Nowy numer 38/2023 Archiwum

Powstańcze siostry

Z poświęceniem karmiły, opatrywały, przygarniały. Kto? Siostry zakonne podczas powstania warszawskiego. Ich bohaterstwo bywa jednak zapomniane…

Od sierpnia do października 1944 r. zakonnice z dziesiątków warszawskich domów i z przeróżnych zgromadzeń bez rozgłosu dokonywały rzeczy niemożliwych i heroicznych. Ich postawa, historie i dramatyczna powstańcza codzienność nie przebiły się jednak do szerokiej świadomości społecznej. Dlaczego? Po pierwsze, ze względu na zakonną skromność: po co mówić o bohaterstwie, gdy trzeba działać? Po drugie, po powstaniu siostry musiały ratować dobytek, utrzymać się w trudnym okresie, więc nie starczało czasu na spisywanie wojennych doświadczeń, gdy były jeszcze świeżo w pamięci. Po trzecie, szalała komuna. Zgromadzenia i tak były często prześladowane, siostry bały się więc mówić głośno o działaniach wojennych, najczęściej przecież w powiązaniu z AK. I po czwarte, gdy w końcu przyszedł czas na mówienie o powstaniu, w pierwszej kolejności robili to mężczyźni, którzy opowiadali… o mężczyznach. Czas odkrywania bohaterstwa, jakim wykazały się kobiety podczas wojny, nadszedł stosunkowo niedawno.

Siostry zakonne w powstaniu warszawskim ratowały, żywiły, opatrywały. Większość z nich więc uczestniczyła w konspiracji. Ich liczba jest ogromna, choć niepoliczalna, bo po prostu często działały w ukryciu.

Ratowniczki

Na około 200 szpitali i punktów sanitarnych działających podczas powstania warszawskiego na terenie stolicy i najbliższych okolic co najmniej kilkadziesiąt znajdowało się w żeńskich klasztorach. Wiele sióstr pracowało jako pielęgniarki także w innych placówkach medycznych. Zawsze działo się to za pozwoleniem władz zakonnych oraz przy współpracy całych zgromadzeń. Jedną z największych powstańczych lecznic był szpital sióstr zmartwychwstanek na Żoliborzu, czyli szpital polowy nr 100. W czasie okupacji, gdy powstanie było nieuchronne, siostry w głębokiej konspiracji, we współpracy z AK, gromadziły żywność i lekarstwa na terenie klasztoru i prowadzonych przez siebie szkół przy Krasińskiego 31. Ze strony zakonnej za organizację szpitala odpowiedzialna była zaprzysiężona lekarka s. Amata Pruszko. Placówka działała dzięki ogromnemu zaangażowaniu kilkudziesięciu innych sióstr, które ofiarnie pracowały jako pielęgniarki, praczki, kucharki. Bywało, że ośrodek ratował po 400 rannych jednocześnie: powstańców i cywili, również jeńców niemieckich.

W wielu zgromadzeniach, chociaż formalnie nie powoływano szpitala, rzeczywistość powstańcza wymuszała jego uruchomienie. Tak się stało m.in. w klasztorze sióstr nazaretanek na Czerniakowie. „Gdy o godz. 18 zaczęło się powstanie, przynoszono tu rannych, którymi opiekowały się siostry pod kierunkiem naszej szkolnej lekarki. Często zdarzały się stany bardzo ciężkie, nie można było uratować rannego” – zapisała s. Irmina Hass.

Szpitalik działał też w tzw. szarym domu – klasztorze urszulanek przy ul. Wiślanej. Siostra Franciszka Popiel wspominała: „Przed chwilą wpadł młody człowiek ranny w nogę. Trzeba przygotowywać punkt opatrunkowy. Tymczasem mamy do dyspozycji salkę jadalną i przedszkole. (...) W tej chwili nosimy materace i łóżka do przedszkola. Siostra dr Zofia Wojno obejmuje naczelną komendę”. Siostra Wojno była cenioną okulistką, w czasie okupacji i powstania wraz z innymi urszulankami uratowała tysiące osób. Urszulanki były też nieustraszonymi sanitariuszkami, m.in. znosiły rannych z miejsc walk. Cztery z nich zginęły w pierwszym dniu powstania.

Żywicielki

Na terenach wielu klasztorów w czasie powstania chronili się cywilni mieszkańcy stolicy. Szukali tam ratunku przed ostrzałem, ukrywając się w piwnicach lub schronach, choć jeszcze częściej prosili o jedzenie i wodę. Siostry nigdy nie odmawiały, choć ich własne zapasy z dnia na dzień stawały się coraz mniejsze. Prowadziły kuchnie dla cywili, nosiły im jedzenie. Przykładem takiej działalności jest klasztor franciszkanek Rodziny Maryi i postawa m. Matyldy Getter. Przed wybuchem walk matka Matylda zgromadziła w domu przy Hożej zapasy żywności oraz wodę. Wszystko działo się w wielkiej tajemnicy, by nie wywoływać paniki i się nie zdekonspirować. Po 1 sierpnia zakonnice udzielały pomocy potrzebującym. „Około stu rannych i 40 osób personelu żywiło się w naszej kuchni. Nosiło się również jedzenie do szpitali na mieście i do biednych” – wspominała jedna z franciszkanek. Siostry pod gradem kul przedzierały się do bunkrów, aby nakarmić ukrywających się tam ludzi. Od rana do wieczora wypiekały chleb. Gdy pod koniec powstania brakowało jedzenia, matka Matylda poleciła przygotowywać „sałatki” z zieleniny, jaka została jeszcze w ogrodzie: z liści buraków, naci marchwi i pietruszki, pędów dzikiego wina i nasturcji. Odpowiednio przyrządzone były podobno bardzo smaczne. Z pewnością pozwoliły przeżyć.

Chleb piekły też urszulanki w szarym domu. Matka Andrzeja Górska po latach wspominała: „Zrobiłyśmy trzy ekipy, każda pracowała po osiem godzin. Piekłyśmy w dzień i w nocy, (...) na podwórzu chleb się wydawało. Ludzie mówili: Bóg zapłać! Dziękujemy! Albo i nie mówili, tylko brali. I tak póki tylko mogłyśmy, do ostatniej chwili”. Gdy zapasów chleba było już niewiele, siostry nie jadły własnych, maleńkich porcji, tylko dzieliły się z głodnymi.

Podobnie działały pasjonistki mieszkające przy ul. Belgijskiej. Przyjmowały do schronów tłumy cywili: starców, kobiet i dzieci. „Wszyscy przybyli ludzie znaleźli się bez środków do życia. Z miejsca zorganizowałyśmy dożywianie z zapasów, jakie posiadałyśmy w magazynach żłobka i własnych (...). Gotowano zupy początkowo dwa razy dziennie, a pod koniec powstania z powodu braku żywności tylko raz dziennie” – pisała m. Stanisława Natalia Żebrowska CP.

W najbliższych tygodniach, kiedy obchodzić będziemy 75. rocznicę powstania warszawskiego, przedstawimy w „Gościu Niedzielnym” bohaterskie siostry i zakony, które w 1944 r. dokonywały niemożliwego. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast