Zaczęło się od ośmiu kapucynów. Zapragnęli odnowy: chcieli żyć prosto, pobożnie, ubogo. Zamieszkali na nowojorskim Bronksie, w samym środku świata przemocy i narkotyków. Inspirowali ich Matka Teresa i Jan Paweł II.
Brat Albert jest Polakiem, ma 32 lata, od 13 lat żyje w USA, od 10 we wspólnocie Franciszkanów od Odnowy (Franciscan Friars of the Renewal). Jest diakonem, za 6 miesięcy ma przyjąć święcenia kapłańskie. Jedziemy razem do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Droga ze spokojnej okolicy na Queensie do południowego Bronksu zajmuje około godziny, ale to wyprawa do zupełnie innego świata. – Nie chciałem, żebyś jechał metrem, to zbyt niebezpieczne. Ostatnio na naszej stacji była strzelanina, zginęło 6 osób – tłumaczy brat Albert.
Crack, strzelanina, aborcja
– W latach 80. pojawił się tutaj crack, czyli palona kokaina. Daje szybko kopa, ale działa tylko 30 minut. Jedna działka kosztuje 5 dolarów. Ludzie dostawali szybko do głowy, tracili pieniądze, a broń jest wszędzie. Gwałtownie wzrosła liczba zabójstw. Teraz Bronx trochę się zmienia, nie widać już wypalonych domów, miasto pobudowało bloki, ale to jest nadal wylęgarnia zła. Jest tu ogromna populacja Latynosów, dlatego musimy mówić po hiszpańsku. 40 proc. katolików archidiecezji nowojorskiej mieszka na Bronksie. Między Latynosami i Afroamerykanami dochodzi do spięć. 70 proc. dzieci wychowuje się tutaj bez ojca, na trzy matki dwie są samotne. Dzieci do 7. roku życia nie mogą być aresztowane, dlatego czasem one stają się dilerami narkotyków – opowiada brat Albert. Krajobraz jest rzeczywiście ponury, trudno uwierzyć, że to wciąż to samo miasto. Bogaty, dumny Manhattan i niespokojny Bronx łączy linia metra. W ciągu pół godziny można znaleźć się w zupełnie innych przestrzeniach. – Na tej ulicy jest klinika aborcyjna – pokazuje brat Albert. – Nowy Jork jest stolicą aborcji. Jest tu 69 ośrodków aborcyjnych. Częścią naszej misji jest modlitwa przed tymi miejscami. Kobiety są ostrzegane, że na ulicy stoją fanatycy. Nieraz bracia dostali po nosie. Trzech było aresztowanych, jeden spędził rok w więzieniu. Czasami bojówki homoseksualne służą jako ochrona klinik aborcyjnych. Kiedyś stałem, trzymając ulotkę z napisem: „Jest nadzieja” i ze spisem organizacji, które pomagają kobietom w ciąży. Ktoś podszedł do mnie, potargał ulotkę i napluł mi w twarz. Jest taka siostra, która nas szkoli, jak się zachowywać, żeby nas nie aresztowali. Jej udaje się codziennie zatrzymać około 10 kobiet idących na aborcję. W naszych domach mamy zwykle obraz Matki Bożej z Guadalupe, bo Maryja jest na nim w ciąży.
Arcyksiążę w kuchni
Dojeżdżamy na miejsce. Na ścianie jednego z ponurych domów widnieje wielki obraz Maryi z Guadalupe. Przed drzwiami kolejka bezdomnych. Obok kościół, który wybudowali tu niegdyś… (niespodzianka!) Polacy. Mieli tu też szkołę parafialną, dom sióstr felicjanek. Kiedy nasi rodacy wyprowadzili się z tej dzielnicy pod koniec lat 60., kościół św. Wojciecha i budynki zaczęły popadać w ruinę. Miejsce ożyło w roku 1987, kiedy zamieszkali tu bracia w szarych habitach. Na początku było ośmiu kapucynów, którzy zapragnęli odnowy. Po Soborze Watykańskim II Kościół w USA przechodził silne turbulencje. Sekularyzacja nie ominęła duchowieństwa i zakonów. Zniknęły habity, zagubiła się tożsamość. W 1987 r. nowojorscy kapucyni oglądają film o Matce Teresie. Pojawia się pytanie, dlaczego nie możemy tak żyć? Inspiruje ich również Jan Paweł II i jego wezwanie do nowej ewangelizacji. Nie wszyscy w zgromadzeniu podzielają nowy zapał. Za radą biskupa Nowego Jorku kard. Johna O’Connora bracia spragnieni odnowy decydują się opuścić macierzysty zakon, aby zacząć budować nową wspólnotę. Mają tylko 400 dolarów i błogosławieństwo biskupa. Mogą zamieszkać w budynkach po polskiej parafii na Bronksie. – To była bardzo trudna decyzja. W dniu ich odejścia od kapucynów w Nowym Jorku przebywała akurat Matka Teresa. Bracia pytali jej, co robić. Odpowiedziała: „codziennie godzinna adoracja”. Z czego będziemy żyć? „Nie martwcie się o pieniądze, Pan Bóg ma wiele pieniędzy”. To prawda – śmieje się brat Albert. – Ciągniemy tylko dzięki ofiarom i pomocy wolontariuszy. Przychodzi tu do nas pomagać nawet arcyksiążę Geza von Habsburg z żoną i córką. Jeden z maklerów z Wall Street zawsze funduje naszym ubogim 800 indyków na Święto Dziękczynienia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się