Nowy numer 38/2023 Archiwum

Tam, gdzie rośnie herbata

Czarna, czerwona, zielona i biała – każda pochodzi z tego samego herbacianego krzewu. Finalny produkt zależy od metody obróbki zebranych liści.

Keralczycy mówią, że Bóg szczególnie ukochał ich ziemię, ponieważ lubi o świcie spacerować po plantacjach herbaty. Wciśnięta między Ghaty Zachodnie a Morze Arabskie Kerala to urzekająca mozaika gajów kokosowych i pól ryżowych, zielonych wzgórz i lasów tropikalnych. To także herbaciane zagłębie Indii, którego niekwestionowaną stolicą jest Mannar.

Zapach herbaty

Malownicze miasteczko leży na wysokości 1800 m n.p.m., a jego nazwa po tamilsku znaczy „trzy rzeki” i nawiązuje do usytuowania u zbiegu trzech górskich strumieni. – 90 proc. populacji Indii deklaruje się jako regularni herbaciarze. Sami wypijamy ponad 70 proc. produkowanej u nas herbaty, stąd w jej eksporcie nie możemy konkurować z Chinami – mówi nasz kierowca Shaji, gdy samochód mozolnie wspina się pod górę. Z szerokiej autostrady w okolicach Koczin zjeżdżamy na jedyną drogę łączącą tereny nadmorskie z herbacianym sercem Kerali. Raz po raz mijamy przydrożne sklepy z meblami wykonywanymi z tutejszego drewna. Hinduistyczne świątynie wznoszą się nieopodal kościołów, gdzieniegdzie w niebo strzelają minarety meczetów. To ziemia, gdzie wyznawcy trzech religii od wieków żyją w pokoju. Początki chrześcijaństwa w Kerali datuje się na rok 52, kiedy na te tereny przybył św. Tomasz. Pierwsze kościoły wybudowano tutaj, zanim św. Piotr dotarł do Rzymu. W Indiach chrześcijanie stanowią ok. 2 proc. ludności, w Kerali jest ich dziesięć razy więcej.

Dom, w którym się zatrzymujemy, leży na terenie plantacji herbaty. Z tarasu rozciąga się widok na Góry Kardamonowe. Spotykamy Anglików, Holendrów, Francuzów i urodzoną w Londynie dziewczynę, w której żyłach płynie hinduska krew – przyjechała do Indii w poszukiwaniu swych korzeni. W dolinie widać wiele pięknych rezydencji. Kerala to jeden z najbogatszych stanów Indii i zawdzięcza to nie tylko żyznej ziemi i herbacie. Emigracja zarobkowa na Półwysep Arabski jest uzupełnieniem budżetu niejednego mieszkańca tego regionu. Także nasz kierowca, zanim założył rodzinę, pracował w Emiratach. Teraz język arabski pomaga mu w zdobyciu turystów, którzy chcą poznać region, gdzie rośnie herbata.

O świcie wychodzimy na pierwszy spacer. Krople rosy błyszczą na herbacianych listkach. Zatrzymujemy się, wdychając olejki eteryczne, i odkrywamy, że herbata ma ciekawy i świeży zapach. Zbocza gór wyglądają jak zielone puchate patchworki pozszywane brązowym grubym ściegiem. To ścieżki wytyczone w pokrywających wzgórza plantacjach. Gdzieniegdzie widać rzędy drzew, głównie eukaliptusowych. Kiedyś wierzono, że ich obecność jest niezbędna, by zapewnić herbacie odpowiedni wzrost. Od lat wiadomo, że to mit. Herbata może rosnąć w pełnym słońcu, plantacje planowane są już więc w nowym stylu, co odbiera im trochę dawnego uroku. Powstają na zboczach po wykarczowaniu drzew eukaliptusowych zasadzonych przez Anglików. Gdy próbuję wejść między herbaciane krzewy, odskakuję zaskoczona ich ostrością i twardością – mogą poranić i rozerwać ubranie. Już rozumiem, dlaczego zbierające zielone liście kobiety poowijane są grubą ceratą.

Tajemnice herbacianego krzewu

Herbaciane krzaki są równo poprzycinane i mają około metra wysokości. Ich pień jest gruby, co świadczy o tym, że nie są to młode rośliny. Gdyby krzewy nie były przycinane, wyrosłyby na rozłożyste, kilkunastometrowe drzewa. Niskie najlepiej owocują, a i zbiór liści jest dużo łatwiejszy. Shaji pokazuje białe herbaciane kwiaty i tłumaczy, że czarna, czerwona, zielona i biała herbata pochodzi z tej samej rośliny Camellia sinensis (herbata chińska). Oglądamy jaśniejsze od innych górne listki. Tylko trzy z nich są ręcznie skubane z każdego krzaka w dwutygodniowych odstępach. To tzw. silver tips. Zbiera się je wcześnie rano, zanim jeszcze zdążą się rozwinąć. Są to liście najwyższej jakości, o najlepszym aromacie. Robi się z nich białą herbatę, dlatego jest taka droga. Po spacerze dostajemy ogromny kubek tego napoju. Mimo słomkowego koloru jest niezwykle aromatyczny.

Każda hinduska rodzina rocznie wypija wiele litrów herbaty. Aż trudno uwierzyć, że ten narodowy napój pojawił się w Indiach dopiero po koniec XIX w. za przyczyną Brytyjczyków, którzy sprowadzili tutaj sadzonki z Chin i Sri Lanki. W Maanar pierwsza plantacja powstała w 1878 r. Dziś okoliczne wzgórza pokryte są 24 tys. hektarów herbaty, praktycznie w całości należącymi do grupy Tata. Jest to największy na świecie herbaciany koncern, którego akcjonariuszami w większości są jego pracownicy. Firma zatrudnia 12 tys. osób. – Tutejsze plantacje w 60 proc. należą do ludzi zbierających herbatę – mówi zakochana w Indiach i herbacie Małgorzata Smolak, z którą zwiedzam herbaciane pola. Tylko w okolicy Maanar produkuje się rocznie 24 mln kilogramów herbaty! By Hindusi zechcieli pić ten napój, w 1920 r. przeprowadzono ogólnonarodową kampanię reklamową. Do tego czasu herbata była utożsamiana z kolonizatorami i biednymi kastami, wyższe pijały kawę. Obecnie firmy zajmujące się uprawą, przeróbką i sprzedażą herbaty są drugim największym pracodawcą w Indiach. W tym kraju chyba nie ma miejsca, gdzie nie można byłoby się napić słynnej masala chai, czyli słodkiego aromatycznego napoju wykonywanego na bazie czarnej herbaty, mleka i cudnie pachnących przypraw. Polaków zaskakuje to, że do jej przygotowania nie jest konieczna… woda.

Trzy cenne listki

W Indiach cenne listki zbierają głównie kobiety. Robią to w niesamowitym tempie przy użyciu specjalnej maszynki. Kobiety pokonują w ciągu godziny kilkadziesiąt metrów herbacianych szpalerów. Liście lądują w specjalnych koszach lub workach, które pracownice następnie sprawnie zarzucają na głowę i zanoszą do punktu zbioru. Wprawne ręce są w stanie zebrać ponad 30 kg liści w ciągu dnia. Zbiory trwają cały rok. Kobiety wraz z rodzinami mieszkają w utworzonych przez koncern osadach pracowniczych otoczonych polami uprawnymi i ogrodami pełnymi przypraw. Do osiedli położonych wyżej na zboczach niestety nie zawsze dociera energia elektryczna. Z kolei mężczyźni pracują w fabrykach przy produkcji herbaty. Natomiast dzieci mają zapewnioną edukację, co w Indiach nie jest normą.

– Wiele rodzin związanych jest z naszą firmą od pokoleń – mówi przewodnik, gdy odwiedzamy jedną z manufaktur. Wyjaśnia, że poszczególne odmiany herbaty różnią się między sobą w zależności od traktowania zebranych liści. Gdy docierają one do fabryki, najpierw należy je pozbawić wilgotności. W tym celu rozsypywane są w szerokich korytach, przez których dno wdmuchuje się powietrze. Liście wiotczeją, stając się bardziej elastyczne, i są gotowe do dalszej obróbki. Patrzę, jak na taśmach przesuwają się całe liście herbaty zrolowane w specjalny sposób. To najwyższy gatunek. Potem mamy liście pocięte lub połamane i – na końcu – najgorszy gatunek herbaty, popularnie zwany pyłem lub pudrem. To ten, który trafia do saszetek.

Ostatnim etapem jest utlenianie. To ono decyduje o smaku, barwie i mocy herbaty. W przeciwieństwie do czarnej zielona herbata powstaje z liści niepoddanych utlenianiu. Dzięki temu zachowuje więcej cennych składników i jest delikatniejsza. Czerwona zaś poddawana jest połowicznemu utlenianiu. Na zakończenie herbata trafia do suszenia, podczas którego zawartość wody w liściach spada do 3 proc. Potem pozostaje już tylko sortowanie produktu według klas i pakowanie.

Indyjska herbata przeważnie pachnie kardamonem i imbirem. W okolicy Maanar jest wiele ogromnych ogrodów z przyprawami. Można tam zobaczyć, jak rosną goździki, pieprz, wanilia, anyż czy gałka muszkatołowa. Jest też Muzeum Herbaty opowiadające historię tego napoju, którego cudowne właściwości lecznicze chwalono w świętych księgach hinduizmu na długo przed tym, jak stał się popularny. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast