Nowy numer 38/2023 Archiwum

Minimum kreski, maksimum treści

Odszedł Zbigniew Jujka, rysownik, karykaturzysta, dziennikarz. Jego prace od lat towarzyszyły kolejnym numerom „Gościa Niedzielnego”.

Dwa lata temu otrzymałem list. „Nasz 8-letni syn Bartek jest ogromnym miłośnikiem, a może już fanem twórczości pana Jujki. Z wielkim zainteresowaniem śledzi każdy rysunek w kolejnych numerach »Gościa«…”. Nie namyślając się długo, wybrałem numer do pana Zbigniewa. – A pewnie, narysuję chłopakowi coś specjalnego. Będzie gotowy za trzy dni. Proszę przyjechać, to przy okazji pogadamy sobie troszeczkę…

30 srebrników, ile by to było w euro?

Zbigniew Jujka w swoich rysunkach opisywał rzeczywistość polityczną, społeczną, etyczną. Najważniejsze w satyrze było dla niego pobudzenie do refleksji – nie zależało mu, jak sam mawiał, na efekcie „hi, hi”. – „Minimum kreski, maksimum treści” – to motto, którym kieruję się w pracy. Swoimi rysunkami staram się zmusić ludzi do myślenia, a także, nie ukrywam tego, przekonać ich do mojej wizji świata. Zostałem wychowany w duchu katolickim i patriotycznym. A to zobowiązuje, by żyć w prawdzie, zgodnie ze swoim sumieniem, nikogo nie krzywdzić – podkreślał. Będąc praktykującym katolikiem, nierzadko wyśmiewał powierzchowną religijność – jak u mężczyzny, który siedzi w fotelu, kartkuje Biblię i myśli: „30 srebrników, ile by to było w euro...”. – Mam nieodparte wrażenie, że ludzie deklarujący się jako wierzący, zbyt rzadko żyją na co dzień Ewangelią. Nigdy nie wskazuję na konkretne osoby, ale opowiadam o zjawiskach. Jeśli ktoś mówi o sobie „chrześcijanin”, powinien żyć nauką Chrystusową. Niestety, często deklaracje nie pokrywają się z rzeczywistością – twierdził.

Dziennikarz i publicysta „Dziennika Bałtyckiego” Dariusz Szreter współpracował z Jujką przez 22 lata. – Zbigniew przynosił gotowe rysunki i ja je przyjmowałem. To był bardzo niezależny człowiek, który nie pozwoliłby sobie na jakąkolwiek ingerencję w treść swoich prac. Mówił wprost: „Jeśli uważam, że coś jest złe, to będę o tym opowiadał”. Miał kilka tematycznych „obsesji” – w szczególny sposób piętnował łapówkarstwo, którym szczerze pogardzał, pijaństwo, zawiść i po prostu ludzką głupotę – wspomina. Poprzez swoje rysunki Jujka walczył też z polityczną poprawnością, wymierzając „satyryczne razy” jednej, jak i drugiej stronie politycznego sporu. Bo, jak mówił, błędy, różnego rodzaju głupoty, lapsusy językowe popełniają zarówno ludzie prawicy, jak i lewicy. Jak przyznawał, niezależną postawę i myślenie wyniósł z rodzinnego domu. Ojciec pana Zbigniewa – poeta i publicysta Franciszek Jujka, w okresie międzywojennym był działaczem społeczno-oświatowym, współtwórcą polskiego szkolnictwa w Starym Targu (pozostającym w granicach Niemiec). Podczas pracy pedagogicznej organizował m.in. tajne nauczanie dla dorosłych. Po wizytacji w szkole niemieckiego inspektora został pozbawiony prawa do nauczania i musiał opuścić Powiśle. Przeprowadził się wraz z rodziną do Meklemburgii, gdzie organizował kursy językowe dla polskich pracowników sezonowych. W trakcie II wojny światowej za swoją patriotyczną działalność został aresztowany i po długich torturach zamordowany przez hitlerowców. – Mama została sama z czwórką dzieci. Nieustannie podziwiam jej heroizm, wiarę i siłę, które pozwoliły jej zapewnić nam byt i dobrą przyszłość – mówił pan Zbigniew.

Pomysły przychodziły nocą

Inspiracja dla kolejnych „rysunków pana Jujki” nie płynęła ani z internetu, ani z telewizji, bo pan Zbigniew ich… nie używał. Pewnego razu córka kupiła mu komputer. Powiedziała, że to świetne narzędzie pracy i niewyczerpane źródło wiedzy. Po tygodniu poprosił, by zabrała „tę dziwną maszynę” z powrotem, bo „tylko stoi i się kurzy”. Jeśli chodzi o telewizję – mała poprawka. Pan Zbigniew robił jeden wyjątek – dla Tadeusza Sznuka i jego programu „Jeden z dziesięciu”. Na pytanie, skąd czerpie natchnienie do kolejnych rysunków, odpowiadał krótko: z radia, które „grało” w mieszkaniu na gdańskich Siedlcach od rana do wieczora. Jednak rzadko myśl złapaną za dnia udawało mu się przelać od razu na papier. Finalny pomysł, jak ma wyglądać dany rysunek, pojawiał się przeważnie w nocy. – Śpię dość płytko. W pewnym momencie do mojej głowy puka jakaś myśl. Rozbudzam się. Chwytam za dyktafon i nagrywam jak najszybciej, żeby mi nic nie umknęło. Czasami udaje mi się przez jedną noc „złapać” kilkanaście pomysłów. Potem odsypiam w ciągu dnia – opisywał swój rytm pracy.

Był krytyczny wobec własnych rysunków, do samego końca doskonalił warsztat. Choć, jak sam przyznawał, czasami, raczej rzadko, zdarzało mu się uśmiechnąć do samego siebie podczas tworzenia.

Diabły wodziły cenzurę za nos

Urodził się w 1935 r. w Starym Targu. Przygodę z rysowaniem zaczął już jako nastolatek, debiutując w 1953 r. w „Gazecie Zielonogórskiej”. Początkowo rysował jedynie graficzne ozdobniki. Z czasem redakcja zaczęła mu podsuwać rysunki pseudosatyrycznego sowieckiego „Krokodyla”, które z kolorowych miał przerabiać na czarno-białe. Wychwalające komunizm rysunki nie podobały mu się tak bardzo, że zaczął tworzyć własne. – Przyniosłem do redakcji kilka swoich prac, dzisiaj uważam, że od strony technicznej były beznadziejne, i jakoś przekonałem szefów, by je opublikowali. Jedyny pożytek był z tego taki, że zrezygnowali z siermiężnej propagandy rodem z „Krokodyla” – wspominał.

W 1955 r. wrócił na Pomorze, gdzie rozpoczął studia w PWSSP (obecnie ASP w Gdańsku). Tam poznał Jacka Fedorowicza, który miał rysunkową rubrykę „Aktualności” w „Dzienniku Bałtyckim”. Kiedy musiał z niej zrezygnować, bo przeprowadzał się do Warszawy, rekomendował przyjaciela na swoje miejsce. Był rok 1963. Przez kilka miesięcy rubryka Jujki nazywała się „Odpowiadamy”. Potem był legendarny na Wybrzeżu „Dzienniczek”, który ukazywał się nieprzerwanie (niemal, ale o tym za chwilę) przez 56 lat. W swoich rysunkach nieprzypadkowo wykorzystywał postaci diabłów i aniołów. Dzięki nim „robił w konia” PRL-owską cenzurę. – Wymyśliłem serię „My i oni”, w której głównymi bohaterami są anioł i diabeł, czyli dobro i zło. Ludzie odczytali kwestie wypowiadane przez obie postacie bezbłędnie – zło utożsamiając z komunistyczną władzą, a dobro – ze społeczeństwem – opowiadał. Przez blisko 8 lat udawało mu się wodzić za nos cenzorów. W końcu Komitet Wojewódzki PZPR się zreflektował. Jeden z sekretarzy propagandy przyniósł rysunki Jujki i pokazał towarzyszom: „Przecież on nam się śmieje w twarz”. Następnego dnia cykl został zdjęty. Pan Zbigniew potwierdzał po latach, że boje z komunistyczną cenzurą bywały ciężkie. Zdarzało się, że z „Dzienniczka” usuwano połowę rysunków, dzwoniąc w ostatniej chwili, że potrzebne są nowe. Rubryka została nawet na kilka tygodni zawieszona po wprowadzeniu stanu wojennego. Później niektórzy mieli pretensje, że przywrócono ją za wcześnie. „Jedna z dziennikarek nazwała mnie nawet zdrajcą. Namówił mnie do powrotu człowiek będący wielkim autorytetem dla gdańszczan. Powiedział: »lepiej, jak pan to będzie robił, niż jakby tego miało nie być«. Ta racja do mnie przemówiła” – wspominał w jednym z wywiadów.

Chociaż sam się starzeję, to…

Przed dwoma laty pan Zbigniew zaprosił mnie do swojej pracowni – skromnego, niewielkiego pokoju z dużym biurkiem wyłożonym szkicami. – Żyję całą dobę rysowaniem. To wciąż żywa pasja, która dodaje mi siły i energii do działania. Nigdy przez moją głowę nie przeszła myśl: „To już nie dla mnie”. I za to codziennie dziękuję Bogu – podkreślał wówczas z błyskiem w oku, martwiąc się jedynie pogłębiającymi się podziałami w polskim społeczeństwie. – Coraz trudniej nam się porozumieć, tak zwyczajnie dogadać. Ludzie w ramach jednej rodziny są pokłóceni na śmierć i życie. I to przez co? Przez politykę. Przecież można się różnić, dyskutować, nawet spierać. Ale obrażać? – nie krył zdziwienia. Na koniec pan Zbigniew przekazał mi narysowany specjalnie dla Bartka rysunek. – Takie prośby to miód na moje serce. Bo oznaczają, że chociaż ja sam się starzeję, to moje prace nie bardzo. •

Zbigniew Jujka

W swojej wieloletniej działalności wydał ponad 50 albumów i książek rysunkowych. Jest autorem m.in.: „Z uśmiechem przez Gdańsk”, „Poprawki do historii” – ponad 300-stronicowego satyrycznego albumu poświęconego dziejom Polski oraz „Fryderyk Chopin – wariacje na temat”. Zdobywał nagrody międzynarodowe, m.in. w Montrealu, Berlinie, Tokio, Anconie, Skopje. Był wielokrotnym laureatem Złotej Szpilki. W latach 1989–1996 pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury. W 1998 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast