Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Kasa mediów

Rządowy projekt obłożenia mediów podatkiem od reklam zawiera złe rozwiązania, ale polityczna argumentacja przeciwko tej propozycji ujawnia hipokryzję protestujących.

Dwie największe prywatne telewizje TVN i Polsat 10 lutego zamiast programu nadawały na wszystkich swoich kanałach czarną planszę ze specjalnym komunikatem o proteście pod hasłem „Media bez wyboru”. W akcji uczestniczyły także portale internetowe, m.in. Onet i Interia, a także niektóre stacje radiowe i dzienniki. Pod listem otwartym „do władz Rzeczypospolitej Polskiej i liderów ugrupowań politycznych” wyjaśniającym powody protestu podpisało się ponad 40 mediów prywatnych, zarówno dużych, jak i niewielkich. Część argumentów ekonomicznych użytych w liście jest słusznych, jednak wymiar polityczny, jaki towarzyszy akcji, m.in. zarzuty zamachu na wolność słowa, wzbudza zażenowanie.

Projekt w prekonsultacjach

Ministerstwo Finansów przygotowało projekt podatku od przychodów z reklam uzyskiwanych przez media. Nie był on dyskutowany w Komitecie Stałym Rady Ministrów ani skierowany do akceptacji rządu. Wywołał jednak ostre protesty części mediów już na etapie prekonsultacji.

Wysokość podatku miałaby być zależna od rodzaju środka masowego przekazu i wielkości przychodów. Pierwszą grupą mają być wielkie portale internetowe, które łącznie spełniają dwa warunki: ich przychody przekroczyły w roku obrotowym równowartość 750 mln euro, a z tytułu świadczenia na terytorium Polski usług reklamy internetowej równowartość 5 mln euro. Podatek ma wynosić 5 proc. od kwoty powyżej 5 mln euro.

Drugą grupą są media tradycyjne, czyli telewizje, rozgłośnie radiowe, kina i firmy billboardowe. Za przychody reklamowe w wysokości do 1 mln zł nie zapłacą nic, w przedziale od 1 do 50 mln zł podatek wynosić ma 7,5 proc., a podmioty mające przychody z reklam powyżej 50 mln zł zapłaciłyby 10 procent. Przy czym jeżeli reklamowane będą tak zwane towary kwalifikowane (produkty lecznicze, suplementy diety, wyroby medyczne, napoje słodzące), to stawki podatku wyniosą odpowiednio 10 i 15 procent.

Inaczej opodatkowana ma być prasa. Do 15 mln zł z przychodów reklamowych nie zapłaci nic, w przedziale od 15 do 30 mln zł – 2 proc., a powyżej 30 mln zł – 6 procent. Za reklamowanie towarów kwalifikowanych stawki podatku wyniosą odpowiednio 4 i 12 procent.

Według szacunków Ministerstwa Finansów rocznie podatek ma przynieść ok. 800 mln złotych. Środki z niego mają być przeznaczone na określone cele. Połowa wpływów na Narodowy Fundusz Zdrowia, 15 proc. na Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków, a 35 proc. na nowy podmiot – Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów.

Co wzbudza protest?

Protestujący słusznie twierdzą, że ten podatek nie spełnia założonego celu. Premier Mateusz Morawiecki tłumaczył wprowadzenie daniny koniecznością opodatkowania gigantów cyfrowych, które w ogóle nie płacą podatków albo płacą niewielkie. To m.in. Apple, Google, Facebook, Amazon. To jest realny problem, który chce rozwiązać nie tylko Polska, ale cała Unia Europejska. Tyle że projekt Ministerstwa Finansów tego problemu nie rozwiązuje, gdyż według szacunków z tytułu podatku reklamowego giganci cyfrowi zapłacą rocznie ok. 50 do 100 mln zł, tymczasem podmioty płacące w Polsce podatki aż 800 mln złotych.

Protestujący słusznie nie zgadzają się także z narracją, według której tylko zarabiają i nie płacą danin na rzecz państwa. Warto tu przypomnieć, że media w Polsce co roku płacą do budżetu państwa opłaty z tytułu CIT, VAT, emisyjne, na organizacje zarządzające prawami autorskimi, za koncesje, częstotliwości, decyzje rezerwacyjne, opłatę VOD itd. Jak ujawnił Polsat, rocznie z tytułu tych różnych danin wpłaca do bud­żetu państwa miliard złotych. Dodatkowo część mediów prowadzi działalność charytatywną, wspierając najsłabsze grupy społeczne, także angażując swoje środki na walkę z pandemią.

Uważają również, że nie do przyjęcia jest argumentacja zawarta w uzasadnieniu projektu, iż nałożenie daniny wynika z konieczności zwiększenia środków na walkę z COVID-19. Gdy przeliczymy, ile ma trafić do NFZ, okaże się, że będzie to 400 mln zł, czyli około pół procenta budżetu NFZ, a więc nie będzie to miało specjalnego wpływu na kondycję służby zdrowia.

Media podają jednak też argumenty – według mnie – chybione. Według protestujących wprowadzenie podatku osłabi, a nawet doprowadzi do likwidacji części mediów w Polsce, ograniczy też możliwości finansowania jakościowych i lokalnych treści, a pracujący w nich dziennikarze stracą pracę. Tu sprawa jest dyskusyjna, gdyż podatku nie zapłacą małe i średnie podmioty, szczególnie lokalne, ponieważ nie uzyskują z reklam ponad 1 mln zł, a prasa ponad 15 mln zł, a jest to zdecydowana większość mediów w Polsce.

Kolejnym argumentem jest nierówne traktowanie podmiotów działających na polskim rynku medialnym. Chodzi o to, że media państwowe otrzymują dotacje, na ten rok ok. 2 mld zł, a na prywatne nakłada się dodatkową daninę w wysokości blisko 1 mld złotych. Problem w tym, że mieszają się tu dwie kwestie. Czym innym jest dyskusja o finansowaniu mediów publicznych, a czym innym podatek reklamowy. Co ważne, media publiczne też miałyby go płacić, np. według szacunków telewizja publiczna w wysokości 70 mln złotych.

Polityczna hipokryzja

Gdyby dyskusja nad projektem odbywała się na poziomie ekonomicznym, sprawa być może nie wzbudziłaby tak wielkich emocji. Po fali krytyki rząd zadeklarował, że będzie szukał innych rozwiązań, a Porozumienie Jarosława Gowina zapowiedziało, że z obecnymi zapisami projektu nie poprze, więc na pewno w zaproponowanym kształcie nie będzie procedowany.

Jednak media atakujące obecny obóz władzy przeniosły problem na płaszczyznę polityczną, ogłaszając, że rząd PiS poprzez tę daninę chce zniszczyć wolne media, aby nikt go nie kontrolował. Sprawa szybko nabrała międzynarodowego rozgłosu, włączyła się w nią m.in. wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová czy senator USA Bob Menendez, oczywiście krytykując projekt jako zamach na wolność słowa.

Trzeba jasno powiedzieć, że sprawa rzeczywiście ma wymiar polityczny, media w Polsce są bowiem upolitycznione i zideologizowane. TVN, Onet czy „Gazeta Wyborcza” już dawno przestały ograniczać się do opisu świata, patrzenia władzy na ręce, ujawniania patologii. Obecnie są stroną politycznego i ideowego sporu, skupiając się na zwalczaniu partii i środowisk, które mają inną wizję niż kierownictwa ich redakcji, przede wszystkim PiS. Stąd dążenia obozu rządzącego do osłabienia podmiotów, które to ugrupowanie krytykują, m.in. poprzez próby repolonizacji mediów.

Nie można wykluczyć, że podatek od reklam jest elementem walki politycznej, jednak w tym przypadku medialna opozycja podniosła wobec PiS argumenty budzące zażenowanie. Otóż ogłosiła, że jest to próba niszczenia czwartej władzy, a przez to zamach na demokrację, dążenie do autokracji itd. Oto niektóre stwierdzenia wobec propozycji, które znalazły się w „Gazecie Wyborczej”: „Odbieranie mediom tych dochodów odbierze też zatrudnienie wielu dziennikarzom, udaremni ujawnianie afer w szeregach władzy”, „Mediom, które dziś protestują, nie chodzi o więcej kasy, lecz o istnienie i egzystencję. A tym samym o istnienie wolnej, świadomej opinii publicznej”. Gdyby wypracowane zyski szły na rozwój mediów Agory, zatrudnianie dziennikarzy śledczych itd., takie argumenty miałyby podstawy. Nie wydaje się jednak, by tak było.

Obok „Gazety Wyborczej” najgłośniej chyba protestował TVN. W 2019 r. przychody z reklam tego podmiotu wynosiły 1,46 mld zł; oznaczałoby to, że z tytułu podatku reklamowego stacja zapłaciłaby 144,75 miliona. To dużo, jednak trzeba mieć świadomość, że w tym samym roku telewizja ta miała 540 mln złotych czystego zysku. Środki te nie szły bynajmniej na rozwój dziennikarstwa śledczego. To potwierdza, że zarzut, iż w proteście chodzi o kasę, ma swoje uzasadnienie.

Warto też zwrócić uwagę, że daninę reklamową musiałyby płacić również prywatne media prawicowe, promujące konserwatywne wartości.

Platforma Obywatelska ogłosiła, że zlikwiduje TVP Info, i zaczęła zbierać podpisy pod obywatelskim projektem, który przewiduje zakaz informacji i publicystyki w telewizji publicznej. Żadne z mediów, które tak głośno krzyczą przeciwko planom rządu, nie zaprotestowało, a to przecież jest właśnie przykład brutalnego ataku na wolność słowa.

Na koniec chcę podkreślić, że nie jestem zwolennikiem podatku od reklam w formie zaproponowanej przez rząd, mechanizm, na jakim się opiera, nie spełnia deklarowanego celu. Jednak protestowanie przeciwko niemu jako zamachowi na wolność mediów uważam za hipokryzję.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bogumił Łoziński

Zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Polska”.
Pracował m.in. w Katolickiej Agencji Informacyjnej jako szef działu krajowego, oraz w „Dzienniku” jako dziennikarz i publicysta. Wyróżniony Medalem Pamiątkowym Prymasa Polski (2006) oraz tytułem Mecenas Polskiej Ekologii w X edycji Narodowego Konkursu Ekologicznego „Przyjaźni środowisku” (2009). Ma na swoim koncie dziesiątki wywiadów z polskimi hierarchami, a także z kard. Josephem Ratzingerem (2004) i prof. Leszkiem Kołakowskim (2008). Autor publikacji książkowych, m.in. bestelleru „Leksykon zakonów w Polsce”. Hobby: piłka nożna, lekkoatletyka, żeglarstwo. Jego obszar specjalizacji to tematyka religijna, światopoglądowa i historyczna, a także społeczno-polityczna i ekologiczna.

Kontakt:
bogumil.lozinski@gosc.pl
Więcej artykułów Bogumiła Łozińskiego

 

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się