Nowy numer 17/2024 Archiwum

Historia, która się nie (s)kończy

Spojrzenie w przeszłość pomaga lepiej zrozumieć teraźniejszość.

Tę historię można zacząć od patriarchy Abrahama, który wyszedł z chaldejskiego Ur na głos Boga; można od Józefa, który z obawy o życie Jezusa i Maryi schronił się w Egipcie, a można kilka wieków później od wielkiej wędrówki ludów barbarzyńskich, która w połączeniu z dekadencją cesarstwa rzymskiego doprowadziła do upadku świata starożytnego… Ale można też od wielu innych wielkich wydarzeń w dziejach świata – od wojen, konfliktów, kataklizmów. I można od przeglądu rodzinnych albumów… Z mojej rodziny wyjechał wuj Zdzisław z żoną, kuzyn Tadek z żoną, kuzyn Paweł. Wszyscy w połowie lat 80. ubiegłego wieku. Wszyscy z powodów ekonomicznych, nie politycznych. I choć czworo z nich przeszło przez ośrodki dla migrantów, mieli dużo więcej szczęścia i dużo więcej zostawili tutaj, niż większość emigrantów, którzy dużo wcześniej wyjeżdżali za ocean gnani perspektywą poprawy losu.

„Teraz kochany Szwagrze, weście sobie ze 2 gęsi pieczone, jeżeli macie na drogę, z parę kaczek albo kur pieczonych i ze 2 bochenki razowego chleba, bo na szyfie nie będziecie mogli jeść to co oni wam dadzą” – pisał ponad sto lat temu Stanisław Kazimierkiewicz z Pensylwanii do rodziny w Golubiu Dobrzyniu. Dalej radził szwagrowi, by jak już na statek, czyli „szyf”, wejdzie, a właściwie zejdzie pod pokład, do części, gdzie tłoczyli się z tobołkami ci, którzy nie mieli nic więcej, to powinien jak najszybciej, by nie ubiegli go inni, zająć półkę-łóżko najbliżej schodów i na dole, bo u góry „to wszystek smród się zatrzymuje”.

Ów cytat pochodzi ze znakomitej książki Małgorzaty Szejnert „Wyspa klucz”, po którą sięgnęłam teraz ponownie nie bez powodu. Przed laty w Nowym Jorku nie zdążyłam odwiedzić muzeum na Ellis Island, na której przez kilkadziesiąt lat, do 1954 roku, mieściło się centrum przyjmowania imigrantów. Przeszło przez nie kilkadziesiąt milionów osób. Nie wszyscy dostali się na ląd. USA nie wpuszczało bowiem „idiotów, chorych umysłowo, nędzarzy, poligamistów, osoby, które mogą stać się ciężarem publicznym, cierpią na odrażające lub niebezpieczne choroby zakaźne, były skazane za zbrodnie lub inne haniebne przestępstwa, dopuściły się wykroczeń przeciw moralności”. Ci byli odsyłani, skąd przybyli, albo nie odzyskawszy zdrowia umierali na wyspie.

Aby tę historię zrozumieć, trzeba ją czytać z dwóch stron oceanu. Jest w Polsce takie miejsce – to otwarte kilka lat temu w dawnym Dworcu Morskim w Gdyni Muzeum Emigracji. To jedno z najlepszych polskich muzeów narracyjnych, jakie zwiedzałam: nowoczesne, wirtualne techniki przekazu nie dominują, ale dobrze uzupełniają warstwę merytoryczną. Opowieść o losach rodziny Sikorów z Rzeszowszczyzny jest syntezą tysięcy polskich rodzin z Podkarpacia, Podlasia, Pomorza, które od połowy XIX wieku wyruszały za ocean najpierw przez niemieckie porty, a dopiero od 1930 roku z Gdyni, gdy otwarto regularną linię pasażerską do Nowego Jorku.

Najbardziej wzruszają listy i historie mówione – pełne tęsknoty, oczekiwania na spotkanie, nadziei na lepsze, a także opis początków w nowej rzeczywistości. To historie Polaków, których dziś rozsianych jest po świecie 20 milionów. Bo muzealna opowieść na fikcyjnej rodzinie Sikorów ani się przecież nie zaczyna, ani nie kończy. Opowiada dramatyczne historie polskich wygnańców politycznych, poczynając od Wielkiej Emigracji, przez emigrantów wojennych i powojennych, emigrację stanu wojennego i tę późniejszą, całkiem współczesną – aż po 2005 rok.

Muzeum jest jednak u nas mało znane. Na pewno znacznie mniej niż po sąsiedzku leżące gdańskie Muzeum II Wojny Światowej czy Centrum Solidarności. A przecież pokazuje ono kawał polskiej historii. Być może to kwestia promocji, ale wydaje się, że bardziej tematu. Emigracja? Nas to nie dotyczy – zdaje się myśleć wielu. Nic bardziej mylnego. Wystarczy po wyjściu z wystawy głównej wstukać swoje nazwisko w stoisku multimedialnym, by się przekonać, kto i kiedy – zbieżność nazwisk może być, oczywiście, przypadkowa – z drżącym sercem przypływał do wyspy Ellis Island…

Historia się zmienia, ale nie kończy.

Kuzyn Tadek po kilku latach życia na emigracji wrócił z żoną do Polski. Wuj Zdzisław z żoną, po przejściu na emeryturę, przez rok próbowali na nowo odnaleźć się w Polsce. Nie potrafili. Wrócili za ocean. Paweł jeszcze się zastanawia…

Mówi się, że spojrzenie w przeszłość zawsze pomaga zrozumieć lepiej teraźniejszość.

Czy pomaga? •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy