Chłop jak dąb, prawie dwa metry wzrostu, 110 kg wagi. 20 lat pracy w branży muzycznej, obsługa największych imprez w kraju i za granicą. Była moc. Na kolana, a właściwie na wózek inwalidzki, Kamila Kuczewskiego rzucił covid.
Katarzyna Podsiadło: Dzięki Tobie koncert na stadionie brzmi, dźwięk potrafi przeszyć człowieka. Oddział covidowy brzmi inaczej?
Kamil Kuczewski: Płacz, krzyki, wołanie o pomoc. Dorośli faceci wzywali żony, dzieci... Straszne.
Kilka razy stałeś twarzą w twarz ze śmiercią. Doświadczyłeś retrospekcji życia?
Nie. Kiedy walczy się z nieustającym bólem, kiedy walczy się o kolejny oddech, to nie myśli się o swoim życiu. Owszem, człowiek myśli o rodzinie, o dzieciach, o tym, co będzie, gdy odejdzie. To wywołuje stres, budzi strach i lęk.
Twoja rodzina to również rodzice.
Którzy dwa razy przeszli covid.
I rodzeństwo...
Tak, dwie siostry w Irlandii i dwóch braci w Polsce.
I grono znajomych…
Dwa tysiące kontaktów, głównie z branży muzycznej. Nikt w czasie choroby nie zadzwonił.
Byłeś kimś w świecie zawodowym.
Bez przesady. Pracuję wprawdzie w branży już dwadzieścia lat, ale zaczynałem od zwijania kabli. Dopiero z czasem zacząłem budować scenę. Udało mi się zatrudnić w największej w Polsce firmie pracującej przy dużych produkcjach telewizyjnych. Największy koncert, jaki obsługiwałem, to występ Eda Sheerana na Stadionie Narodowym. Dwa dni z rzędu po 100 tysięcy osób. Tam naprawdę dużo dźwięków musieliśmy zbudować.
Jak to wygląda? Na czym polega twoja praca?
Na jego koncert przyjechało 26 tirów ze sprzętem, z naszej firmy cztery tiry. Biegasz po dachu i ustawiasz to wszystko, spuszczasz się na linach. Czy lato, czy zima, słońce czy śnieg, musisz wykonać tę całą robotę, żeby koncert się odbył. Ale jak zbudujesz to wszystko i zaczyna funkcjonować, to jest ogromna radość, przyjemność.
Z kim jeszcze pracowałeś?
Była Golec uOrkiestra, było DeMono. Zresztą Andrzej Krzywy, chłopaki z uOrkiestry czy członkowie niektórych kabaretów zachowali się super. Na swoich profilach apelowali o to, by wpłacać dla mnie pieniądze. W efekcie zebrałem 100 tys. złotych. To było miłe, myślę, że oni szanowali moją pracę i chyba mnie lubili. Sąsiad, który jest mistrzem Polski w MTB, nagrał taki spot reklamowy, gdzie skacze nade mną na BMX i zachęca do zrzutki.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się