Nowy numer 13/2024 Archiwum

Złe duchy nie słuchają, węże kąsają, a trucizna dalej szkodzi

Wśród zaniedbań, z których jako ludzie Kościoła powinniśmy w szczególny sposób zdać sobie sprawę, to wydaje się być jednym z poważniejszych. I bynajmniej nie dlatego, że jest szczególnie bulwersujące lub najbardziej gorszące, ale dlatego, że pozostawia trwałe, głęboko niszczące skutki. Chodzi mianowicie o brak miłości do słowa Bożego.

W czym konkretnie ten brak miłości się przejawia? Po pierwsze w tym, że Pisma Świętego nie znamy. I nie chodzi tylko o intelektualną znajomość jego układu, poszczególnych ksiąg, wybranych fragmentów czy kluczowych kanonów interpretacji. Z tym – mówiąc szczerze – również jest krucho, lecz jeszcze poważniejszy od tego rodzaju ignorancji jest taki rodzaj nieznajomości, który można by określić mianem braku zażyłości. W istocie bowiem Pismo Święte dla wielu z pośród nas pozostaje czymś obcym. Nie bierzemy go do ręki, nie czytamy go, nie studiujemy, nie próbujemy zrozumieć naszego życia w świetle ukrytego w nim przesłania. Znamy ewentualnie na pamięć kilka biblijnych fragmentów – zazwyczaj te które łatwo użyć jako narzędzie do walki na internetowych forach, gdy trzeba jakoś „po katolicku” dojechać przeciwnika. Nic dziwnego, że nasze interpretacje są wyrwane z kontekstu, często manipulacyjne i zazwyczaj podporządkowane innym źródłom, którymi zapełniamy brak żywej obecności słowa Bożego. Biorą więc górę prywatne objawienia dyskusyjnego pochodzenia i wątpliwej teologicznie jakości. Karminy się rozmaitymi nauczaniami podsłuchanymi u tych, których obsadzamy w roli autorytetów – zwłaszcza wtedy, gdy dają proste rozwiązania i łatwe diagnozy, zazwyczaj trafiające w nasze eschatologiczne lęki. Czy można się więc dziwić, że ostatecznie chętnie ich słuchamy i bardziej im wierzymy, niż tym, którzy z racji swego urzędu powołani są do tego, aby czuwać nad poprawną interpretacją Pisma Świętego.

Z tego wynika, siłą rzeczy, drugi przejaw braku miłości do słowa Bożego. Nie znając go i nie czytając, nie modlimy się nim także, a więc Pismo Święte nas nie przemienia – nie prowadzi do nawrócenia. Negatywnych owoców trudno nie dostrzec. Wszak nawrócenie (gr. metanoia) oznacza najpierw przemianę myślenia. Nic dziwnego, że myślenie nieprzemienione najpewniej czuje się w świecie moralności nakazowo-zakazowej, gdzie relacja między człowiekiem a Bogiem ufundowana jest nie na tej zażyłej, bezpiecznej bliskości, która stanowi serce ewangelicznego przesłania, ale na wykoślawionym obrazie Boga jako srogiego suwerena, który w końcu wymierzy nam sprawiedliwość, nawet jeśli teraz chwilowo powstrzymuje go miłosierdzie. Takiego Boga łatwo obrazić brakiem zewnętrznych przejawów pobożności, Komunią świętą na rękę, czy zaniedbaniem rozmaitych form czołobitności i w głowie nam się nie mieści, że ten drażliwy obraz gwałtownika, który najchętniej by nas skatował, gdyby go Matka Boża nie powstrzymała, jest bardziej wynikiem naszych ambiwalentno-lękowych projekcji niż szczęśliwej nowiny o Bożym królestwie, którą głosił Jezus. W konsekwencji, nosząc taki obraz Boga w sercu, utożsamiamy nawrócenie wyłącznie z przemianą postępowania, a więc ze składaniem Bogu pobożnej daniny z naszych modlitw i religijnych rytuałów, zamiast skontaktować się z pytaniem o to, jaki obraz Ojca chce pokazać nam Jego Syn. W istocie, nie jesteśmy w stanie go rozpoznać, jeśli nie ma w nas stałej gotowości do modlitewnego wnikania w tajemnicę Biblii.

I wreszcie, po trzecie, słowa Bożego nie głosimy. To zresztą logiczna konsekwencja tego, że nim nie żyjemy. Wolimy wiec dyskutować o przestrzeganiu moralnych zasad, zacietrzewiać się nad nieobyczajnymi zachowaniami i w czambuł potępiać bezbożnych, heretyków czy ateistów, niż mówić o swym przeżywaniu Ewangelii. Uciekamy do tematów łatwiejszych, za którymi możemy się ukryć i które pozwalają skanalizować emocje (a często także frustracje) przeciwko komuś. Dlatego stajemy do walki. W domu – przeciw najbliższym, w internecie – przeciw wszystkim inaczej myślącym, w pracy – przeciw, durnym, leniwym, gnuśnym i głupio czyniącym, na ambonie – przeciw religijnej parafiańszczyźnie owiec, które coraz mniej interesują się trawą z niebieskiego pastwiska. I w tym nie głoszeniu słowa wcale nie chodzi o to, że biblijne motywy lub odniesienia nie pojawiają się w naszych narracjach, opracowaniach, dialogach czy kazaniach, ale o to, że Biblia nie stała się naszą namiętnością; że jeśli o niej mówimy, to często po to tylko, aby się nią podeprzeć, użyć jako leitmotivu, wykorzystać w roli argumentu, a nie po to, aby podzielić się tym, co w niej odkrywamy, czym nas porusza, zachwyca, wzrusza; czego za jej pośrednictwem doświadczamy. Owszem, wiele już w tej kwestii zmieniło się na lepsze.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie spotykam świeckich z pasją dzielących się swoją miłością do Ewangelii i prezbiterów, którzy porywają serca wielu zarówno świetną egzegeza, jak i żywym, osobistym kontaktem z Bożym słowem. Bogu dzięki – jest ich coraz więcej. A jednak uważam, że to wciąż jeszcze zbyt mało, że nawrócenie na Biblię ciągle jeszcze przed nami. Dokona się ono wtedy, gdy autentycznie poruszy nas i dotknie testament, który zostawia nam Jezus w swych ostatnich słowach: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Te zaś znaki towarzyszyć będą tym, którzy uwierzą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, a ci odzyskają zdrowie” (Mk 16, 15-17). Jaki z tego wniosek? Że może najwyższy już czas, aby przestać wreszcie z tym dyskutować. Bóg pragnie, by jego Szczęśliwa Nowina była głoszona z mocą, wszelkiemu stworzeniu (Mk 16, 15). My tymczasem wciąż przykuwamy ją do kościelnej ambony i domowej półki z nobliwymi książkami. Nic dziwnego, że złe duchy nas nie słuchają, węże kąsają, a trucizna dalej nam szkodzi. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka

dr hab. prof. UŚ, filozof, członek Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP, politolog.

Od lat posługuje modlitwą i na wiele sposobów głosi Ewangelię. Autor książek, artykułów oraz audiobooków poświęconych filozofii i duchowości chrześcijańskiej. Współpracownik Radia eM, Gościa Niedzielnego. Członek Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Katowickiej i przewodniczący Komisji ds. świeckich II Synodu Archidiecezji Katowickiej. Znawca życia i duchowości św. Szarbela. Prywatnie mąż i ojciec.