Myśl wyrachowana: Co jest dobre, a co złe? Można dyskutować, ale zbawienie nie będzie zależało od wyniku tej dyskusji.
Wiceprezydent Warszawy Paweł Rabiej oznajmił, że nie jest zwolennikiem „zmieniania społeczeństwa na siłę”. Bardzo to uprzejme z jego strony, że siły by wobec nas nie użył. Ale to, że w ogóle trzeba nas zmienić – i że on ma prawo to robić – nie stanowi dla niego żadnej kwestii. W wywiadzie z Robertem Mazurkiem dla „Dziennika Gazety Prawnej” Rabiej powiedział: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją”.
Bardzo znamienna wypowiedź. „Przyzwyczajmy ludzi”. My – to znaczy kto? Ano, pan Rabiej nie ukrywa, że jest gejem i chciałby wprowadzenia „małżeństw” homoseksualnych. Zatem plany urabiania opinii snuje w imieniu homolobby. To akurat nic nowego, długofalowy plan „przyzwyczajania ludzi” do aprobaty dla dowolnych skłonności seksualnych powstał już wiele lat temu w Ameryce i jest realizowany z diabelską konsekwencją w wielu krajach świata. Nowością jest mówienie takich rzeczy otwartym tekstem w Polsce. Zapewne sygnałem, że już można to z powodzeniem robić, był sukces wyborczy Rafała Trzaskowskiego w Warszawie. Czy rzeczywiście Polacy przełkną już takie rzeczy, nie ma pewności. Pewne jest za to, że chodzi o całkowite przewartościowanie systemu moralnego Polaków – z chrześcijańskiego na zupełnie z chrześcijaństwem sprzeczny.
Paweł Rabiej, jak się zdaje, aspiruje do roli autorytetu moralnego w tej dziedzinie. Skąd wie, że „związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny”? On tego nie wie – on w to wierzy. Bazą jego tezy jest założenie, że nie jest złem to, co dla chrześcijan złem jest – i to bardzo poważnym.
Mamy więc do czynienia z konfrontacją zupełnie różnych systemów wartości. System prezentowany przez pana Rabieja to jest postchrześcijaństwo stosowane. Jednym z jego elementów jest mentalność antykoncepcyjna, która odwróciła uwagę całych społeczeństw od celowości seksu i skierowała ją ku przyjemności. Stąd poczucie, że to wszystko jedno, z kim kto żyje i jak. No bo skoro w związkach zasadniczo chodzi o towarzystwo i udany seks, to właściwie nie ma powodu preferować tylko małżeństw „tradycyjnych”. I z takiego punktu widzenia pan Rabiej ma rację: pozwólmy wszystkim zawierać związki ze wszystkimi – nikomu to nie wadzi.
Tyle tylko, że to sprzeczny z Ewangelią punkt widzenia. Jeśli go przyjmiemy, wyprzemy się Chrystusa i nie zauważymy nawet strasznych tego skutków. Narastającą rozsypkę i moralną degrengoladę przypiszemy po prostu czemu innemu: wciąż trwającej nietolerancji, panoszącej się homofobii, no i oczywiście chrześcijańskim przesądom, nie dość jeszcze wyplenionym.
A rzecz sięga wieczności. Życie lub śmierć – trzeba będzie wybierać.
Dziennikarz działu „Kościół”
Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.
Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka