Mógł wziąć pole za darmo. Jako król miał do tego prawo. A jednak nie zgodził się i powiedział: „Nie złożę Panu ofiary, która mnie nic nie kosztuje”. Czy w czasach „zakupokalipsy” i szaleństwa Black Friday nie jest to znakomita podpowiedź, czym są adwentowe wyrzeczenia?
Zacznijmy od historii, która od lat nie daje mi spokoju. Rezonuje we mnie, uwiera, domaga się odpowiedzi, czy chcę zapłacić cenę. Czy jestem gotów zapłacić cenę za wierność słowu Boga? „Arauna oddał pokłon twarzą do ziemi i rzekł: »Po co przychodzi pan mój, król, do swego sługi?«. Dawid odpowiedział: »Nabyć od ciebie klepisko, zbudować ołtarz Panu, aby powstrzymać zarazę grasującą wśród ludu«. Arauna odpowiedział: »Pan mój, król, może wziąć je i złożyć ofiarę ze wszystkiego, co wyda mu się słuszne: oto woły na całopalenie, sanie młockarskie i jarzmo z wołów jako drwa. Wszystko to, o królu, Arauna oddaje królowi«. Król odpowiedział Araunie: »Nie złożę Panu, Bogu mojemu, całopaleń, które otrzymam za darmo«. Kupił więc Dawid klepisko i woły za pięćdziesiąt syklów srebra; następnie zbudował tam ołtarz Panu. Pan okazał miłosierdzie krajowi i plaga przestała się srożyć w Izraelu” (2 Sm 24,20-25). Czy historia króla Dawida nie jest esencją adwentowych wyrzeczeń?
Jest więcej!
Gdy rozmawiam z przyjaciółmi, którzy doświadczyli w ostatnim czasie duchowych przełomów, słyszę: „Byliśmy bardzo głodni”. To wspólny mianownik tych opowieści. Czekamy na Mesjasza: niemowlę w betlejemskiej grocie i spektakularny powrót na końcu czasów. Już samo łacińskie adventus oznacza wyczekiwanie na przyjście. To czas ogromnej tęsknoty.
Chrześcijaństwo jest dla mnie opowieścią o tym, że „jest więcej”. Aby jednak doświadczyć tego „więcej”, trzeba zatęsknić, zasmakować tego, czego jest mniej. „Umniejszam się – wołał na pustyni Jan Chrzciciel – aby On mógł wzrastać”. Pamiętam, jak jako dziecko czekałem na święta Bożego Narodzenia. Również dlatego, że puszczano wówczas na jednym z dwóch kanałów telewizji filmy Disneya. To czekanie było równie ekscytujące, jak pierwsze sceny amerykańskich kreskówek. Pachniało tajemnicą.
Socjologowie piszą, że dramatem młodych, tzw. pokolenia mydlanych baniek (skupionych na sobie, delikatnych, przewrażliwionych), jest to, że wszystko mają podane na tacy. Przecież te dzieciaki oglądają filmy przed ich oficjalnymi premierami! Mają wszystko w zasięgu ręki, a bez doświadczenia braku i tęsknoty nie zrozumieją proroczego adwentowego wołania: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił!”.
Poczekaj!
Nasze przejedzone, wszystkomające społeczeństwa zaczynają przypominać uczestników obfitych uczt z czasów Imperium Romanum, o których stoik Seneka Młodszy (4 r. przed Chr.–65 r. po Chr.) bez owijania w bawełnę pisał: „Wymiotują, aby jeść, jedzą, aby wymiotować”.
Wyrzeczenia pozwalają nam odzyskać smak. Mam wrażenie, że w przedświątecznym szaleństwie zatracamy smak czekania na zstępującego na ziemię Syna Boga i zaczynamy kupować mdławe opowiastki o „magii świąt”. Już pod koniec V wieku biskupi zalecali, by przed Bożym Narodzeniem pościć trzy razy w tygodniu przez około 40 dni. Po dwóch wiekach post ograniczono do czterech tygodni, a w „fioletowej” liturgii zabrakło hymnu „Gloria”. W Cerkwi prawosławnej i u grekokatolików to jeden z czterech okresów postnych. Rozpoczyna się 14 listopada (27 listopada wedle kalendarza gregoriańskiego), a ponieważ to dzień św. Filipa Apostoła, post zwany jest „filipowym”. Kończy się 24 grudnia według kalendarza juliańskiego. Te ramy przygotowania się do świąt, w których wierni pozdrawiają się słowami „Christom Rażdajetsia!”, wyznaczył w 1166 roku sobór w Konstantynopolu.
Bolesne lądowanie
„Nie można być jednocześnie człowiekiem zmysłowym i duchowym” – podpowiada św. Jan od Krzyża. Wielokrotnie boleśnie przekonałem się o prawdziwości tych słów. Chciałem połączyć te rzeczywistości, ale w efekcie do tego stopnia wsiąkałem w świat netflixowskich seriali i folgowania przyjemnościom, że zaczynałem nadawać na innych falach niż Bóg. Czułem coraz większą pustkę, rozdrażnienie, rozgoryczenie. Doskonale wiedziałem, co poeta miał na myśli, mówiąc: „z obfitości serca mówią usta”. Narzekałem, bo… takie było moje wnętrze. Prawdziwe do bólu stwierdzenie Tomasza à Kempis: „Jaki kto jest wewnątrz, taki widzi świat zewnętrzny” pokazało mi, że źródło problemu nie tkwiło w pełnych zawirowań czasach. To ja miałem problem.
Moje narzekanie przypominało samospełniające się proroctwo, a w życiu robiło się trochę jak w dowcipie: jedzie facet tramwajem i wzdycha: „Zrzędliwa żona, rosnące ceny, beznadziejni kumple, chore dzieci”, a notujący to wszystko Anioł Stróż mruczy pod nosem: „Trochę dziwne życzenia, ale spełnię”. Pokój serca wracał, gdy decydowałem się na cięcia. Odrzucałem erzac, który i tak nie dawał poczucia sytości i był jak strąki przeznaczone dla świń, którymi żywił się syn marnotrawny.
Co siejesz, to będziesz zbierał – wydawało mi się, że znam tę zasadę. Jeśli jednak wiara naprawdę „bierze się ze słuchania”, a ja częściej niż żywego słowa Bożego słuchałem narracji filmowych dialogów, muzyki na Spotify czy komentarzy wszystkowiedzących internautów, to nic dziwnego, że chodziłem rozgoryczony. Dopiero powrót do źródła sprawiał, że przestałem skupiać się na sobie. „Lenistwo i tchórzostwo to dwaj najwięksi nieprzyjaciele życia duchowego” – nauczał nowicjuszy trapista Tomasz Merton. Nie na darmo jeden z ojców pustyni abba Pojmen przestrzegał: „Nie przykładaj serca do tego, co ci serca nie nasyci”. Ostatecznie Jezus nie przyszedł po to, by nas zabawić, ale by nas zbawić.
Bez taryfy ulgowej
Jan od Krzyża nie stosował taryfy ulgowej. Tlił się w nim ten sam żar, który pchnął Teresę Wielką do zainicjowania reformy Karmelu. 26-latek usłyszał zarzuty, że rozbija zakon, i przez dziewięć miesięcy siedział zamknięty przez braci w karcerze. Niezwykle symboliczny czas „narodzin”. To wówczas napisał swą znakomitą „Pieśń duchową”. – Jan zachęcał braci do tego, by wybierać to, co trudniejsze, a nie to, co łatwiejsze. Nie to, co smakuje lepiej, ale co jest mniej smaczne. Szedł pod prąd. Skupiał całą uwagę na Oblubieńcu, na trwaniu w Jego obecności – wyjaśnia o. Krzysztof Górski, zajmujący się w Karmelu wspólnotami trzeciego zakonu. Dla iluż pokoleń drogowskazem są słowa hiszpańskiego mistyka: „Wzrok, który powinien był prowadzić do Boga, pierwszy uwodzi i oszukuje. Jeśli więc chcemy być pewni drogi, musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności! (…) Gdyby wszystkich zmysłowych i duchowych łask zabrakło, a dusza pogrążyłaby się w oschłości, w mroku i osamotnieniu, nie powinna przez to sądzić, że wówczas bardziej jej Boga brakuje”.
Zaciemnienie
– Codziennie odbieramy mnóstwo różnego rodzaju wrażeń, ale możemy zdecydować się, aby ich nie pożądać – podpowiadał z właściwą sobie prostotą o. Joachim Badeni. – To bardzo ważne: odbierać wrażenia, ale ich nie pożądać. Weźmy dla przykładu jakieś wrażenia – niech to będzie jadłospis w restauracji Wierzynek czy widok ładnej dziewczyny. Czy można się tego pozbyć? Gdyby ktoś się zabrał do tego w sposób prymitywny, to walczyłby z wrażeniami, które są nie do wyparcia, bo stanowią część ludzkiej świadomości. Nie mogę z nimi walczyć, bo wpadnę w nerwicę! Ja się w coś takiego kiedyś wpakowałem. Można mieć mnóstwo silnych wrażeń, ale jednocześnie zdecydować się na noc wyrzeczenia się świadomych pożądań i upodobań. To jest ta droga. Wtedy te pożądania są zaciemnione. Jeżeli spotykam coś miłego, to budzi się we mnie pożądanie, by to posiąść. Chcę to mieć, ale jeśli powiem, że się tego wyrzekam, wtedy zaciemniam tę rzeczywistość i pozbawiam siebie chęci rozjaśnienia tego kogoś czy czegoś.
„W modlitwie nie chodzi o modlitwę. W modlitwie chodzi o Boga” – podkreślał Abraham Joshua Heschel. Dokładnie to samo można napisać o wyrzeczeniach adwentowych. Nie chodzi w nich o nie same, nie one są celem. „Kto zaś od początku wyrzeczeń nie ma w sercu płaczu ani łez duchowych, ani modlitwy nieustannej, ani śpiewu psalmów i rozważania Bożych Pism i w kim bojaźń Boża nie panuje w duszy, ten jeszcze znajduje odpoczynek w przyjaźni ze światem i nie może mieć na modlitwie czystego umysłu” – przypomina tułacz ze słynnych wschodnich „Opowieści Pielgrzyma”. A moim tegorocznym adwentowym odkryciem jest ponadczasowa dewiza mnicha Ewagriusza z Pontu, który prosto ze spalonej słońcem pustyni śle Kowalskiemu podpowiedź: „Jeżeli chcesz modlić się, jak należy, w każdej chwili zapieraj się siebie, a doznając rozlicznych trudności, rozmyślaj o modlitwie. Bądź dobrej myśli i gorliwie trwaj na modlitwie. Nie chciej, aby sprawy, które ciebie dotyczą, działy się po twojej myśli, ale raczej tak, jak podoba się to Bogu. W ten sposób na modlitwie pozostaniesz wolny od niepokoju i pełen wdzięczności. Modlitwa jest lekarstwem na smutek i zniechęcenie”.
Spróbujesz? •
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza