Nowy numer 38/2023 Archiwum

Dziecko do wzięcia

Zapłakane, przerażone, opuszczone. Ktoś chce?

Zabrakło miłości. Dzieci, które pojawiały się w domu Zofii, przychodziły z poczuciem winy, z bagażem złych doświadczeń. Uczyły się wszystkiego od nowa – że kładziemy się do łóżka, że odrabiamy lekcje, że myjemy zęby, że nie jemy rękami. Dostały miłość, a właściwie uczyły się jej od podstaw. Basia też.

Czas niekochania

To nie była decyzja chwili. Wiedzieli, że podejmują ryzyko. To nie jest proste przyjąć pod swój dach dzieci – trudne, wymagające, pokiereszowane. Musieli przedyskutować to z rodziną, z córką, która jeszcze mieszkała w domu. Starsza dwójka już poszła w świat, ale z boku obserwowała pomysł rodziców. Poza tym, jak mówi dziś Zofia Kowalczyk, rodzina musiała zaakceptować ich plan, bo przecież będą z tymi dziećmi chodzić do nich, będą gościć rodzinę u siebie. Chcieli czuć wsparcie bliskich – i dostali je. Kiedy Ewelina, synowa Zofii, wspomina tamten czas – odległy, bo minęły już prawie 22 lata – mówi, że nie mogła zrozumieć, jak można nie kochać swojego dziecka wystarczająco mocno. Rodziła wtedy swoje pierwsze maleństwo, była w synu zakochana, zachwycała się jego każdym gestem, rozpływała nad każdym uśmiechem, przytulała, całowała i kochała jak każda matka… prawie każda. Są takie, które nie kochają wystarczająco mocno. Czasem nałogi, czasem okoliczności, czasem przeszłość nie pozwalają matce rozwinąć skrzydeł, dostroić swojego serca do rytmu serca jej dziecka. Taki smutny los maleńkiego człowieka. Czas niekochania.

Ariel i Kamil

Byli pierwsi. To był trudny czas. Trzeba było nabrać doświadczenia, nauczyć się miłości, ale również stanowczości i konsekwentnego działania. Ariel i Kamil trafili do domu Zofii w momencie, kiedy zamierzała wyjechać z rodziną nad morze. – Nie znaliśmy ich, baliśmy się, czy sobie poradzimy – Zofia wraca jednak do tych chwil z uśmiechem. Szum morza, plaża, spacery – to było to, co ich spajało, co bardzo wolno, ale systematycznie zacieśniało więź. Wtedy byli jeszcze pogotowiem rodzinnym, więc placówką, która chłopcom nie gwarantowała długiego pobytu, tak więc 3 lata spędzone w domu Zofii były i tak dość długim czasem. Potem trafili do innej rodziny, docelowej. Kiedy jakiś czas temu Ariel, już jako dorosły mężczyzna, przyjechał do domu Zofii z kwiatami, by zaprosić na swój ślub, była niezmiernie wzruszona. Nie spodziewała się tego, choć utrzymywali kontakt. To jednak uświadomiło jej, że miłość, którą wówczas obdarzyła chłopców, procentuje. Dziś Ariel ma swoje dzieci i ma z czego dawać, na czym budować.

Rodzina w krzywym zwierciadle

Telefon mógł zadzwonić o każdej porze. Policja mówiła, że właśnie jest dziecko do wzięcia, czasem maluszek, którego szybko trzeba było „reanimować” – przytulić, otrzeć łzy, zanucić kołysankę i zapewnić, że mama kocha, tylko na chwilę musi być daleko, ale kiedyś wróci. Płacz nie był łatwy do zniesienia, nie dlatego, że denerwował, ale dlatego, że serce bolało, kiedy dziecko wołało mamę, kiedy nie mogło zrozumieć świata, kiedy przytulało się do Zofii i łkało cichutko pod jej kołdrą. Zasypiało zmęczone. Jakie sny przychodziły do niego nocą? Czy śniła się mama, która kocha i przytula? Czy śniły się twarze wykrzywione alkoholem, z oddechem cuchnącym nikotyną, wzrokiem otępiałym? Dlatego ranek musiał być piękny, rozpoczęty ciepłym śniadaniem, przytuleniem, okazaniem serca w słowie i czynie, żeby strach ustąpił i rozpoczęło się nowe życie. I tak przez dom Zofii i jej męża przewijały się kolejne dzieci, było ich chyba z 70. Zofia nie liczyła, bo jak liczyć rozdzielaną miłość? W kilogramach, na metry czy na sztuki, a może w litrach wylanych łez? Przecież to nie było łatwe, dom rodzinny dawał przyzwolenie na nieuczenie się, na bylejakość, na nieposłuszeństwo, a u cioci trzeba było pogodzić się z nowymi zasadami. Na szczęście Zofia umiała tłumaczyć, mówić głosem ciepłym i umiała dawać serce.

Nowy czas

Kiedy mąż Zofii zaczął chorować, zapadła decyzja. Już nie mogą być pogotowiem rodzinnym, muszą zmienić formułę. Stali się rodziną zastępczą. To wprowadziło do ich domu odrobinę spokoju, stabilizacji. W sytuacji choroby było to niezbędne. Znaleźli pomoc u swoich dzieci biologicznych, które zresztą zawsze ich wspierały. Zofia spokojnie mogła wyjść z domu, by załatwić na przykład sprawy urzędowe, bo mąż i dzieci mieli zapewnioną opiekę. Dlatego kiedy mąż odszedł, Zofia wiedziała, że inna decyzja nie wchodzi w rachubę. Nadal chciała pomagać, nadal chciała dzielić swój dom z dziećmi, które u niej były. – Nie wiem, jak to zrobiłam, ale to był też czas, kiedy trafiło do mnie dziecko 6-miesięczne, wymagające opieki, karmienia, uważności takiej, jaka przynależy człowiekowi w tym wieku – wspomina. Oczywiście dała radę. A Adaś był wspaniały i trafił już do adopcji, ma wreszcie swój dom, taki na stałe, z mamą i tatą. Zofia cieszy się, że nowa rodzina chłopca pamięta o niej. Przysyła zdjęcia, opowiada o tym, co u Adasia słychać. Czasem są telefony z pytaniem „co zrobić?”, bo Adaś ma jakiś problem – i Zofia doradza, rozwiązuje, pociesza i prosi, by ucałować i utulić to „jej” dzieciątko.

Człowiek się nie starzeje

Podobno kiedy mamy dla kogo żyć, to człowiek się nie starzeje. W każdym razie tak uważa Zofia, która mimo że wiek emerytalny już osiągnęła, nie zamierza nic zmieniać w swoim życiu. Czy to ze względu na tę wieczną młodość Ewelina z mężem zdecydowali, że wezmą z domu Zofii Basię? Pokochali ją jak córkę. Przez wiele lat pomagając w różny sposób mamie, zabierając kolejne dzieci do siebie na weekendy, wakacje, Ewelina mogła przekonać się, że obdarowywanie miłością pomnaża miłość we własnym sercu. Stworzyli rodzinę zastępczą długoterminową, dając swoim trojgu dzieciom siostrę. Dwóch synów już ma swoje dorosłe życie, a siedmioletni Jaś po prostu cieszy się ze starszej, dziś 10-letniej Basi. Dziewczynka była świadoma swojej sytuacji – tata nie żyje, mama została pozbawiona praw rodzicielskich, a ona, mimo że w domu Zofii czuła się dobrze, to jednak pragnęła takiego domu, gdzie będzie i mama, i tata, i rodzeństwo, gdzie wszyscy będą się kochać. I dostała. Ewelina cieszy się, że Basia świetnie się uczy, że jest wspaniałą córką, ale chyba najbardziej ucieszyło ją, kiedy Basia zapytała, czy swoich zastępczych rodziców może obdarować słowami „mama” i „tata”. Jak nie przyjąć propozycji, która pokazała, że dom Eweliny jest domem Basi!

One czekają

Nic tak nie boli jak zapominanie. Bo kiedy dzieci trafiają do rodziny zastępczej, to rodzice biologiczni zapewniają o tym, że będą utrzymywali kontakt. Mówią, że chcą zrobić wszystko, by dzieci do nich wróciły. I one czekają. Miesiąc, dwa, trzy... Cieszą się, gdy rodzice przychodzą – trudno się dziwić, przecież ich kochają bezwarunkowo, wymazując z pamięci doznane krzywdy, brak miłości, przytulania. Ale wizyty stają się coraz rzadsze, coraz mniej telefonów. Dzieci pytają, czasem płaczą, aż stopniowo zapominają. Starają się odgonić smutek, zaczarować rzeczywistość. Przez te wszystkie lata Zofia spotkała bardzo mało rodzin, które faktycznie zrobiły wszystko, by dzieci do nich wróciły. A najgorsze, że zdarzyło się, iż wróciły, a potem znów zostały odebrane, bo dom rodzinny okazał się dla nich koszmarem. Tak nie wolno, dziecko doświadcza traumy na całe życie. – Jedna z najgorszych sytuacji jest wtedy, kiedy dziecko powtórnie odebrane rodzicom nie może przyjść do nas, których znało, ale musi iść do innej, obcej rodziny, bo u nas akurat nie ma miejsca – Zofia do dziś przeżywa chwile, kiedy widziała smutek na twarzy dziecka, które zaczynało rozumieć, że nic się nie zmieni, rodzice nie znaleźli dla niego miejsca w swoim życiu.

Takie dzielne kobiety

To bardzo ciężka praca i bardzo trudna emocjonalnie. Ewelina, u której nieraz było nawet kilkoro dzieci, kiedy brała je od teściowej, wie, że kiedy miłość się już na dzieci wyleje, to bardzo trudno zaakceptować fakt, że mogą odejść do innej rodziny. To nie jest łatwe, kiedy otwieramy się na ogromne problemy małego człowieka, kiedy dajemy mu całych siebie, kiedy ocieramy jego łzy, kiedy tłumaczymy świat i przytulamy przed snem. Dlatego Ewelina z mężem dali Basi rodzinę zastępczą długoterminową, by nie oddawać nikomu dziecka, które tak bardzo pokochali. Może kiedyś stworzą jeszcze większy dom. Kogo życie dla nich przygotowało, kto może jeszcze kiedyś przekroczy ich próg? Przyszłość pokaże. Dziś skupiają się na Basi i swoich biologicznych dzieciach. Ewelinie marzy się Basia, która skończy studia, a może nie, może zdobędzie zawód w inny sposób… Basia, która założy rodzinę i która nie popełni błędów swoich rodziców, swojego domu, który przestał istnieć. Marzy jej się świat, w którym Ty też będziesz umiał przyjąć do domu choćby jedno zapomniane dziecko. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast