Był bokserem, chciał być gwiazdą, został księdzem.
Jak do tej pory pod względem liczby realizowanych na świecie filmów fabularnych o tematyce chrześcijańskiej prym wiodą protestanci. Najwięcej profesjonalnych protestanckich wytwórni powstało w Stanach Zjednoczonych – praktycznie co roku w tamtejszych kinach lub w telewizji pojawia się kilka tego rodzaju produkcji. Chociaż od strony artystycznej nie zawsze są to dzieła wysokiego lotu, mają swoją stabilną widownię. Twórcy zresztą starają się, by przesłanie tych produkcji przemawiało do wiernych różnych wyznań, dzięki czemu mają szansę trafić do szerszej widowni. Producenci dysponują najczęściej ograniczonym budżetem, ale przyznać trzeba, że niektóre filmy stały się prawdziwymi kinowymi hitami. Natomiast katolickich profesjonalnych wytworni praktycznie nie znajdziemy. Jeżeli takie dzieła od czasu do czasu powstają, jest to zasługa twórców, którzy postanowili zaryzykować i wyłożyli na ten cel własne środki.
Dwie drogi do Pana Boga
Tak było z Melem Gibsonem, który film „Pasja” zrealizował ze środków własnych i swojego studia Icon Productions. W jego ślady poszedł teraz Mark Wahlberg, wielka gwiazda amerykańskiego kina, tworząc film „Ojciec Stu” („Father Stu”). Mel Gibson zagrał w tej produkcji Billa, ojca Stu Longa, o którym opowiada dzieło. Wahlberg jest jednym z niewielu aktorów, którzy osiągnęli w tym zawodzie sukces, a których życie nie przystaje do wyobrażenia Hollywood jako „siedliska zła”. Nie ma problemu z otwartym wyrażaniem swojej wiary i życia zgodnego z przesłaniem Ewangelii. Kiedy zdecydował się zrealizować film o życiu Stuarta Longa, również wyłożył na jego produkcję własne pieniądze. Filmowe inwestycje są ryzykowne, ale mają tę zaletę, że dają pełną niezależność nad produkcją.
Oglądając to dzieło, odnosimy wrażenie, że Wahlberg zainteresował się postacią Stuarta Longa ze względu na pewną zbieżność ich losów w młodości, chociaż wybory, jakich dokonali w wieku dojrzałym, poprowadziły ich w różnych kierunkach. Choć poszli innymi drogami, obie kierowały ich do Pana Boga. Wahlberg, mając 14 lat, porzucił szkołę. Trafił na ulicę, kradł, handlował narkotykami. Siedział nawet w więzieniu za pobicia, próbował swych sił w przemyśle muzycznym, a później rozpoczął karierę aktorską. Zmiana w jego życiu rozpoczęła się po wyjściu z więzienia, w czym znaczący udział miał proboszcz jego parafii, który znał go jeszcze jako nastolatka. Dzisiaj Wahlberg stara się spędzać jak najwięcej czasu ze swoją rodziną. Codziennie uczestniczy we Mszy św. „W niedzielę o 6.30 rano kupuję dzieciom pączki i przykazuję, by pozwoliły pospać mamie. Idę do kościoła na 7.30, a kiedy wracam, jemy razem śniadanie. Po śniadaniu idziemy razem na Mszę o 10.30” – mówił w wywiadzie dla magazynu „Parade”. Młodość Stuarta Longa, którego w filmie zagrał Wahlberg, również do przykładnych nie należała. Był nastolatkiem z problemami i niewiele brakowało, by ostatecznie zszedł na złą drogę bez powrotu.
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza