Syryjscy uchodźcy stali się kartą przetargową w rękach Turcji. Wysyłając na granicę z Grecją zdesperowanych ludzi, prezydent Erdoğan chce wymóc na Zachodzie wsparcie działań tureckich w Syrii.
Początek marca. Dwudziestoparolatek z Aleppo, który 5 lat temu uciekł do Turcji, teraz próbował przedostać się do Grecji. Został postrzelony przez straż graniczną – wprawdzie tylko gumowymi kulami, ale zmarł.
Postraszmy Europejczyków
Podobnych historii z konkretnymi twarzami jest więcej. Powód jest jeden: tureckie władze „szepnęły” na ucho blisko 4 mln uchodźców pozostających od paru lat w Turcji, że mogą znowu próbować przedostać się do Unii Europejskiej. To świadome narażanie wierzących w to ludzi na niebezpieczeństwo. Turcję bowiem formalnie obowiązuje porozumienie z Unią zawarte w 2016 roku: za otrzymane z Brukseli miliardy euro Turcy mieli zatrzymać uchodźców na swoim terytorium. Po stronie unijnej nie było dotąd żadnej deklaracji, że coś w umowie miałoby się zmienić, więc działania Turcji są jednostronnym naruszeniem czy wręcz zerwaniem porozumienia. Europa dziś próbuje nie dopuścić do powtórki z lat 2015–2016, gdy w sposób niekontrolowany do UE przedostały się setki tysięcy niezidentyfikowanych często osób. Część z nich do dziś koczuje w warunkach uwłaczających godności na greckiej wyspie Lesbos, co powinno być wyrzutem sumienia i dla Bliskiego Wschodu, i dla świata zachodniego, w tym również dla nas. Wszystkie strony tego sporu sprowadziły kwestię uchodźców do problemu, którego trzeba się pozbyć, a nie któremu należy zaradzić. A nie ma lepszej recepty na kryzys uchodźczy niż doprowadzenie do realnego zakończenia wojny w Syrii, a na tym niekoniecznie zależy zaangażowanym w wojnę potęgom, w tym Turcji. Trwający od paru tygodni szturm uchodźców na granicę z Unią to próba wywarcia przez prezydenta Erdoğana presji na państwa członkowskie UE, by poparły wszystko, co tureckie władze planują zrobić w Syrii. Można przypuszczać, że Unia na taki układ pójdzie. Zwłaszcza że na granicy syryjsko-tureckiej zebrały się kolejne 3 mln uchodźców, z których część przedostała się na terytorium Turcji (gdy ta otworzyła granicę na 72 godziny), gdzie została przewieziona właśnie pod granice UE. To działa na wyobraźnię unijnych decydentów.
Otwarte karty
Żeby nie być gołosłownym, przywołajmy słowa zainteresowanych. Najbardziej jednoznacznie plan Ankary wyłożył turecki minister spraw zagranicznych, Mevlüt Çavuşoğlu, który bez ogródek stwierdził, że umowa między Turcją a Unią Europejską z 2016 r. musi zostać zaktualizowana jeszcze przed szczytem unijnym, pod koniec marca. „Jeśli osiągniemy porozumienie do 26 marca, kiedy odbędzie się szczyt przywódców UE, sprawa znajdzie się w porządku obrad tego spotkania” – słowa Çavuşoğlu przytacza portal telewizji Al-Dżazira. Turecki minister mówił to dzień po tym, jak prezydent Erdoğan opuścił spotkanie w Brukseli z przywódcami UE i NATO, nie wydając wspólnego oświadczenia ani nie biorąc udziału w konferencji prasowej, choć takie były oczekiwania. Nie trzeba jakiejś szczególnej przenikliwości, by zauważyć zbieżność terminu tej wizyty w Brukseli z inwazją uchodźców napuszczonych przez Turków na granicę z Grecją. Dziesiątki tysięcy osób równocześnie próbowały przedostać się przez granicę lądową zaledwie kilka dni po tym, jak Ankara zadeklarowała, że nie powstrzyma ludzi przed próbą przedostania się do UE w sytuacji, gdy zbliżają się nowi uchodźcy z Syrii.
Trzeba przyznać Turcji, że dotąd to ona brała na siebie największy ciężar poradzenia sobie z kryzysem uchodźczym, przyjmując blisko 4 mln ludzi. Bardziej obciążony jest z pewnością Liban, który – nieporównywalnie mniejszy od Turcji – przyjął ponad milion uchodźców, mając już u siebie od dziesięcioleci uchodźców palestyńskich. Turcja jednak ma prawo stawiać siebie w roli państwa, które w sensie liczbowym zrobiło najwięcej w kryzysie uchodźczym, w przeciwieństwie do innych krajów muzułmańskich, jak choćby bogata Arabia Saudyjska.
Do Unii tylnym wejściem
Z tego też powodu władze tureckie coraz częściej ostatnio mówiły o „niesprawiedliwym podziale obciążeń”, jaki – ich zdaniem – wniosło porozumienie z Unią w 2016 r. W celu powstrzymania napływu uchodźców do Europy w marcu 2016 r. Turcja i UE zawarły umowę, w ramach której Bruksela zapewnia miliardy euro na pomoc w finansowaniu mieszkań, szkół i ośrodków medycznych dla uchodźców przebywających na terenie Turcji. Tyle tylko, że Ankara wiele razy oskarżała Unię o to, że nie wypełnia do końca swoich zobowiązań, wśród których miały być nie tylko pieniądze, ale również ruch bezwizowy dla obywateli tureckich oraz… poluzowanie restrykcji celnych. Krótko mówiąc Turcja, nie mogąc doprosić się od kilku dekad o członkostwo w UE, próbuje tylnymi drzwiami osiągnąć część przywilejów, jakie mają członkowie Unii. Minister Çavuşoğlu przyznał, że Turcji nie chodzi tylko o unijne pieniądze w zamian za zatrzymanie uchodźców, ale również o „liberalizację polityki wizowej UE” i „aktualizację unii celnej”. Ale prezydent Erdoğan nie ukrywa, że w zamian za zatrzymanie u siebie uchodźców chce także większego wsparcia Europy dla swoich działań w prowincji Idlib w północno-zachodniej Syrii. I to jest najtwardszy orzech do zgryzienia dla Brukseli i stolic europejskich.
Rosja upokorzona
Idlib był do niedawna ostatnim terenem, którego armia syryjska nie odbiła z rąk różnej maści rebeliantów i bojówek. Zdecydowana ofensywa sił rządowych przy wsparciu lotnictwa rosyjskiego miała na celu przejęcie tego regionu. Problem w tym, że w międzyczasie rosyjskie pociski zabiły ponad 30 żołnierzy tureckich, którzy… wspierają rebeliantów przeciwko siłom Asada i przeciwko siłom rosyjskim. Turcja i Rosja popierają przeciwne strony konfliktu w Syrii, a Turcji zależy przede wszystkim na rozprawieniu się z Kurdami i stworzeniu tzw. pasa bezpieczeństwa (co oznacza czystki etniczne…). I tu dochodzimy do dylematu, jaki mają teraz unijni przywódcy: Turcji udało się zmusić Rosję do zawieszenia broni, a zatem Rosja została w Syrii upokorzona przez kraj członkowski NATO – a to dla Zachodu jest bardzo ważne. I jednocześnie oznacza kłopot, bo wprawdzie danie prztyczka w nos Putinowi ma duże znaczenie psychologiczne, ale interesy tureckie w Syrii niekoniecznie pokrywają się z tym, jak na ten konflikt patrzy Europa. Z jednej strony mamy więc cichą radość, że Rosja okazała się jednak słabsza w starciu z krajem natowskim, z drugiej – Unia nie może otwarcie poprzeć zbrodniczej działalności Turcji wśród syryjskich Kurdów. A Turcji w negocjowaniu nowej umowy z Unią w sprawie uchodźców chodzi również o to, by takie poparcie – a może i realne wojskowe wsparcie – Unia Turcji dała.
Dusza na sprzedaż
Trudno powiedzieć, na ile Unia jest gotowa ugiąć się przed takim szantażem, ale z pewnością jest na to gotowa bardziej niż 5 lat temu. O ile wówczas niektóre kraje, w tym Niemcy, otworzyły swoje granice, słusznie chcąc zaradzić kryzysowi migracyjnemu, ale przyjmując chaotyczne rozwiązania, tak dzisiaj nikt w UE nie mówi o przymusowych „kwotach” uchodźców. W zachodniej prasie poważni publicyści piszą, że to Orbán i Kaczyński mieli rację w 2015 r., a Grecja – za otwartą zachętą Komisji Europejskiej – wstrzymuje przyjmowanie wniosków azylowych. Nikt w Brukseli nie komentuje też krytycznie brutalności, z jaką Grecy traktują obecnie szturmujących ich granicę uchodźców. To tylko pokazuje pułapkę, w jaką wpadła Europa na własne życzenie. Naiwność i bezrefleksyjne otwarcie granic 5 lat temu skutkuje dziś tym, że popiera się skrajność w drugą stronę – czyli brak przyzwolenia na bardziej humanitarne i bezpieczne rozwiązania, jak na przykład tzw. korytarze humanitarne. Bo to nie jest tak, że „Orbán i Kaczyński mieli rację” (obaj panowie nie wyrazili nigdy poparcia dla tej formy pomocy), a jedynym wyjściem jest odgrodzenie się od uchodźców wysokim murem. Choć korytarze humanitarne nie rozwiążą całego problemu, bo nie są w stanie przyjąć wszystkich uchodźców, mają w sobie potencjał realnej i godnej pomocy najbardziej potrzebującym i chcącym rzeczywiście zasymilować się ze społeczeństwem przyjmującym. Brak roztropności unijnych pięknoduchów 5 lat temu skutkuje dziś tym, że Europa jest gotowa sprzedać duszę Erdoğanowi, byle ten zatrzymał u siebie uchodźców.•
Zastępca redaktora naczelnego
W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.
Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny