Święty Stanisław Kostka jest niezaprzeczalnie dowodem na to, że święty to książę, który potrafi żyć jak żebrak, i żebrak, który nie traci manier księcia.
Jest 10 sierpnia 1568 roku. Młody Polak, jezuita, który śluby zakonne złożył w wieku 18 lat, pisze list. Adresatką jest ukochana, której od lat szczenięcych wyznaje miłość. Prośba, jaką zawiera w liście, współczesnych nastolatków zawiodłaby na kozetki psychoanalityków, młodzieniec błaga bowiem o wyjednanie mu łaski… śmierci. Widocznie ukochana nie pozostała głucha na tę prośbę, skoro pięć dni później mężczyzna umiera. W dzień wniebowzięcia ukochanej sam trafia do nieba. Młodzieniec nazywa się Kostka. Stanisław Kostka.
Listy królów
O tym, że Kostka trafił do nieba, przez lata przekonanych będzie wielu. Głos „ludu” stanie się poniekąd głosem rządzących, ponieważ królowie polscy słać będą do papieży listy z prośbami o jego kanonizację. W archiwum Kongregacji ds. Świętych zachowało się ich trochę. Są w nich prośby nie tylko o kanonizację, lecz także o ogłoszenie go jednym z głównych patronów Polski. „Niedawno Wasza Świątobliwość ze Wzgórza Watykańskiego przez Apostolskie postanowienie za Boskim natchnieniem oznakami czci w postaci Mszy i oficjum obdarzył błogosławionego Stanisława Kostkę z Towarzystwa Jezusowego (…) i wnet Polska, uczciwszy bardzo żywym kultem pobożności Patrona Sarmacji, niegdyś swojego obywatela, a teraz mieszkańca niebios, wbrew oczekiwaniom i przewidywaniom wszystkich, szczęśliwie zawarła pakty pokojowe z Moskalami, niezwykle wrogo nastawionymi nieprzyjaciółmi religii katolickiej, oraz z niebiańską pomocą, za wstawiennictwem świętego Stanisława Kostki, w większej części wyrwała z rąk gwałtowników i przywróciła do dawnej wolności Ukrainę, tyle lat gnębioną przez zaciekłość buntowników. Ażeby to szczęście dla Królestwa Polskiego długotrwałe było albo wróciło pomnożone, mimo ponownie grożącej tyranii, usilnie prosimy dla nas o tegoż świętego Orędownika u Boga”. Podpisał Michał, król Polski, 18 stycznia 1673 roku. Z dopiskiem: „Najposłuszniejszy Syn Waszej Świątobliwości”.
– Pisanie listów do Stolicy Apostolskiej było swego rodzaju zwyczajem na dworach – tłumaczy ksiądz profesor Waldemar Turek z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej. Proszono o kanonizację, o ogłoszenie patronem narodu – takich listów zachowało się sporo, również w odniesieniu do Stanisława Kostki. Ten napisany przez Michała Korybuta Wiśniowieckiego jest przykładem prawdziwej sztuki, nie tylko ze względu na wspaniałą łacinę, jaką posłużył się autor, sekretarz czy – być może – kapelan króla. Ten, kto przygotowywał notę, doskonale znał się na kulcie należnym świętym lokalnym – dodaje.
Koneksja z Duchem nie wystarczy
„Stacho na księdza pewnikiem się zbierze… Co mu po tym?” – biadoliła matka przyszłego świętego, Małgorzata z Kryskich, gdy jej małżonek, Jan, kasztelan zakroczymski, obwieścił swoje zamiary wobec synów, a mianowicie posłanie ich do renomowanych szkół poza granicami Rzeczypospolitej. Tak przynajmniej tę scenę wyobrażała sobie Zofia Kossak, autorka powieści o świętym Stanisławie pt. „Z miłości”. „Nie neguję jego wokacji ni się sprzeciwiać będę, bo chwała Boska przede wszystkim ma być honorowana” – odpowiada powieściowy kasztelan. I dodaje: „Jużcić wszakże plebanem na parafii nie ostanie. Cóż to, myślisz, waćpani, że w stanie duchownym koneksja z samym Duchem Świętym wystarczy, a inne zbyteczne są? Przeciwnie! Staszko niech idzie na księdza, a moja w tym głowa, że się na pastorale nie skończy… Nie ubliżyłby kapelusik temu domowi, chociażby i nie zadziwił… Kostka nie może zostać kardynałem, myślisz, waćpani?”.
Zabawna to nieco scena, ale doskonale oddaje oczekiwania wobec młodego kasztelanica. Stan duchowny? Owszem. Ale co najmniej na biskupich stolicach. Wraz ze starszym bratem Pawłem wysłany do Wiednia, Stanisław rozpoczął studia mające doprowadzić go wysoko. Wcześniej jednak z wysoka sprowadził sobie pomoc w postaci dwóch aniołów i świętej Barbary. Kiedy bowiem w grudniu 1565 r. zachorował i leżał w ciężkim stanie, praktycznie konając, a do domu nie chciano sprowadzić kapłana z Najświętszym Sakramentem, błagania, których nie wysłuchało ucho ludzkie, usłyszało Boskie. Co więcej – w tej samej chorobie objawiła mu się Matka Boża z Dzieciątkiem, od której doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpić do Towarzystwa Jezusowego.
Zagęszczenie świętych
Z wypełnieniem polecenia Maryi młody Kostka miał spory problem, również duchowy – jak można się domyślać. Trzeba mu było bowiem wybierać pomiędzy posłuszeństwem Bogu a posłuszeństwem ojcu. Wybrał to pierwsze, uciekł z Wiednia do Dylingi. Tam został przyjęty na próbę. Jako że święty Piotr Kanizjusz, ówczesny przełożony, bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców, skierował go wraz z dwoma innymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała, do dzisiaj zachowanym, nazywanym „Listem trzech świętych”. Napisał w nim między innymi: „Trzecim z wysłanych jest Stanisław, Polak ze szlacheckiego rodu, młodzieniec pilny i prawy. (…) Dotychczas nigdy nie mieszkał wśród naszych nowicjuszy, ale teraz można go do nich zaliczyć, aby mógł odbyć właściwą formację. Spodziewamy się po nim wielkich rzeczy”.
Między ziemią a niebem
W lutym 1568 r. Stanisław zamieszkał w domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci. – Co szczególnego jest w tym kościele? – pytam Simonę Tonti, włoską fokolarinę z centrum Incontri Romani. – Ten kościół jest wyjątkowy, został zaprojektowany przez Berniniego, architekta Rzymu. To najlepszy z jego kościołów. Bernini nie tylko go zaprojektował, lecz także ukończył jego budowę. Właściwie chodziło o przerobienie poprzedniej świątyni, która była bardzo ciemna. Przestrzeni było niewiele, więc zaprojektował ją w kształcie owalu. Krótsza strona zwieńczona jest głównym ołtarzem, dłuższa, poprzeczna, dwiema kaplicami. Jest jeszcze jedna wyjątkowa rzecz w tym kościele. Otóż Bernini, mistrz baroku – okresu, w trakcie którego intensywnie rozwijał się teatr – uważał, że wszystko, co znajduje się w kościele, czy to malarstwo, czy rzeźby, czy sama architektura, powinno „mówić” do wchodzącego – opowiada przewodniczka.
Faktycznie, ten kościół mówi. Swoim spokojem również. Zza głównego wejścia dobiegają klaksony, bo prowadzące do kościoła schody zaczynają się praktycznie na ulicy. A to Kwirynał przecież, szlachetne wzgórze, na którym stoi pałac prezydencki. Hałas maszyn, pokrzykiwania karabinierów, cały ten ziemski zgiełk, który należałoby ubrać w stare powiedzenie: ruch jak w Rzymie. Przekrocz wejście kościoła, któremu patronuje brat Księcia Apostołów… i zanurzysz się w ciszy. To jakiś rodzaj odcięcia od tego, co typowo ziemskie, co kojarzy się z doczesną władzą i doczesnymi problemami. – Świątynię zbudowano na planie owalu, dlatego owalna jest również jej kopuła – opowiada Simona. I dodaje: – Bernini chciał, żeby kościół podzielony był na dwie połowy – przestrzeń niebiańską i przestrzeń ziemską. Niebiańską przedstawia właśnie kopuła, która opada w dół, lekka i ledwie przykrywająca ziemię. Z kolei część dolna, z całą swoją strukturą i kolorystyką, kolumnami, pilastrami, ciemnym marmurem, symbolizuje przestrzeń ziemską – tłumaczy.
Rzeczywiście, gdy spogląda się wokół, można odnieść wrażenie, że jest się gdzieś pomiędzy niebem i ziemią. Pomiędzy tymi dwiema przestrzeniami umieszczono posągi – białe postaci rybaków – jak gdyby pośredników między nimi.
Na wieczną pamiątkę
– Tu leży święty Stanisław – mówi, ściszając głos, Simona. Podchodzimy do jednej z kaplic. Nad ołtarzem wiszą trzy obrazy przedstawiające sceny z jego życia: objawienie Najświętszej Maryi Panny, ekstazę świętego i słynne wydarzenie, gdy nie mogąc przyjąć Komunii Świętej z rąk kapłana, przyjmuje ją od świętej Barbary. Pod ołtarzem stoi mała trumienka z relikwiami doczesnych szczątków. – Znałaś go, zanim tu przyjechałaś? – pytam przewodniczkę. – Nie – odpowiada. I dodaje: – Mało kto zna ten kościół, a nawet ci, którzy do niego wchodzą, nie mają często pojęcia, że jest w nim święty Stanisław Kostka. Nie wiem dlaczego. Być może grupy, które przyjeżdżają do Rzymu na krótko, poświęcają czas przede wszystkim najbardziej znanym miejscom i postaciom?
Szkoda, że tak jest. Nie tylko kościół świętego Andrzeja jest bowiem wyjątkowy, lecz także wszystkie pamiątki, które po świętym Stanisławie Kostce zachowano w przylegających do świątyni pomieszczeniach klasztornych, między innymi w jego celi. „W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,/ Na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru/ Taki, że widz niechcący wstrzymuje się w progu,/ Myśląc, iż Święty we śnie zwrócił twarz od muru,/ I rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi,/ I wstać chce…” – mało kto kojarzy pewnie ten tekst Norwida, wypisany na jednej ze ścian pokojów świętego Polaka. Bardzo dobrze oddaje atmosferę w nich panującą. Wszystko skąpane w lekkim mroku i ciszy. Marmurowy sarkofag z marmurowym posągiem, jak gdyby żywego jeszcze młodzieńca, który „wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele”, to prawdziwe dzieło sztuki. Święty ubrany jest w czarny habit ostro kontrastujący z ciałem wyrzeźbionym z białego marmuru i położonym na marmurze żółtym. Bose stopy jakby rwały się do ruchu, choć już nie po to, by dalej uciekać.
Wszystko, co w tych zachowanych po nim pamiątkach pozostało dla potomnych, zdaje się powtarzać, że szlachetnie urodzony, szlachetnie zmarł. Że odkrył powołanie i chciał na nie odpowiedzieć za wszelką cenę. Że wciąż za mało jest znany. List „trzech świętych” powieszono na jednej ze ścian. „Spodziewamy się po nim wielkich rzeczy” – słowa Piotra Kanizjusza, zapisane piękną kaligrafią, jakby gęstniały w powietrzu i budziły nadzieję na przyszłość.
Szlachetna krew
Wracamy do fabularyzowanej przez Zofię Kossak historii. We wspomnianej powieści zapisała ona scenę, w której starszy brat Paweł przez przypadek odkrywa, czym zajmuje się w Wiedniu młodszy Kostka: wmieszany w tłum biedaków w jednej z nędzniejszych dzielnic miasta udziela wsparcia biednym. Nie, nie wręcza jałmużny wyniosłym gestem bogacza, który postanawia wypełnić ewangeliczne zobowiązanie. Raczej zajmuje miejsce wśród nich, rozdaje chleb, przytula garnące się zewsząd dzieciaki. Odkrycie to wywołuje tak wielki gniew w sercu starszego Kostki, że nie mogąc wymówić słowa, na siłę wyciąga Stanisława z tego towarzystwa do domu. Rozmowa między nimi to raczej kłótnia o zasady, jak być dobrym chrześcijaninem. Paweł wie, że Bóg tak świat stworzył, iż niektórzy są „lichszej” krwi, a niektórzy szlachetniejszej. I odwieczną wolą tegoż Stwórcy jest, by tych krwi nie narażać na zbytnie pomieszanie. Młodszy wie coś innego. I obstaje przy swojej interpretacji słowa Bożego.
W kwirynalskim kościele świętego Andrzeja trudno oprzeć się wrażeniu, że Stanisław najprzykładniej rozwiązał ostatnie zadanie swojego życia – pokazał, co znaczy całkowicie oddać siebie. Norwid, wpatrując się w jego relikwie, napisał: „A ty się odważ świętym stanąć Pana/ A ty się odważ stanąć jeden sam/ Być świętym – to nie zlękły powstać z wschodem/ To ogromnym być, przytomnym być!”.
Czy warto dodawać, że nie dałoby się znaleźć lepszego patrona młodych pokoleń? Być przytomnym – to brzmi jak najbardziej współcześnie.•