Ten samolot rozbił się na tysiące kawałków. Nie da się nim już latać. Ale nasze serca - nawet jeśli rozbiły się na tysiące kawałków - to serca z żywej tkanki. Jeśli będziemy je żywić miłością i pamięcią, to kiedyś znów będziemy mogli latać – powiedziała Ewa Komorowska w miejscu, w którym zginął jej mąż.
Sobotnie popołudnie 9 października. Niebo nad Smoleńskiem jest jak marzenie lotnika – lazurowe, niczym niebo we Włoszech. Odcina się od niego górująca nad miastem biało-zielona cerkiew. Obok ciągną się mury obronne, pamiętające jeszcze czasy polsko-rosyjskiej wojny z początku XVII wieku. Nowożeńcy robią sobie zdjęcia w parku. A wielki wódz Kutuzow patrzy na to wszystko z wysokości swojego pomnika. Na deptaku, zwanym ulicą Rewolucji Październikowej, przechodniów jest tylko trochę mniej niż żółtych lipowych liści na chodniku.
– Czy ludzie w Smoleńsku mówią jeszcze o kwietniowej katastrofie? Nie tylko w Smoleńsku, ale nawet we Włoszech – mówi Lena Biełkina, młoda gospodyni domowa. – Ludzie mówią, ale coraz rzadziej – jej koleżanka Larysa Michalczuk, pracownica socjalna, jest bardziej sceptyczna. – Pamiętam ten dzień. Mgła była gęsta jak mleko – dodaje. – Szłam właśnie ulicą, kiedy mąż do mnie zadzwonił i powiedział, co się stało. Z wrażenia nie mogłam się ruszyć z miejsca. To był wstrząs. I że to akurat na naszej ziemi… – kiwa głową Wiera Samarina, seniorka miejscowych plastyków, przerywając na chwilę szkicowanie miejskiej panoramy.