Nowy numer 21/2023 Archiwum

Ludzie na granicy

Ofiarami przygranicznej pułapki zastawionej przez reżim Łukaszenki są w dużej części iraccy Kurdowie. Najbardziej poraniony na Bliskim Wschodzie naród bez państwa. I zarazem najpewniejszy sojusznik Zachodu w tamtej części świata. Niestety, bez wzajemności.

Kurdowie kolejny raz w swojej historii padają ofiarą cynicznej gry mocarstw. Tym razem wykorzystał ich ZBiR, czyli Związek Białorusi i Rosji, bo nie ma wątpliwości, że ten element wojny hybrydowej u granic NATO i UE nie powstał bez udziału Moskwy. Cyniczna gra Mińska, który sprowadził Kurdów na Białoruś, to jedno. Realne problemy, które wypchnęły ich z własnej ojczyzny, to drugie. Co sprawiło, że tysiące Kurdów było gotowych zapożyczyć się lub sprzedać cały dobytek za możliwość wyjazdu w „pewnym”, jak sądzili, kierunku? – Początkowo wielu osobom udało się przedostać do Niemiec lub Polski. To zachęciło pozostałych, by spróbować szczęścia, i wtedy wpadli w pułapkę reżimu Łukaszenki – mówi nam Ziyad Raoof, pełnomocnik Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce. – Jeśli pan, jako Polak, czuje ból, widząc uwięzionych na Białorusi Kurdów, to co ja mogę czuć, widząc tam swoich rodaków – mówi w długiej rozmowie z „Gościem”. Jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem nielegalnej migracji. – Na pewno ten sposób, w jaki Kurdowie zostali zmanipulowani i wciągnięci do gry politycznej, jest niedopuszczalny. Dlatego robimy wszystko, by zakończyć ten kryzys. Linie zawieszają loty, wielu przemytników zostało aresztowanych, ambasador Białorusi, który rezyduje w Turcji, nie w Iraku, został wezwany na spotkanie z premierem i prezydentem Kurdystanu. Staramy się na wszelkie możliwe sposoby rozwiązać problem, żeby nie było więcej przypływu ludzi. Zachęcamy do powrotu dobrowolnego tych, którzy już wyjechali – dodaje Raoof.

Raj z problemami

Ponad 40 mln ludzi bez własnego państwa; rozrzuceni terytorialnie po czterech krajach – od Turcji przez Syrię, Irak po Iran, drażniący każde z tych państw, a jednocześnie każdemu potrzebni w swoim czasie. Poranieni przez sąsiadów, światowe potęgi, ale też sami raniący inne mniejszości i siebie nawzajem. Świadomi własnej odrębności i uważający się za stojących wyżej cywilizacyjnie od Arabów, Turków i Persów (choć z tymi ostatnimi łączą ich korzenie). W wojnie z Państwem Islamskim – jedyni skuteczni pogromcy dżihadystów. W czasie rzezi Ormian ponad 100 lat temu – kierowani przez Młodoturków – dający zrobić z siebie narzędzia zbrodni. Zamykający na jedną lichą kłódkę sklepy w swoim Irbilu, w czasie gdy w Bagdadzie amerykańsko-irackie patrole nie potrafiły ochronić przed zamachami kolejnych budynków. Śpiący na zapasach ropy na dziesięciolecia, a zarazem myślący o tworzeniu kultury szerszej, niż pozwala przejęty setki lat temu sunnicki islam. Przekonani, że udało im się stworzyć taki model współżycia społecznego, w którym jest miejsce dla każdego. – Robiliśmy wszystko, by budować taki obszar na Bliskim Wschodzie, na którym nie ma antagonizmów religijnych, etnicznych, i to nam się udało – mówi Ziyad Raoof. – W latach 2006 i 2007, gdy chrześcijanie byli atakowani w Iraku, zaprosiliśmy ich do Kurdystanu, mówiąc, że zapewnimy im godne życie i bezpieczeństwo. I teraz 90 proc. chrześcijan irackich mieszka w Kurdystanie. To było jedyne miejsce, gdzie papież mógł sprawować publicznie Mszę dla tysięcy ludzi. Za pieniądze rządu Kurdystanu budowany jest uniwersytet katolicki, a uczą się tam i chrześcijanie, i muzułmanie, i jezydzi. Ta mozaika jest naszym bogactwem, ale są problemy, których nie rozwiążemy bez wsparcia świata, w tym Polski. Kurdowie pamiętają doskonale pomoc narodu polskiego w 1991 roku, gdy trwał wielki exodus Kurdów: ponad 2 mln osób uciekło w góry, umierali z głodu i chłodu, wtedy z Polski przyszła pomoc – ciągnie opowieść pełnomocnik rządu kurdyjskiego.

Dziś w Polsce około tysiąca Kurdów czeka na decyzję w swojej sprawie w zamkniętych ośrodkach dla imigrantów. Ci, którzy utknęli na Białorusi, mają poczucie przegranej. Dlatego są tak łatwym narzędziem w rękach służb Łukaszenki, które zmuszają ich do forsowania granicy z Polską.

3 godziny od Mińska

– Na początku ten proces wydawał się łatwy: ludzie kupowali w Kurdystanie wycieczkę w biurze turystycznym, płacili przemytnikom, którzy reklamowali usługi z „łatwym” przedostaniem się na Zachód, i mogli w ten sposób dotrzeć do Mińska, a stamtąd trafić bez większego problemu w ciągu 1–2 dni do Niemiec czy innego kraju zachodniego. Powiadamiali swoich znajomych, rodzinę, że im się udało. Wtedy więcej ludzi decydowało się na ten ryzykowny krok, wzrosła liczba ofert biur i linii lotniczych z Iraku i z sąsiednich krajów. W ten sposób biznes przemytników się nakręcał – mówi Raoof.

Na pytanie, skąd wiara u wielu z nich w zapewnienia przemytników, że po 3 godzinach po wylądowaniu w Mińsku mogą znaleźć się w Niemczech (każdy ma dostęp do Map Google i wie, że po drodze jest jeszcze Polska czy Litwa), odpowiada: – Niektórzy ludzie są bardzo naiwni – uwierzyli przemytnikom i władzom w Mińsku, które w ten sposób prowadzą swoją wojnę z Europą. A ponieważ mieli potwierdzenie od tysięcy ludzi, którym się udało, zaryzykowali. W Polsce jest wielu Kurdów, zostali w Polsce zatrzymani i skierowani do ośrodków, czasem blisko granicy z Białorusią, czasem blisko Niemiec. Część z nich zatrzymano w drodze. Mieli wybór, wiedzieli, że powinni złożyć w Polsce dokumenty o ochronę międzynarodową, i niektórzy to zrobili – mówi pełnomocnik rządu kurdyjskiego.

Balast wojny

Dlaczego wyjeżdżają? – Jest wiele powodów subiektywnych i obiektywnych – ciągnie opowieść Ziyad Raoof. – Pamiętamy, że w irackim Kurdystanie żyje ciągle wielu uchodźców. W najgorszych momentach po inwazji Państwa Islamskiego było 2 mln uchodźców z Iraku, z Syrii, potem dołączyli też jezydzi. Po zakończeniu wojny z ISIS w 2017 roku problem obozów dla uchodźców pozostał. Chociaż formalnie nie ma wojny takiej jak wcześniej, ci ludzie nie mogli wrócić do swoich zrujnowanych domów. Po tylu latach stracili już nadzieję. W obozach żyje ciągle ponad 900 tys. uchodźców. Organizacje międzynarodowe wstrzymały pomoc, ponieważ wojna oficjalnie się skończyła. I mimo że rząd iracki i rząd autonomiczny w Kurdystanie podpisały porozumienie, że jezydzi będą mogli wrócić do siebie, w praktyce nie mogą tego zrobić, bo tam nadal są uzbrojone bojówki, milicje szyickie oraz Partia Pracujących Kurdystanu. Druga część problemu to tereny kurdyjskie znajdujące się poza kontrolą rządu regionalnego Kurdystanu. Tereny tak zwane sporne, które podczas trzech dekad rządów Saddama Husajna były arabizowane, a Kurdowie byli stamtąd wypędzani. Po obaleniu Saddama ludzie stopniowo zaczęli tam wracać. W 2017 roku, gdy przeprowadziliśmy referendum niepodległościowe, które wzbudziło agresję Iraku i sąsiednich krajów, tysiące kurdyjskich rodzin ponownie musiało uciekać, bo ich miejscowości zostały zaatakowane i opanowane przez milicje szyickie. Dziś sytuacja jest tam bardzo trudna i wiele wiosek kurdyjskich jest poddanych ponownej arabizacji, dokonują się przesiedlenia. Kurdowie znowu musieli to wszystko zostawić. Na przykład miasto Chanakin, gdzie armia Andersa zatrzymała się w czasie II wojny światowej i gdzie znajduje się cmentarz polski, to jedna z miejscowości będących poza administracją Kurdystanu. W konstytucji Iraku zostało zapisane, że do 2007 roku sytuacja w tych regionach spornych będzie uregulowana, że ludzie wypędzeni wrócą na swoje miejsca i będzie przeprowadzone referendum, czy chcą być w ramach autonomii kurdyjskiej, czy podlegać rządowi irackiemu. Mamy 2021 rok i problem nadal istnieje. Jedna z osób, która tutaj, w Polsce, zmarła, pochodziła z tych terenów i wiele osób na granicy również jest stamtąd – mówi Ziyad Raoof.

Rachunek za obojętność?

Kolejnym powodem, dla którego Kurdowie dali się złowić Łukaszence i przemytnikom, jest sytuacja na granicy kurdyjsko-tureckiej. – Około 600 wiosek kurdyjskich zostało opuszczonych przez mieszkańców, bo są tam oddziały Partii Pracujących Kurdystanu, walczące z rządem tureckim, który nieustannie bombarduje te tereny. Giną cywile, wielu uciekło i wyjechało do miast. To również powoduje pogorszenie sytuacji gospodarczej i zmusza tych ludzi do szukania lepszego życia. Nasze problemy gospodarcze wynikają też z trudnych relacji z Bagdadem. Zgodnie z konstytucją Iraku powinniśmy co miesiąc otrzymywać 17 proc. subwencji budżetowej, ale w latach 2014–2017 została ona wstrzymana. Z obecnym rządem Iraku relacje są bardzo dobre – stara się on rozwiązać również budżetowe problemy, ale są w tym kraju siły polityczne, które robią wszystko, żeby subwencje blokować. Z tego powodu wynagrodzenia dla ludzi są wypłacane często z opóźnieniem. Są rejony w Kurdystanie, gdzie bezrobocie jest bardzo wysokie. Część młodzieży straciła nadzieję, chce lepszego życia – wylicza pełnomocnik rządu kurdyjskiego.

Pytam, czy napór Kurdów na polską granicę to słony rachunek za udział Polski w amerykańskiej inwazji na Irak i za brak otwarcia przed laty korytarzy humanitarnych. – Nie nazwałbym tego w ten sposób. Ale na pewno nie tylko Polska, ale i cała Europa płaci teraz rachunek za to, że problemy, o których wspominałem, nie zostały rozwiązane; że koalicja międzynarodowa, która brała udział w obaleniu Saddama, a później w odbudowie Iraku, ich nie rozwiązała. A kiedy Kurdowie podczas referendum opowiedzieli się za niepodległością Kurdystanu i zaczęła się wobec nich agresja, działo się to na oczach całego świata i nikt nie ruszył palcem, by ją powstrzymać. Świat uznał: po co Kurdowie ruszali temat niepodległości, mogli siedzieć cicho. A Kurdystan iracki był i jest przykładem wspólnego życia różnych grup etnicznych. Kurdystan mógł być jako niepodległe państwo najlepszym, najbardziej wiarygodnym sojusznikiem Zachodu. To był kolejny dowód na to, że naród kurdyjski bywa wykorzystywany w trudnych czasach, kiedy jest potrzebny jako sojusznik. Ale gdy mają się rozstrzygnąć interesy strategiczne Kurdów, jak powstanie państwa kurdyjskiego, mocarstwom nie jest z nami po drodze.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Dziennikarz działu „Świat”

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny

 

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast