W Omaha można spotkać Amerykę z czasów Ala Capone i giełdowego magnata Warrena Buffetta.
To największe miasto amerykańskiego stanu Nebraska. Liczy 450 tys. mieszkańców. Drugie tyle mieszka w przyległych hrabstwach, tworzących obszar metropolitalny. W warunkach polskich byłaby to jedna z największych metropolii. W USA wystarcza to zaledwie na zajęcie miejsca pośrodku piątej dziesiątki w rankingu miast i pod koniec szóstej dziesiątki w zestawieniu największych aglomeracji.
Kilka lat temu Omaha zostało uznane przez Movoto Real Estate za najbardziej przyjazne rodzinie miasto w USA. Bezrobocie jest tam niskie, a droga do pracy zajmuje średnio kwadrans. Dla porównania: nowojorczycy potrzebują na to przeciętnie 40 minut. Miasto jest dość bezpieczne, a jego mieszkańcy łatwo nawiązują kontakty i są przyjaźni.
Najbardziej znanym obywatelem Omaha jest multimiliarder Warren Buffett, powszechnie uważany za jednego z najzręczniejszych inwestorów giełdowych na świecie. Jest jednym z najbogatszych ludzi świata. Jego majątek na początku tego roku szacowano na 74,2 mld dolarów. Na samych tylko zwyżkach kursu akcji po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich Buffett zarobił prawie 8 mld dolarów.
Jak Chicago w czasach prohibicji
Downtown, czyli śródmieście. Wygląda jak Ameryka w czasach Ala Capone. Wielkie stare magazyny z czerwonej cegły, elewacje z rzędami stalowych drabin, służących do ewakuacji w razie pożaru. Łatwo wyobrazić sobie, jak sunęły pod nimi klasyczne czarne fordy T. Oczywiście są także „biurowce szklanych drzwi”. Ale kto by tam zwracał uwagę na „łazienkową” architekturę z betonu, szkła i stali. Zwłaszcza że centralnym punktem Omaha są sąsiadujące ze sobą piękne, zabytkowe dworce kolejowe dwóch sieci: Union Pacific i Burlington. Jedna budowana była od zachodu USA, druga od wschodu. Spotkały się pośrodku kontynentu, czyli właśnie w Omaha. Potężny węzeł komunikacyjny służył nie tylko pasażerom, ale także przewozom towarowym. Wyrosło wokół niego miasteczko rzeźni, do których spędzane były masy bydła z okolicznych rolniczych stanów. Dawało to mnóstwo prostej pracy, w sam raz dla słabo mówiących po angielsku imigrantów: Niemców, Czechów, a także Polaków.
Zrobiło się niebezpiecznie
Nasi rodacy osiedlali się głównie w południowej części miasta. Do dziś stoją tam zbudowane przez Polaków kościoły oraz domy przyozdobione polskimi orłami. Obecnie to już tylko pamiątka. Polskich rodzin jest tam bardzo niewiele. Większość wyprowadziła się do lepszych dzielnic. Na ich miejce wprowadzili się ubodzy przybysze z Ameryki Łacińskiej. Są także Afrykanie z Etiopii czy Somalii. Wielu z nich nie pracuje. Efekt – w południowym Omaha zrobiło się niebezpiecznie.
– Wychowałem się w tej dzielnicy, ale teraz sam bałbym się po niej chodzić wieczorem – mówi proboszcz miejscowej parafii św. Brygidy ks. William Safranek. (Choć nazwisko sugeruje polskie korzenie, to rodzina ojca ks. Williama wywodziła się z Czech). – Kilka dni temu dwóch nastolatków napadło na sklep. Sprzedawca uciekł na zaplecze i wrócił z bronią. Śmiertelnie postrzelił jednego z napastników. Ten chłopak mieszkał niedaleko kościoła – opowiada ks. Safranek.
Cmentarzyki z plastiku
Osiedla klasy średniej wyglądają niczym wyjęte z amerykańskich filmów familijnych. Duże domy szkieletowe obłożone sidingiem, nieźle udającym cegłę klinkierową. Starannie wypielęgnowane trawniki, na których przed Halloween wyrastają plastikowe atrapy cmentarzy. Brak ogrodzeń i wygodne, rodzinne auta na podjazdach. Oczywiście parkują one także w garażach. Te jednak – będąc w europejskim pojęciu raczej hangarami niż garażami – służą często do czego innego. Stoją w nich stoły, fotele i kanapy, sprzęt muzyczny i grille – wszystko, co potrzebne do przyjemnego spędzania czasu w gronie rodziny i przyjaciół. Gdy się je pozna, łatwiej można zrozumieć, o co chodzi w stwierdzeniu, że pierwszymi siedzibami wielkich firm komputerowych były garaże.
Osobną instytucją jest basement. Formalnie rzecz biorąc, jest to piwnica. Faktycznie jednak bywa to często potężne, samodzielne mieszkanie, wyściełane ulubionymi przez Amerykanów wykładzinami podłogowymi. W przeciwieństwie do wyższych poziomów, wzniesionych z drewna i płyt gipsowych, basement ma betonowe ściany. Czyni to z niego idealny schron na wypadek ataku tornada. W Nebrasce nie są one rzadkością. Stan ten leży częściowo na tzw. Alei Tornad.
Co ciekawe, ceny domów klasy średniej w Omaha nie odbiegają od cen nieruchomości w Polsce. Kosztują około 200 tys. dolarów. Są przy tym znacznie większe, ale zbudowane z mniej solidnych materiałów. Jednak roczny podatek od takiej nieruchomości sięga kilkunastu tysięcy dolarów.
Najlepsze w USA
O dzielnicach klasy wyższej wiadomo najmniej. Tworzą je olbrzymie, jasno oświetlone rezydencje miejscowej elity: biznesmenów, lekarzy, prawników. Nie widać ich na ulicach. Szybko wjeżdżają limuzynami do swych garaży i nikną za ich bramami. Rozkoszują się własnymi basenami i rozległymi terenami zielonymi, pielęgnowanymi przez pracowite ręce latynoskich imigrantów. Czasem słychać strzały. Nie są to jednak odgłosy napadów, lecz rekreacyjnych zabaw z bronią bądź polowań. Wokół Omaha sporo jest jeleni, wiewiórek i wyjących kojotów.
Od wschodu miasto oblewają wody Missouri – najdłuższej rzeki USA (5970 km). Za nią rozciągają się malownicze pagórki stanu Iowa. To miłe urozmaicenie krajobrazu, bo niemal cały Midwest, czyli Środkowy Zachód USA, to Wielkie Równiny, dawna preria pełna stad bizonów. Dziś – prócz traw – rośnie tam kukurydza i soja. To pasza dla hodowanego tam bydła i trzody chlewnej. Dobra pasza, bo steki z Omaha uchodzą za najlepsze w całych Stanach Zjednoczonych.
I ja tam byłem, whiskey piłem, a kruchutkie steki rzeczywiście są tak dobre, jak o nich mówią.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się