blisko 20 proc. Częściowo może to być skutek uruchamiania gospodarek po pandemii, ale w przypadku żadnego innego źródła energii nie odnotowano tak wysokiego wzrostu. Po wybuchu wojny na Ukrainie rządy zaczęły głośno mówić o wznawianiu funkcjonowania zamkniętych elektrowni na kamienne paliwo. W czerwcu Francja zapowiedziała, że do pracy może wrócić Saint Avold, wyłączona 31 marca br. Tuż po rosyjskiej agresji o możliwości włączenia dawnych siłowni mówił premier Włoch Mario Draghi. Jak dotąd do tego nie doszło. Deklaracja Draghiego padła kilka godzin po tym, jak włoski koncern Enel zapowiedział rezygnację z węgla do 2027 r. i z gazu do 2040 r. Grecja, która planowała w tej dekadzie zaprzestać stosowania węgla, w kwietniu 2022 r. ogłosiła, że z powodu kłopotów z dostawami gazu z Rosji zwiększy wydobycie w swoich kopalniach. Z kolei Holandia znosi wprowadzone niedawno ograniczenie. Od stycznia zeszłego roku tamtejsze elektrownie węglowe mogły pracować jedynie na 35 proc. swojej mocy. Teraz będą miały większą swobodę. O uruchomienie zamkniętej elektrowni stara się też rząd Austrii. To jeden z czterech krajów Unii Europejskiej (obok Belgii, Portugalii i Szwecji), które całkowicie zrezygnowały z węgla w energetyce. Ostatnim zlikwidowanym zakładem spalającym kopalny surowiec był ten w Mellach na południu kraju. Austriacy mocno postawili na odnawialne źródła energii. Nie mają nawet elektrowni atomowej – jedyna, którą budowano, nie została nigdy ukończona. Latem 2022 r. rząd złożony z ludowców z ÖVP i Zielonych zapowiedział wprowadzenie ustawy umożliwiającej uruchomienie takich elektrowni jak Mellach. Przeciw takiemu rozwiązaniu opowiedziała się jednak opozycja (socjaldemokratyczna SPÖ i prawicowa FPÖ), w związku z czym projekt przepadł w parlamencie. Sprawa nie jest przesądzona, bo socjaldemokraci nie ukrywają, że mogą zmienić zdanie.
Iberyjski hub gazowy
Pozostałe kraje niestosujące węgla nie planują powrotu do tego paliwa. Jednak i tam może dojść do zmian w polityce energetycznej. Szwecja od lat powoli wyłącza swoje elektrownie atomowe. 40 lat temu dawały one krajowi połowę potrzebnego prądu, dziś około jednej trzeciej. Temat energii nuklearnej pojawił się w kampanii przed zaplanowanymi na 11 września wyborami parlamentarnymi. Cztery partie opozycyjne wobec rządzących socjaldemokratów zapowiadają wspieranie rozwoju energetyki atomowej. Z kolei Belgia wydłuża planowany czas działania swoich elektrowni nuklearnych zapewniających krajowi połowę zapotrzebowania na prąd. Miały pracować tylko do 2025 r., ale obecnie planuje się przedłużenie ich żywotności o kolejne 10 lat. Portugalia natomiast jest jednym z 14 krajów Unii Europejskiej, które nigdy nie miały elektrowni atomowej. Lizbona nie planuje budowy takiego obiektu. Chce natomiast stać się dostawcą gazu dla reszty Europy. W lipcu 2022 r. ogłoszono gotowość do pracy gazoportu w Sines mającego przepustowość 10 mld m sześc. To dwukrotnie więcej niż wynoszą potrzeby kraju. Podobne ambicje ma Hiszpania, posiadająca aż 7 terminali do odbioru LNG. Położenie państw Półwyspu Iberyjskiego daje im szansę na spełnienie ambicji, ale potrzebne są gazociągi wiodące w głąb Europy. Hiszpanie planowali budowę połączenia z Francją, ale w 2019 r. projekt porzucono. Teraz Madryt chce reaktywować przedsięwzięcie, a jeśli się nie uda – budować podmorski gazociąg do Włoch.
Utopia dekarbonizacji?
Wiele krajów Unii chce budować nowe reaktory atomowe. Do grupy tych państw należą: Polska, która ciągle nie ma elektrowni nuklearnej, Francja, gdzie już teraz bez nowych inwestycji 70 proc. energii elektrycznej pochodzi z atomu, a także Litwa, która pod naciskiem Brukseli zlikwidowała posowiecki zakład w Ignalinie i – także pod wpływem Unii – nie zbudowała nowego. Kłopoty z energią sprawiły, że w UE patrzy się na energetykę atomową bardziej przychylnie. Komisja Europejska przyjęła tzw. taksonomię, czyli rozporządzenie uznające, że energia atomowa, podobnie jak gazowa, może być traktowana jako ekologiczna. Taka decyzja sprawia, że inwestycje w rozwój atomu i gazu mogą być wspierane z unijnych funduszy. W lipcu br. taksonomię zaakceptował unijny parlament. Jeśli nie sprzeciwi się Rada (czyli w praktyce rządy państw UE), dokument wejdzie w życie na początku przyszłego roku.
W przypadku węgla polityka UE od dawna jest jednoznaczna – Bruksela chce, by kraje członkowskie go nie stosowały. Szefowa KE Ursula von der Leyen skrytykowała państwa, które uruchamiają dawne bloki węglowe. Szybko też odcięła się od pomysłu premiera Polski Mateusza Morawieckiego, który zaproponował zawieszenie unijnego systemu handlu emisjami CO2 albo przynajmniej ustalenie ceny na sztywnym poziomie. System polegający na tym, że zakład emitujący dwutlenek węgla musi płacić specjalną daninę, wprowadzono właśnie po to, by korzystanie z węgla stało się droższe, a przez to mniej opłacalne. Bruksela cały czas chce zatem dekarbonizacji. W dodatku w Europie nie brakuje rządów i organizacji, które trzymają podobną linię. Jednak energetyka węglowa, która miała przejść do historii, okazuje się zaskakująco żywotna.•
Dziennikarz działu „Polska”
Absolwent nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczynał w radiu „Kampus”. Współpracował m.in. z dziennikiem „Polska”, „Tygodnikiem Solidarność”, „Gazetą Polską”, „Gazetą Polską Codziennie”, „Niedzielą”, portalem Fronda.pl. Publikował też w „Rzeczpospolitej” i „Magazynie Fantastycznym” oraz przeprowadzał wywiady dla portalu wideo „Gazety Polskiej”. Autor książki „Rzecznicy”. Jego obszar specjalizacji to sprawy społeczno-polityczne, bezpieczeństwo, nie stroni od tematyki zagranicznej.
Kontakt:
jakub.jalowiczor@gosc.pl
Więcej artykułów Jakuba Jałowiczora
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się