Jeśli komuś się wydaje, że teraz to już w polityce będzie monolit, nuda i w ogóle, to może się mocno zdziwić. Teraz zacznie się epoka lokalnych wojen podjazdowych. I to zarówno po stronie rządzącej jak i opozycyjnej.
W PiSie już trwają od dawna, bo chociaż wiadomo, że Zjednoczoną Prawicą rządzi zwykły, szeregowy poseł, to niejeden chciałby sobie wypracować nieformalną pozycję tego drugiego. Choć oficjalnie z każdej wypowiedzi polityka PiS o prezesie emanuje unosząca się w powietrzu myśl "Oby żył wiecznie!", to w gruncie rzeczy wszyscy wiedzą, że prędzej czy później przyjdzie czas wycofania z polityki i ktoś stanie przed zadaniem zajęcia jego stanowiska. O tym, że w kurtuazję nikt nie zamierza się tam bawić, świadczy choćby poniedziałkowy materiał "Wiadomości", w którym ostro zaatakowano premiera Morawickiego za to, że np. w kwestii kampanii informującej o epidemii rząd wykupuje ogłoszenia również w krytycznych wobec PiS tytułach. Na marginesie - to urocze, że w TVP bez żadnego wstydu wprost stawia się tezę, że pieniądze publiczne należą się swoim, a nie powinny być przeznaczane na cele... no właśnie - publiczne.
Ale nie mniej ciekawa robi się sytuacja po opozycyjnej stronie barykady. Bo oto sztab Rafała Trzaskowskiego zapowiada na piątek oficjalne zakończenie kampanii swojego kandydata i otwarcie "nowego rozdziału". I ten zagadkowy "nowy rozdział" należy rozumieć jako walkę o trwałe przejęcie elektoratu Hołowni, Kosiniaka-Kamysza czy Biedronia.
- Będziemy mówić o planach na przyszłość, aby te 10 milionów głosów w drugiej turze nie zostało zmarnowanych, nie uciekło - mówi o celu spotkania wprost Sławomir Nitras. Równocześnie od dnia wyborów politycy KO na każde pytanie (nie tylko o wynik wyborczy, ale też np. gdy kelner w restauracji pyta co podać) z namiętnością odpowiadają sakramentalną formułą "Rafał Trzaskowski stał się nowym liderem całej opozycji i poparło go 10 mln wyborców". Fakt, że w rzeczywistości wg różnych badań od 57 do 70 proc. jego wyborców nie było w drugiej turze za nim, a przeciwko Andrzejowi Dudzie (bo popierani przez nich kandydaci odpadli) nie ma dla nich wielkiego znaczenia, bo w interesie KO jest wykreować mit swojego polityka, którego popiera pół polskiego społeczeństwa (o tym i pozostałych mitach tych wyborów pisałem w poprzednim tekście).
I tutaj dochodzimy do tego co najciekawsze - głębokiej, ciemnej dziury, w jakiej znaleźli się liderzy pozostałych partii i ruchów opozycyjnych. Z jednej strony mniej lub bardziej subtelne poparcie Trzaskowskiego w II turze było dla nich koniecznością, z drugiej - przy wykręceniu takiego wyniku przez prezydenta Warszawy - Platforma, jeszcze dwa miesiące temu walcząca o przetrwanie, urosła ponownie do rozmiarów opozycyjnego wieloryba, który będzie pożerał wyborców takiego politycznego planktonu jak PSL czy SLD, których kandydaci razem nie przekroczyli wyniku 5 procent. O ile Konfederaci przetrwają, bo od lat nie wchodzą w sojusze ani z PO ani z PiS, o tyle dla PSL i SLD sytuacja wygląda nieciekawie, bo jeśli stanowczo nie pokażą wyborcom, czym różnią się od środowiska Rafała Trzaskowskiego, to stopniowo powtarzana przez polityków Platformy opowieść o 10 milionach Polaków, którzy zobaczyli w prezydencie Warszawy swojego przywódcę (a nie jedynie mniejsze zło) może stawać się z każdym dniem bliższa rzeczywistości.
Jeśli ktoś liczył, że po kampanii będzie spokojniej, to raczej powinien porzucić swoje nadzieje. Teraz to dopiero będzie się działo.
Redaktor serwisu internetowego gosc.pl
Dziennikarz, teolog. Uwielbia góry w każdej postaci, szczególnie zaś Tatry w zimowej szacie. Interesuje się historią, teologią, literaturą fantastyczną i średniowieczną oraz muzyką filmową. W wolnych chwilach tropi ślady Bilba Bagginsa w Beskidach i Tatrach. Jego obszar specjalizacji to teologia, historia, tematyka górska.
Kontakt:
wojciech.teister@gosc.pl
Więcej artykułów Wojciecha Teistera