Nowe wydanie wierszy zebranych Jacka Kaczmarskiego, uzupełnione o utwory dotąd niepublikowane, to świetna okazja, by na nowo wczytać się w jego twórczość.
Dla wielu był symbolem, uważano go za barda Solidarności. Sam jednak uciekał od tego wizerunku: „Chciałbym, aby mnie postrzegano jako człowieka, który pisze, śpiewa, ale reprezentuje wyłącznie siebie. Kiedy przypisuje się mnie czy to do mojego pokolenia, czy do epoki Solidarności, czy do mitologii narodowowyzwoleńczej, to fałszuje się moje piosenki” – mówił.
A śpiewak także był sam
Najlepszym przykładem takiego fałszowania okazała się recepcja słynnych „Murów”. Gorzki tekst o tym, jak ideę wolności tłum przemienia w niewolę, stał się nieoczekiwanie hymnem walki o wolność. Śpiewali go strajkujący stoczniowcy, śpiewali internowani w czasie stanu wojennego, a ostatnio nawet… Dorota Stalińska podczas manifestacji przeciwko reformie sądownictwa. Tymczasem jest to przecież piosenka o rewolucji, która wymknęła się spod kontroli. Rewolucji, która zamiast wolności, przynosi kolejną niewolę, a jej ofiarą staje się poeta – ten sam, który niedawno zagrzewał do walki.
„A śpiewak także był sam” – to zdanie z „Murów” bardzo pasuje do postaci Jacka Kaczmarskiego, który, jak wielu poetów głoszących prawdy ponadczasowe, pozostał w dużej mierze niezrozumiany. Choć często reagował na bieżące wydarzenia, próby wpisywania jego twórczości wyłącznie w chwilowy kontekst polityczny bardzo spłaszczały tę twórczość (swoją drogą przypomina to dzisiejszą sytuację Wojciecha Wencla, do którego przykleiła się etykietka „barda smoleńskiego”). Tymczasem Kaczmarski, jako człowiek o ogromnej erudycji, koneser sztuki, świetnie znający historię, opisywał nie tylko swoje czasy, ale przede wszystkim ludzką naturę i mechanizmy powtarzające się w dziejach. Ten historiozoficzny nurt jego twórczości ujawnia się już we wczesnej młodości. Aż trudno uwierzyć, że autorem wersów o tym, że „proletariat utył/ W polityce obkuty”, jest czternastoletni chłopiec albo że „Ballady paranoika” – świetny obraz inwigilowanego i manipulowanego społeczeństwa – wyszedł spod pióra szesnastolatka! Zebranie wszystkich (z wyjątkiem tych, które sam autor uznał za niewarte publikacji) tekstów Kaczmarskiego w jednym miejscu, ułożenie ich w „programy”, a tych zaś przedstawienie w porządku chronologicznym, pozwala dokładnie prześledzić ewolucję twórczości, która intryguje niemal od pierwszego utworu do ostatniego.
Coraz więcej goryczy
Książka „Między nami. Wiersze zebrane” rodziła się etapami. Jest bowiem czwartym podejściem do antologii wierszy Jacka Kaczmarskiego, nad którą pracował przez lata Krzysztof Nowak. Tę tytaniczną pracę wykonywał z początku jedynie na własny użytek, przepisując na maszynie teksty z podziemnych śpiewników. Z czasem fan stał się redaktorem najlepiej zorientowanym w rozmaitych wersjach utworów. Wiele z nich przez lata ewoluowało, dlatego trzeba było podjąć liczne decyzje edytorskie: którą wersję przyjąć jako kanoniczną, a którą odrzucić? Wybory nie zawsze były łatwe. Pomagał w nich do pewnego momentu sam autor, który jednak w ostatnich miesiącach życia, zmęczony chorobą, zdał się całkowicie na redaktora. Obecna wersja jest, jak pisze Nowak, „ukoronowaniem procesu, który zaczął się trzydzieści lat temu”.
Dzięki antologii możemy prześledzić wątki, do których poeta nieustannie wracał, bo i rzeczywistość dopowiadała często zaskakujący dalszy ciąg do opowiadanych przez Kaczmarskiego historii. Tak było właśnie ze wspomnianymi „Murami”, które doczekały się kontynuacji w postaci piosenki „Mury ’87 (Podwórko)”, jeszcze bardziej gorzkiej niż pierwsza część. „Jak tu wyrywać murom zęby krat,/ Gdy rdzą zacieka cegła i zaprawa?/ Jakże gnijącym gruzem grzebać stary świat,/ Kiedy nowego nie ma czym – i na czym – stawiać?” – śpiewał po latach.
Wydaje się, że z wiekiem rosła w nim gorycz. Na pewno miało na to wpływ nieudane życie osobiste, rozwody, alkoholizm. Ale też poczucie niezrozumienia. Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy na krótko wrócił do Polski, zapełniał słuchaczami największe hale. Kilka lat później słuchali go już tylko najwierniejsi fani.
Pieśniarz bez głosu
Ostatnie lata życia Kaczmarski spędził w domu przy ulicy Letniskowej w Gdańsku-Osowej. Poeta Artur Nowaczewski, wówczas mieszkaniec tej samej dzielnicy, miał okazję uczestniczyć w jednym z jego ostatnich koncertów. Było to 30 listopada 2000 r. w kościele Chrystusa Zbawiciela. Nowaczewski zapisał wtedy w relacji: „Bard podnosi głos, zamiast jego palców, widzę szarpiącą struny mgiełkę. Pieśń przechodzi w galop”.
– Ostatni raz widziałem go podczas spotkania w Towarzystwie Gastronomicznym – wspomina Nowaczewski. – Nie mógł mówić. Głos – ten sam głos, który słyszałem jeszcze w kościele Zbawiciela – teraz z trudnością wydostawał się przez rurkę w krtani. Pieśniarz bez głosu. Ruina bohatera. Schorowany Kaczmarski przypomniał mi inną postać z dzieciństwa – Juranda ze Spychowa. Dotąd pamiętałem go jako „głos”. Gdy zobaczyłem „ciało” – ono samo było już krzykiem.
Autor „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” miał jednak dystans do własnego umierania. Rok przed śmiercią żartobliwie opisał swoją postawę słowami osła z filmu „Shrek”: „Jak zobaczysz długi świetlisty tunel, to nie idź tam”. Tom jego późnych wierszy, opublikowany w ostatnich dniach życia, nosił taki właśnie tytuł – „Tunel”. Ten punkt dojścia artysty jest w tomie wierszy zebranych szczególnie interesujący. Bo okazuje się, że bard, który kłócił się z Panem Bogiem, w tych pojedynkach jednak zbliżał się do Stwórcy. W przejmującym wierszu „Petroniusz bredzi” mówił już: „Tęsknisz do mogiły, tarzasz się w popiołach,/ Lecz nie wolno ci umrzeć aż cię Bóg przywoła (…) Nie należy się życia zbyt kurczowo trzymać –/ Strata bardziej zaboli, a ucieczki nie ma// Tak, czy tak nas zabije – ogniem, krzyżem, nożem// Dzisiaj – ludzka nienawiść.// Jutro – Miłość Boża”.
Dalej niż Petroniusz?
„Nie walczę z żadnym sztandarem, poza tym… uwielbiam czerpać z tego, co daje mi świat… podróże, ludzie, alkohol” – mówił Jacek Kaczmarski w 1987 r. Hedonizm niewątpliwie łączył go z Petroniuszem, z którym utożsamiał się w późnym wierszu. Ale nie tylko to: „(…) na paru zasadach jednak mi zależy:/ Nie mam zwyczaju pijać wina, nim dojrzeje,/ Do ust owoców morza nie biorę nieświeżych./ Raczej zmilczę, niż powiem coś, co nic nie znaczy –/ Bezsensu dzieckiem chaos, gwałt dzieckiem chaosu;/ Szczęścia gwałtem nie pragnąc unikam rozpaczy,/ Można mnie skrzywdzić, wyśmiać – upodlić nie sposób”. Pozbawiony złudzeń – względem ludzi, ale także względem siebie – nosił w sobie jednak silne poczucie etyki, szczerze szukał prawdy. Trafnie ujął to po jego śmierci abp Tadeusz Gocłowski, mówiąc, że „jego poezja była walką z próbą zamieniania dobra i zła”.
Faktycznie, w „Lekcji historii klasycznej” czy we „Śnie Katarzyny II” Kaczmarski ukazywał złudność tych ludzkich dążeń do wielkości, które prowadziły do nieliczenia się z drugim człowiekiem. Opowiedzenie się przeciw zdegenerowanej władzy było dla niego w dużej mierze – podobnie jak dla Herberta – „sprawą smaku”. Czy za tym jasnym rozdzielaniem dobra i zła stało również pragnienie Boga? Wiemy, że poeta został ochrzczony w Wielką Sobotę 2004 r., na trzy godziny przed śmiercią, choć okoliczności tego faktu nie są do końca jasne. Czy więc Jacek Kaczmarski poszedł o krok dalej niż Petroniusz? To już sprawa między nim a Stwórcą.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się