Czy edukacja domowa może być alternatywą dla tradycyjnej szkoły?
Już ponad 14 tysięcy dzieci korzysta w Polsce z edukacji domowej. To ok. 0,3 proc. wszystkich uczących się w szkołach. Niewiele w porównaniu np. ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie ten odsetek może wynosić nawet do 10 proc. Ale zainteresowanie homeschoolingiem ciągle u nas rośnie. A można domniemywać, że ostatnie zawirowania w oświacie jeszcze ten trend wzmocnią.
Naturalny rytm
Przyjrzyjmy się najpierw zaletom nauczania w domu. Przede wszystkim umożliwia ono bardziej indywidualne podejście do dziecka. – Mamy sześcioro dzieci i każde jest inne – podkreśla Maciej Sikorski, którego dwie córki uczą się w domu pod okiem żony Aliny. – Jedna córka była zawsze ze wszystkim do przodu, a drugiej nauka sprawiała na początku dużą trudność. Dziś już nie widać tej trudności – to głównie zasługa mojej żony, która poświęca na homeschooling bardzo dużo czasu.
– Ja to po prostu bardzo lubię – twierdzi Alina. – Siedzę w domu z małymi dziećmi, więc i tak nie chodzę do pracy. A dzięki temu mogę spędzić więcej czasu z dziewczynkami, bardziej je „przytulić”. W tym względzie jestem tradycjonalistką – bliski jest mi dawny styl życia, kiedy ludzie więcej przebywali w domu, czytali sobie nawzajem, grali w różne gry. Sama instytucja szkoły wydaje mi się sztucznym tworem: trafiasz do klasy z dziećmi, z którymi nigdy byś nie nawiązał kontaktu, a jedynym wspólnym mianownikiem jest wiek i miejsce zamieszkania. Poza tym gdybyśmy nie prowadzili homeschoolingu, nasza Anielka nie mogłaby sobie pozwolić np. na dodatkowe zajęcia plastyczne. Przez całą drugą klasę próbowała godzić podstawówkę ze szkołą muzyczną. Codziennie wracała bardzo zmęczona, nie miała na nic siły. Teraz nasz rytm dnia jest bardzo naturalny. Możemy się wyspać i starcza jeszcze czasu na rozwijanie pasji. Dziewczynki uczą się w sposób naturalny – gotują ze mną, chodzą na zakupy. Cenę za dwa kilo ziemniaków obliczają w sklepie, a nie rozwiązując kolejne zadanie w zeszycie ćwiczeń.
Wokalistka Natalia Niemen wraz z mężem Mateuszem Otrembą, także muzykiem, wybrali edukację domową synów ze względu na swoją drogę zawodową. – O wiele większą trudność sprawiało nam odwożenie chłopców do szkoły i przywożenie ich stamtąd niż pozostawienie ich w domu i podjęcie się samemu trudu nauczania – opowiada Natalia. – Przy homeschoolingu tak naprawdę koszty nie są bardzo duże, bo odpada np. zakup paliwa – nie musimy przecież podwozić dzieci do szkoły. A książki możemy kupić używane czy nawet pożyczyć.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się