Hurtowa cena prądu jest dzisiaj o ponad 60 proc. wyższa niż rok temu. I to nie koniec wzrostów. Dlaczego prąd drożeje i jakie będą tego konsekwencje, nie tylko te w naszych portfelach, ale w skali kraju?
W Polsce ceny prądu dla odbiorców indywidualnych ustala Urząd Regulacji Energetyki. Przed wyborami samorządowymi o ewentualnych podwyżkach taryf zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i prezes URE mówić nie chcieli. Ten ostatni, Maciej Bando, stwierdził, że o tym, czy podwyżki będą i jaka będzie ich skala, można będzie powiedzieć dopiero pod koniec tego roku, bo dopiero wtedy sprzedawcy prądu złożą w URE odpowiednie dokumenty (tzw. wnioski taryfowe). Zapewnienia Urzędu i samego premiera brzmią jednak dość mało wiarygodnie w obliczu tego, że rząd, jak gdyby spodziewając się koniecznych podwyżek, pracuje nad ustawą, która ma rekompensować podwyżki cen prądu. To w końcu będą te podwyżki czy nie?
Zła perspektywa
Dopytywany przez dziennik „Rzeczpospolita” o wspomniany projekt ustawy minister energii Krzysztof Tchórzewski powiedział: – Jesteśmy świadomi wagi problemów wynikających ze wzrostu cen energii.
Plan jest taki, żeby 1/3 dochodów, jakie budżet państwa ma z handlu uprawnieniami do emisji CO2, była przeznaczona na dopłaty do przemysłu energochłonnego. Pozostałe 2/3 ma być przeznaczone na dopłaty dla odbiorców indywidualnych. W sumie, w skali roku, budżet zarabia około 5,5 mld zł z handlu uprawnieniami. To rekordowo dużo. Sporo jest też więc do rozdania. W przypadku odbiorców indywidualnych plan jest taki, by rekompensować wydatki osób najuboższych, a więc tych, którzy mają najniższe dochody. Jednocześnie tych, którzy rozliczają się w pierwszym progu, jest 97 proc. wszystkich rozliczających się. Pojawiają się też pomysły, by te pieniądze przeznaczyć nie na rekompensaty wzrostu cen energii, tylko na inwestycje w termomodernizację budynków. Taka inwestycja obniży rachunki za ogrzewanie domu czy mieszkania, ale nie zmieni wysokości rachunków za prąd elektryczny.
Przeznaczenie pieniędzy z handlu CO2 na termomodernizację ma głęboki sens ekonomiczny w dłuższej perspektywie. Nie zapewni jednak miękkiego lądowania tym, dla których rachunki za prąd elektryczny stanowią znaczącą część rodzinnego budżetu. Trzeba mieć też świadomość, że wprowadzenie „dodatku elektrycznego” dla najbiedniejszych nie uchroni ich przed wzrostem cen.
Być może same rachunki za prąd (dzięki rekompensacie) za bardzo się nie zmienią, ale wzrosną rachunki w sklepie. Wzrost cen prądu oznacza droższy chleb, droższe przewozy (bo wzrasta cena paliwa) i droższe usługi. Wzrosną podatki i opłaty (bo gminy będą musiały czymś wyrównać straty związane z wyższymi rachunkami). Jeżeli szybująca w górę cena energii elektrycznej nie zostanie przeniesiona na odbiorców i pozostanie po stronie producentów prądu, ci nie będą mieli pieniędzy na inwestycje, a to w dłuższej perspektywie oznacza jeszcze wyższe ceny prądu.
Nieszczęsny dwutlenek
To nie złudzenie, że dyskusja o cenach energii elektrycznej przypomina kwadraturę koła. Komukolwiek rząd dopłaci (wyrówna), wcześniej czy później i tak po głowie dostaną najbiedniejsi. Wszelkie dopłaty, wyrównania czy rekompensaty są bardziej gaszeniem pożaru, którego w dłuższej perspektywie nie da się ugasić. – Planujemy wprowadzenie pakietu rozwiązań osłonowych dla obywateli i odbiorców przemysłowych, zwłaszcza w branżach energochłonnych – powiedział minister Tchórzewski.
W roku wyborczym – a 2019 taki właśnie będzie – wzrost cen energii to dla rządzących prawdziwy koszmar. Tym bardziej że źródło rosnących cen prądu jest w sporej części poza granicami Polski. Prąd drożeje, bo drastycznie drożeją ceny praw do emisji CO2. W ciągu ostatniego roku cena tony wyemitowanego do atmosfery dwutlenku węgla wzrosła o ponad 200 procent. Tymczasem w Polsce znacząca większość energii elektrycznej produkowana jest w procesie spalania paliw kopalnych. Ci, którzy to robią, muszą płacić za emisję, bo do tego zobowiązują nas międzynarodowe traktaty. Coraz wyższa cena uprawnień powoduje, że producenci energii zarabiają coraz mniej. Z całą pewnością będą się starali przekonać Urząd Regulacji Energetyki, by podniósł ceny prądu dla indywidualnych odbiorców. Tym bardziej że wzrost ceny za emisję jest „zaprojektowany” i oczekiwany. System handlu emisjami (ETS) jest tak pomyślany, by ta cena stale rosła. Sukcesywnie zmniejsza się limity emisji darmowej, co zmusza do kupowania limitów na giełdzie. Ich ilość jest jednak stała, a to powoduje, że ich cena z czasem rośnie. Ten system ma motywować do ograniczania emisji, bo z czasem spalanie węgla będzie nieznośnie drogie. Niekoniecznie z powodu cen węgla, tylko z powodu cen emitowanego w procesie spalania dwutlenku węgla.
Pozorna radość
Przyczyna coraz wyższych cen za emisję CO2 jest od nas niezależna. Choć oczywiście dziś wiemy, że w przeszłości można było zrobić znacznie więcej, by nasz energetyczny miks w większej części składał się ze źródeł zielonych.
Ale na rosnące ceny prądu wpływ ma nie tylko cena CO2. Prąd drożeje także dlatego, że na światowych rynkach coraz więcej kosztuje węgiel. Popyt na niego nie słabnie, a w wielu krajach rośnie. I tak jego ceny pną się do góry. W ciągu roku węgiel zdrożał o ponad 10 proc., a w ciągu 2,5 roku o około 50 procent. I tutaj znowu czkawką odbija się przesadne przywiązanie naszej energetyki do węgla.
Nie mamy wyjścia, musimy spalać węgiel, bo inaczej w sieci nie byłoby prądu. Węgiel drożeje – drożeje też prąd. I choć dzisiaj głównym odbiorcą węgla są Chiny, polski rząd mógłby obniżyć VAT na polski węgiel (który jest rekordowy w skali Unii), a tym samym obniżyć cenę surowca. Taki ruch, owszem, spowodowałby, że do budżetu wpłynęłoby mniej pieniędzy z podatków za węgiel, ale równocześnie nie trzeba byłoby wydawać pieniędzy na rekompensaty za rosnące ceny prądu. Na obniżenie podatków jednak się nie zanosi. W praktyce oznacza to, że przedsiębiorcy muszą się liczyć z tym, że w przyszłym roku za energię przyjdzie im zapłacić kilkadziesiąt procent więcej. O ile więcej zapłacą odbiorcy indywidualni, zadecyduje Urząd Regulacji Energetyki. Jakimś pocieszeniem może być to, że Ministerstwo Energii (także ustami swojego szefa) zapewniało już wielokrotnie, że „podwyżki dla gospodarstw domowych nie będą odczuwalne”. Pozornie to zapewnienie to powód do radości. W praktyce warto zdać sobie sprawę z tego, że może rachunki nie będą wyższe, ale pieniądze na rekompensaty będą pochodziły z budżetu. Zapłacimy tak czy inaczej.
Żadnej rekompensaty nie dostaną przedsiębiorcy. Ani ci drobni, ani ci więksi, no chyba że sektor, w którym działają, jest energochłonny (czyli mocno uzależniony od energii elektrycznej). Podwyżki cen prądu dla małych przedsiębiorców od razu poczujemy w portfelach w czasie zakupów. Z kolei podwyżki dla większych przedsiębiorców oznaczają zmniejszenie konkurencyjności na zagranicznych rynkach. Polski prąd jest jednym z najdroższych w Unii (o ile nie najdroższy). W połowie tego roku cena 1 MWh w Polsce wynosiła około 70 euro, w Czechach 57 euro, a w Niemczech tylko 38 euro. Mowa tutaj o cenach dla dużych, komercyjnych odbiorców.
Już na tym przykładzie widać wyraźnie, że wyprodukowanie czegoś w Polsce jest droższe niż w innych unijnych krajach. Częściowo naszych przedsiębiorców ratują jeszcze niższe płace, ale z drugiej strony wydajność pracy u nas jest dużo mniejsza niż gdzie indziej. Tak czy inaczej, droższy prąd oznacza kłopoty przedsiębiorców za granicą. To z kolei oznacza mniejsze wpływy do naszego budżetu z podatków.
Podsumowanie
Szacuje się, że drożejący prąd w przyszłym roku może kosztować budżet państwa nawet 16 mld zł, a w kolejnym – już 22 mld złotych. To obliczenia ekspertów Instytutu Jagiellońskiego. Nie biorą one pod uwagę bankructwa polskich firm, a to zapowiadają niektórzy eksperci. Szczególnie na bankructwo narażone są firmy sprzedające swoje towary za granicą.
Wzrost cen energii elektrycznej jest nieunikniony nie tylko w tym roku, ale także w kolejnych latach. Cena ciepła (w tym ciepłej wody użytkowej) także będzie rosnąć, bo w Polsce zwykle produkujemy je, spalając węgiel, i siłą rzeczy emitując dwutlenek węgla. Ciepłownictwo w Polsce w 95 proc. oparte jest na węglu. Produkcja energii elektrycznej – w około 80 procentach. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się