Nowy numer 17/2024 Archiwum

Książę Pokoju nadchodzi

Modlitwa chrześcijańska nie jest odwróceniem się od własnej historii ani ucieczką od życia, ale podstawową czynnością, która, jak oddychanie, przy życiu nas utrzymuje.

Oddychaj

„Trzeba przypominać sobie o Bogu częściej, niż oddychamy” – cytuje katechizm świętego Grzegorza z Nazjanzu w części poświęconej modlitwie chrześcijańskiej. Słowa te faktycznie oddają istotę modlitwy, choć porównanie to może stanowić niebezpieczeństwo. Oddychamy bezwiednie i w normalnych okolicznościach nawet nie mamy świadomości, że to robimy. Niektórym wydaje się, że wystarczy powiedzieć: „Całe moje życie jest modlitwą”, aby usprawiedliwić brak praktyk modlitewnych i nieświadomie w ten sposób przyczynić się do całkowitego zaniku umiejętności modlenia się, co zawsze prowadzi do duchowego paraliżu. Jeszcze gorzej jest z tymi, którzy à propos niedzielnej Eucharystii mają do powiedzenia jedynie to, że najlepiej modli się im na łonie natury, gdzie czują, że spotykają Boga. Ostrożnie z tą naturą. Dwa z podstawowych prawideł życia modlitewnego, wyartykułowane przez benedyktyna ojca Johna Chapmana, brzmią: „Módl się, jak potrafisz, i nie próbuj modlić się tak, jak nie potrafisz. Im mniej się modlisz, tym gorzej to idzie”. Pierwsze zdawałoby się odpowiadać potrzebom tych, których wspólnota w kościele rzekomo męczy, a formalizm liturgii ogranicza, choć tylko pozornie. Tutaj zastosowanie ma raczej to drugie prawidło.

O modlitwie napisano tyle książek, że z pewnością nie da się sporządzić wyczerpującej bibliografii na ten temat. W jednej z nich zmarły w 2012 roku jezuita ojciec Jacek Bolewski porusza temat etapów modlitwy: „Zakładamy, że chodzi o pewną drogę, z którą w życiu modlitwy mamy do czynienia”. Rozwój człowieka przewiduje oczywiście także rozwój jego życia duchowego. „W miarę jak rozwija się człowiek, powinna się także rozwijać jego modlitwa. W przeciwnym razie przestanie być żywa i pozostanie tylko – jeśli w ogóle się zachowa – martwą formułą” – pisze jezuita. Wyszczególnione tradycyjne etapy modlitewnego rozwoju (modlitwa ustna, myślna, modlitwa uczuć i modlitwa prostoty) z jednej strony odpowiadają różnym sposobom wyrażania się ludzkiego ducha, z drugiej zaś – i to zasługuje na podkreślenie – odpowiadają kolejnym stopniom ludzkiego uczenia się modlitwy.

Rozwijaj się

Nauczyć dziecko modlitwy oznacza najczęściej – zaraz po wymówieniu słowa „Bozia” – przekazanie pewnych formuł, wyuczonych jak wierszyk (nie potępiajmy tych, zdawałoby się, prymitywnych metod!), bądź swobodnej wypowiedzi skierowanej do Boga, tak jak dziecko nauczyło się mówić do ludzi. To mu wystarcza! Boli, że wielu z nas zatrzymuje się na tym etapie, bo kiedy wystarczać przestaje, człowiek przestaje się modlić. Albo znajduje racjonalne rzekomo wytłumaczenie, dlaczego modlić się nie ma sensu, jak to, które w Katechizmie Kościoła Katolickiego nazwano mentalnością „tego świata”. „Wsącza się ona w nas, jeśli nie jesteśmy czujni; na przykład prawdziwe miałoby być tylko to, co zostało sprawdzone rozumowo i naukowo (tymczasem modlitwa jest tajemnicą, która przekracza naszą świadomość i podświadomość); wartości produkcyjne i wydajność (modlitwa jest nieproduktywna, a zatem bezużyteczna); zmysłowość i wygodnictwo, kryteria prawdy, dobra i piękna (tymczasem modlitwa, »umiłowanie Piękna« [filokalia], jest pochłonięta chwałą Boga żywego i prawdziwego); przeciwstawiając modlitwę aktywizmowi, przedstawia się ją jako ucieczkę od świata. Tymczasem modlitwa chrześcijańska nie jest odwróceniem się od historii ani ucieczką od życia” (KKK 2727).

Stopniowo, wraz z pojawieniem się samodzielnego myślenia, same słowa przestają człowiekowi wystarczać, nie zatrzymują bowiem dostatecznie uwagi. I to jest sygnał, że modlitwa musi przejść na poziom odpowiadający nowemu etapowi rozwoju, objąć również myśli człowieka. Nie chodzi tylko o próbę samodzielnego formułowania słów (któż z nas nie pamięta tych pierwszych doświadczeń modlitwy „spontanicznej”, jak to mówiono w oazie!), lecz także o refleksję nad własnym życiem. Ten etap również musi się zakończyć i rozwinąć w modlitwę uczuć – twierdzi ojciec Bolewski: „Przejście do kolejnego etapu – modlitwy uczuć – nie oznacza, że chodzi przede wszystkim o »wzbudzanie« w czasie modlitwy uczucia miłości czy wdzięczności wobec Boga. Ważniejsze jest raczej to, aby włączyć do modlitwy negatywne uczucia, które stanowią największą przeszkodę – a więc uczucia niechęci, złości, buntu, różnych obaw i tak dalej”. Zdaniem jezuity niezbędne jest, byśmy sobie uświadomili, że w modlitwie nie chodzi o zwracanie się do Boga jedynie z tym, co wydaje nam się w nas dobre (i dlatego zasługuje na zwrócenie się do Niego). „Jeżeli bowiem nasze ciemne, negatywne uczucia nie znajdą miejsca właśnie w modlitwie, to sami utrudniamy Bogu dostęp do nich i uleczenie – tym bardziej że zepchnięte na bok podczas modlitwy, z pewnością się ujawnią w innej sytuacji naszego codziennego życia, raniąc także Boga przez rany zadawane bliźnim”.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy