Nowy numer 38/2023 Archiwum

Spokojnie, to tylko rekrutacja

Laureaci olimpiad zajęli wszystkie miejsca, a wzorowi uczniowie zostali na bruku – wiadomości o rekrutacji do szkół ponadpodstawowych brzmią groźnie. Sprawdziliśmy, ile jest w nich prawdy.

Pierwszy etap rekrutacji do szkół średnich zakończył się już w całej Polsce. Jak podaje Ministerstwo Edukacji Narodowej, 90 proc. uczniów wie, gdzie od września zacznie się uczyć. Nie oznacza to, że każdy z nich dostał się do tzw. szkoły pierwszego wyboru. Wszyscy mogli jednak starać się o przyjęcie do przynajmniej kilku klas jednocześnie. Jeśli więc nie udało się w tej pierwszej, system przypisywał ich do kolejnej. Ci, którzy nie uzyskali miejsca w żadnej wskazanej klasie, biorą udział w rekrutacji uzupełniającej, która potrwa do końca wakacji. Najwięcej takich przypadków jest w Warszawie i Poznaniu.

Tylko dla orłów

Pola Gradowska ma powody do zadowolenia. Już za pierwszym razem dostała się do liceum im. Staszica, jednej z najbardziej oblężonych warszawskich szkół. Miała ponad 190 punktów (na 200 możliwych) dzięki dobrym ocenom na koniec gimnazjum, udziałowi w kilku konkursach (żadnego nie wygrała, ale raz zakwalifikowała się do finału), a przede wszystkim dzięki świetnym wynikom egzaminu gimnazjalnego. – Pasek nic nie daje, bo wszyscy go mają – mówi mama Poli, która przyszła razem z córką złożyć dokumenty. – Myślałam, że próg do klasy matematyczno-przyrodniczej wyniesie 190 punktów, a wyniósł trochę ponad 170, więc córka miała 20 punktów zapasu.

Świeżo upieczona licealistka nie będzie się czuła obco w „Staszicu”, bo kończyła tutejsze gimnazjum. Wybierając liceum, nie kierowała się planami zawodowymi czy tymi dotyczącymi studiów. Chciała tu zostać, bo to dobra szkoła. – Zobaczę, co będzie potem – mówi.

O rekrutacji do LO z warszawskiej Ochoty wspomniała podczas konferencji wiceprezydent stolicy Renata Kaznowska. – W renomowanych liceach, takich jak Stanisława Staszica czy Batorego, będzie aż 5 klas, w których uczyć się będą sami olimpijczycy. Ani jednego innego ucznia – mówiła. W rzeczywistości było nieco inaczej. W „Batorym” rekrutowano do 10 klas – po 5 dla absolwentów gimnazjów i podstawówek. Laureaci olimpiad (przyjmowani bez egzaminów) zajęli w jednej z nich wszystkie miejsca. W zeszłym roku było podobnie. Powstało wtedy 6 pierwszych klas i jedna z nich składała się w całości z laureatów olimpiad. W pozostałych klasach progi punktowe były podobne do zeszłorocznych. W tych dwujęzycznych, gdzie wymagane są dodatkowe egzaminy, a więc można zdobyć więcej niż 200 punktów, wynosiły od 183 (tegoroczna klasa humanistyczna dla absolwentów gimnazjum) do 208 (tegoroczni uczniowie po podstawówce). W zwykłych – od 174 do 179.

Podobnie było w „Staszicu”. Tam od 2016 r. w którejś z 5 klas trafiają się sami laureaci olimpiad. Teraz z powodu podwójnego rocznika klas było 10, w tym znów jedna klasa laureatów – tzw. matex (klasa matematyczno-eksperymentalna) dla uczniów po dłuższej podstawówce. W drugim mateksie, tym dla uczniów po gimnazjum, granica wyniosła 364 punkty (jest dodatkowy egzamin). Rok temu trzeba było mieć 384 punkty, rok wcześniej – 353, a w 2016 r. – 401. Granica w pozostałych klasach wyniosła w tym roku od 175 do 190 punktów.

Powszechna aplikacja

Dominika i Marysia razem chodziły do gimnazjum na warszawskich Bielanach. Obie jako szkołę pierwszego wyboru wskazały pobliskie liceum im. Lelewela, zajmujące w rankingach mniej więcej 20. miejsce. Aby się tu dostać, trzeba było zdobyć – zależnie od klasy – ok. 160–170 pkt. Dominice i Marysi zabrakło kilku punktów. Znalazły się w drugim liceum ze swojej listy preferencji – katolickim LO im. bł. ks. Archutowskiego. W Warszawie, podobnie jak m.in. w Poznaniu, Łodzi i Krakowie, można było aplikować do dowolnej liczby szkół i klas. Rekordzista starał się o przyjęcie do 197 klas. Dominika aplikowała do 14 klas w różnych placówkach, a Marysia do 25.

– Wpisałam dwie szkoły, na których mi zależało, dwie, na których zależało mamie, takie naprawdę dobre, potem kilka dobrych, parę słabszych, a jakby naprawdę nie poszło, to jeszcze trzy technika – tłumaczy Marysia. Jej koleżanka jako rezerwę traktowała licea, które w poprzednich latach przyjmowały uczniów mających 90 punktów. – Nie było wiadomo, jak wszystko będzie wyglądać, więc trzeba było zaklepywać sobie coś na wszelki wypadek – mówi Dominika.

Niedoceniana branża

Podobnie jak Marysia, wielu uczniów traktuje technika i szkoły branżowe (zastąpiły one dawne zawodówki) jako ostateczność. Zdarzają się takie placówki jak krakowskie Technikum Łączności, gdzie chętnych było więcej niż miejsc, ale większość uczniów stara się dostać do liceów ogólnokształcących. Niektórzy pedagodzy uważają jednak, że nie dla wszystkich jest to dobre rozwiązanie. – Nauka w szkole branżowej czy technikum nie jest formą poniżenia człowieka albo odebrania mu możliwości realizacji marzeń, tylko daniem szansy na rozwój zawodowy zgodny z faktycznymi uzdolnieniami – podkreśla Antoni Buchała, wicedyrektor LO Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Libiążu. Podobnego zdania jest nauczycielka z warszawskiego liceum, z którą rozmawialiśmy. Jej szkoła jest notowana w dolnej części rankingów, a uczniów wskazujących ją jako swój pierwszy wybór trafia się zwykle mniej niż wolnych miejsc. – Mówimy uczniom, że jeśli nie mają 100–110 punktów, to nie powinni iść do liceum – opowiada nauczycielka. Pierwsze klasy składają się zwykle z osób mających przynajmniej 110 punktów, w tym roku próg był wyższy o kilka punktów dla dawnych ósmoklasistów i o kilkanaście dla absolwentów gimnazjum. W praktyce, jeśli ktoś we wrześniu przychodzi do dyrektora, mając 90 punktów, to zwykle jest przyjmowany. – Efekt jest taki, że te osoby często nie przystępują do matury – mówi pedagog.

Głęboki wydech

W tym roku do liceów, techników i szkół branżowych idzie jednocześnie 350 tys. absolwentów gimnazjów i 376 tys. uczniów, którzy ukończyli 8-letnią podstawówkę. Trafią oni do osobnych klas, ale i tak pracownicy oświaty zajmujący się rekrutacją mają pełne ręce roboty. Dotychczas liczba absolwentów nie przekraczała 500 tys. rocznie. W 2018 r. było ich na przykład 474 tys. W tym roku w pierwszych klasach przygotowano niecałe 830 tys. miejsc. W liceach znajdzie się połowa absolwentów (zwykle to nieco mniej).

Jak podał warszawski ratusz, podczas pierwszego etapu rekrutacji w stolicy zabrakło miejsc dla 3173 uczniów. Jedna trzecia z nich miała 110 punktów lub więcej. Rekordzista miał ich zdobyć 190, ale wybrał wyłącznie licea z rankingowej czołówki i okazało się, że jego wynik nigdzie nie wystarczył. W Warszawie aplikowało łącznie 47 tys. uczniów, w tym 17 tys. spoza stolicy. W Poznaniu aż 59 proc. z 18 tys. aplikujących pochodziło spoza miasta. W drugim etapie rekrutacji musi wziąć udział 3,4 tys. z nich. W Lublinie, Krakowie, Łodzi czy we Wrocławiu miejsc w szkołach wszystkich typów było więcej niż pochodzących z każdego z tych miast absolwentów, ale wciąż nie wiadomo, jak zakończy się proces przyjmowania uczniów. W stolicy Małopolski, podobnie jak w Białymstoku, Olsztynie czy Lublinie, już po zakończeniu rekrutacji w niektórych szkołach z czołówek rankingów pozostawały wolne miejsca. Dla wielu uczniów rekrutacyjne nerwy przeciągną się do końca wakacji, a niektórzy zapewne jeszcze we wrześniu będą odwiedzali gabinety dyrektorów. Dominika cieszy się, że ma to już za sobą. – To był spory stres – mówi. – Był strajk, więc dopiero wieczorem dwa dni przed egzaminem dowiedziałyśmy się, że na pewno go piszemy. Do tego ciągłe gadanie, że jest podwójny rocznik i nie wiadomo, jak się wszystko potoczy. Bardzo to odczułyśmy, nasi znajomi mówią to samo.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast