Nikogo dziś nie dziwi widok ludzi dbających o ciało. Gdy ktoś dba o duszę, zdziwienie jest powszechne.
Bogaty strój, złoty łańcuch na szyi, pierścień na palcu – tak Hans Holbein utrwalił Tomasza More’a, kanclerza Królestwa Anglii, pierwszą osobę po królu. Nikt nie wiedział, że portretowany pod sobolami i atłasami nosi włosiennicę. Oddał ją córce dopiero przed wejściem na szafot. Nie on jeden nosił takie odzienie.
Noś buty
Co to włosiennica? „Przyodziewam kirem niebiosa i wór im wkładam jako okrycie” – mówi Bóg przez proroka Izajasza. Taki wór pokutny był stosowany w Izraelu jeszcze przed Chrystusem. Była to szata z szorstkiej sierści kozy lub wielbłąda, rzeczywiście przypominająca worek, tyle że z otworami na głowę i ręce. Nie było to przyjemne okrycie – i właśnie dlatego wielu ludzi wiary je nosiło. Wynikało to z potrzeby pokutowania za grzechy swoje i innych. „Dlatego przywdziejcie szaty pokutne, podnieście lament i zawodzenie, bo nie odwrócił się od nas wielki gniew Pański” – wzywa prorok Jeremiasz (Jr 4,8).
Wielu świętych nosiło włosiennicę. Wśród nich Jadwiga, księżna śląska. Umartwienia były dla niej wyrazem miłości do Chrystusa Ukrzyżowanego, ale też jednym ze sposobów przezwyciężenia pychy, o jaką łatwo osobom o wysokiej pozycji społecznej. Nie tylko szorstka szata była jej narzędziem pokuty. Często też pościła, biczowała się i chodziła boso. Kiedyś jej mąż, Henryk Brodaty, obawiając się o jej zdrowie, nakłonił spowiednika Jadwigi, żeby kazał żonie nosić buty. Ten spełnił życzenie księcia, a Jadwiga, posłuszna spowiednikowi, zaczęła nosić buty, ale… zawieszone na ramieniu.
Pas z drutu
Z czasem włosiennicę, szczególnie w klasztorach, zastąpił tzw. pas pokutny, spleciony na szerokość dłoni z cienkiego drutu, z ostrymi zakończeniami zwróconymi do wewnątrz. Nosiło się go na gołym ciele, co rzecz jasna nie było komfortowe. Takiego narzędzia pokutnego używał też św. Jan Vianney, proboszcz z francuskiej wioski Ars. Był to zaledwie dodatek do jego surowego trybu życia. Spał najwyżej po parę godzin, jadł niewiele, najczęściej gotowane kartofle, zwykle już zimne. Każdego wieczoru biczował się, i to nieraz do krwi.
Robił to w intencji swoich parafian i penitentów, których tłumy zjeżdżały się do niego z całej Francji. Po kilku latach mieszkańcy Ars bardzo się zmienili i nawet zewnętrznie wieś wypiękniała. Znajdujące się w niej knajpy splajtowały, a kościół regularnie wypełniał się tłumem wiernych. Ludzie zaczęli się modlić oraz korzystać z sakramentów.
Pancerz na ciało
Żarliwym wyznawcom Chrystusa za narzędzie pokuty służył czasami także inny rodzaj „odzienia”. Żyjący w XI wieku św. Dominik nosił na gołym ciele kolczugę, składającą się ze splecionych żelaznych kółek koszulę, w zwykłych warunkach mającą chronić zbrojnych przed ranami zadanymi podczas walki. Z tego powodu przylgnął do niego przydomek „Opancerzony”. Na tym nie koniec jego umartwień. Dominik spał na klęczkach, jadł wyłącznie chleb i koper, i często się biczował. Tak surowy tryb życia prowadził od czasu, gdy dowiedział się, że święcenia kapłańskie, jakie otrzymał, były efektem korupcji. Okazało się mianowicie, że gdy był jeszcze dzieckiem, jego ojciec przekupił biskupa, aby ten uczynił syna prezbiterem. Od tamtej pory św. Dominik przestał sprawować funkcje kapłańskie i zaczął pokutować, wiodąc pełne wyrzeczeń życie pustelnika.
Tego rodzaju surowe praktyki ascetyczne były bacznie obserwowane przez władze kościelne. Gdy ludzie przekraczali miarę w ascezie, Kościół interweniował. Tak było m.in. w przypadku średniowiecznych procesji biczowników. Religijna histeria tych ludzi, połączona z ostentacyjnym i niebezpiecznym dla zdrowia kaleczeniem ciała, wielo- krotnie spotykała się z potępieniem ze strony władz kościelnych.
Bądź punktualna
W zakonach można było podejmować surowe praktyki pokutne tylko za zgodą przełożonych, a w przypadku osób świeckich – za zgodą spowiednika. Nie inaczej jest zresztą dzisiaj.
– Mamy w klasztorze archiwum, w którym znajdują się używane kiedyś narzędzia pokutne – mówi s. Agnieszka, karmelitanka z Gdyni-Orłowa, wieloletnia przeorysza. – Są tam na przykład łańcuszki z niewielkimi kolcami. Zakładało się je na rękę powyżej łokcia. Jest też pas z szorstkiego włosia, który nosiło się bezpośrednio na ciele. No i jest dyscyplina, którą się brało indywidualnie co dnia po wieczornej modlitwie, a w Triduum Paschalnym wspólnie – opowiada. To się później zmieniło. Siostra pamięta, że w 1983 roku, gdy przestąpiła próg Karmelu, chłostanie się dyscypliną było już tylko praktyką indywidualną. Pozostałych narzędzi już się wtedy nie używało.
Niektóre zakonnice zachowały do tamtych praktyk pewien sentyment. Intencją podejmowania przez nie umartwień było ofiarowanie fizycznego bólu, który łączyły z męką Pana Jezusa.
– Zawsze trzeba było poprosić o noszenie takiego narzędzia pokutnego. Czasami przeorysze się zgadzały, a czasami nie. Gdy widziały, że ktoś nie dostaje w życiowych sprawach, a prosi o nadzwyczajne pokuty, wtedy mówiły: „Ty się najpierw przestań spóźniać na modlitwy” albo „Bądź grzeczniejsza dla sióstr” lub też „Bądź bardziej uczynna w pracach domowych”. I nie zgadzały się – mówi s. Agnieszka. Wspomina, że była kiedyś w klasztorze siostra, którą wszyscy uważali za świętą już za jej życia. Była niesamowicie oddana siostrom, modlitwie, wspólnocie, a jednocześnie siostry wiedziały, że korzysta z narzędzi pokutnych. – Żadna przeorysza nie była jej w stanie tego odmówić. One widziały, że to jest jej droga. Jeśli tylko idzie to w parze z życiem w miłości, gorliwości i świętości, to taka zgoda jest dla tej osoby rodzajem nagrody – zauważa.
Konający łabędź
Archiwum narzędzi pokutnych w gdyńskim Karmelu zebrała przed laty nieżyjąca już matka Izabela. Zmarła w 2005 roku, w wieku prawie stu lat. Do końca nie mogła zrozumieć „duchowych umartwień”. – Ona mówiła tak: „Teraz to wszystko duchowe i duchowe. A kto tam wie, co ona tam duchowo robi czy nie robi? Kiedyś to było konkretnie: człowiek dobrowolnie zgadzał się na konkretny ból i wiadomo było, że podjął jakieś cierpienie dla Pana Jezusa” – opowiada z rozbawieniem s. Agnieszka. Zaznacza jednak, że i dziś w Karmelu nie zrezygnowano całkowicie z cielesnych umartwień. – Mamy możliwość brania dyscypliny indywidualnie. Ale są też innego rodzaju praktyki, powiedziałabym: gesty pokutne. Każdego piątku odmawiamy Psalm 50 z rękami rozpostartymi na kształt krzyża. W Triduum robimy tak trzy razy dziennie. Mamy też możliwość odmawiania w tej postawie Koronki do Miłosierdzia Bożego albo psalmu wieczorem po komplecie – relacjonuje zakonnica. Kto uważa, że to łatwe, niech spróbuje stać z rozłożonymi rękami przez pięć minut. – Ciekawie to wygląda, jak ktoś patrzy z tyłu i widzi te opadające ręce. Siostry nazwały to „lot konającego łabędzia” – śmieje się.
Zakonnice proszą też czasem o możliwość podjęcia aktu pokutnego w postaci modlitwy z rozpostartymi rękami czy podczas leżenia krzyżem. – Przesłanie tego aktu jest takie: chcę z miłości do Jezusa dać się ukrzyżować. Także przez pokuty, które niesie codzienność. Istotne jest, żeby to miało przełożenie na konkret. Chodzi o to, żeby się zgłosić do takiej pracy, której nie lubię, zgłosić się do współpracy z siostrą, której nie lubię, podjąć zajęcie zabierające mi czas, który chciałam przeznaczyć na coś innego. To są rzeczy mające „boleć moją wolę”. To jest ból zadany mojemu „chce mi się” albo „nie chce mi się” – przekonuje karmelitanka.
Kult ciała
Z perspektywy osoby niewierzącej zachowania pokutne są absurdalne. Odmawianie sobie czegokolwiek ze względu na wiarę jest uważane za rodzaj szaleństwa. „Masochistyczne praktyki chrześcijan” – to jeden z wielu podobnych do siebie tytułów tekstów, jakich pełne są portale internetowe.
Tego świat nie rozumie, rozumie natomiast takie rzeczy jak wylewanie hektolitrów potu na siłowniach, poddawanie się bolesnym zabiegom w gabinetach chirurgii plastycznej czy znoszenie bólu, aby się później pochwalić tatuażem. Za rzecz naturalną uważa się widok ludzi wytrwale pedałujących na rowerach, które nigdzie nie jadą, lub biegnących z wysiłkiem na bieżniach, które uciekają im spod nóg. Współczesny świat doskonale rozumie wegetarianizm czy weganizm, ale zupełnie nie pojmuje postu. Świat ubóstwia zdrowie, urodę oraz tężyznę fizyczną, uznając te rzeczy za najważniejsze. Wydaje się, że to już alternatywna dla chrześcijaństwa religia. W ten rodzaj kultu są jednak wpisane rozczarowania i porażki, ponieważ każdy jego obiekt jest zanurzony w czasie, a przez to nietrwały i nieuchronnie przemijający.
Owszem, Katechizm Kościoła Katolickiego mówi: „Życie i zdrowie fizyczne są cennymi dobrami powierzonymi nam przez Boga. Mamy się o nie rozsądnie troszczyć, uwzględniając potrzeby drugiego człowieka i dobra wspólnego” (2288). Zaraz jednak dodaje: „Chociaż moralność wzywa do poszanowania życia fizycznego, nie czyni z niego wartości absolutnej. Sprzeciwia się ona koncepcji neopogańskiej, która zmierza do popierania kultu ciała, do poświęcania mu wszystkiego, do bałwochwalczego stosunku do sprawności fizycznej i sukcesu sportowego. Z powodu selektywnego wyboru, jakiego dokonuje między silnymi a słabymi, koncepcja ta może prowadzić do wypaczenia stosunków międzyludzkich”.
Człowiek to dusza i ciało. Kto dba tylko o ciało, jest jak ktoś, kto tyle inwestuje w wygląd swojego samochodu, że mu na paliwo nie starcza.•
Dziennikarz działu „Kościół”
Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.
Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się