Są takie fakty, które trzeba cały czas przypominać. Na przykład to, że latanie samolotem jest bardzo bezpieczne. Albo to, że nie wszystkie konserwanty w produktach żywnościowych są szkodliwe. Jednym z mitów, które nie mają żadnych podstaw naukowych, jest ten, że to, co jest promieniotwórcze, jest dla nas zabójcze.
Kiedyś zastanawiałem się ze znajomym neurologiem, dlaczego ludzie boją się wsiadać do samolotów. Zanim doszło do rozwiązania tego problemu, pojawił się inny. Dlaczego ludzie nie boją się wsiadać do samochodu? Jeżeli przeanalizujemy prawdopodobieństwo uszkodzenia ciała lub śmierci w czasie całej drogi z domu na lotnisko, a potem samolotem do miejsca docelowego, najniebezpieczniejsza jest podróż samochodem (taksówką) na lotnisko. Najniebezpieczniejsza, choć najkrótsza. Wysiadając z samochodu pod terminalem odlotów, mamy najgorszą część podróży za sobą. A tymczasem większość z nas dopiero teraz zaczyna się przejmować lotem. Takich przykładów jest bardzo wiele. Chociażby ten dotyczący konserwantów czy ogólnie różnych substancji i składników produktów spożywczych, które są oznaczane literą E. Uważa się, że to niemalże trucizny. A tymczasem gdyby nie konserwanty – w tym te naturalne – zatruć żywnościowych byłoby mnóstwo. Warto może wspomnieć, że literą E oznakowane są wszystkie produkty żywnościowe i składniki, które mogą być do żywności dodawane. Tlen też ma swój kod E (E948). Nieprawdą jest, że wspomniane kody mają tylko i wyłącznie substancje sztuczne. Wiele naturalnych też jest w ten sposób oznaczonych. Przy okazji warto wspomnieć, że podział na sztuczne i naturalne jest bardzo płynny. Poza tym nie wszystko, co naturalne, jest dla nas dobre (jest wiele silnych trucizn, które „tworzy” natura), i nie wszystko, co sztuczne, jest dla nas złe.
Banany promieniują!!!
Jednym z największych nieporozumień jest jednak to, że wszystko, co promieniotwórcze, jest dla nas złe albo wręcz zabójcze. To nieprawda. Promieniotwórczość nie jest wynalazkiem współczesności, tylko naturalnym elementem świata, w którym żyjemy. Elementem (czy czynnikiem), który jest z nami od początku, nie tylko od początku istnienia człowieka, ale od początku istnienia życia. Jest wiele powodów, by sądzić, że to właśnie promieniotwórczość jest w niewielkich ilościach pożyteczna. Teoria hormezy radiacyjnej mówi o tym bardzo wyraźnie. Odcięte w sposób sztuczny od promieniowania naturalnego organizmy żywe nie były wcale zdrowsze. Przeciwnie, żyły krócej, a ich potomstwo było dużo częściej chore.
W naszym otoczeniu jest wiele substancji promieniotwórczych. Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym. Ale gdyby któregoś dnia na żółtych paskach telewizji informacyjnych pojawiła się wiadomość, że banany w sieci sklepów YYY emitują 0,17 Gy/h, wybuchłaby panika. Zanim ktokolwiek by wyjaśnił, że to poziom całkowicie bezpieczny, znalazłoby się już wielu przysięgających, że po zjedzeniu tych bananów poczuli się znacznie gorzej. Dla porównania: kilogram bananów jest tylko 10 razy mniej promieniotwórczy od kilograma rudy uranowej. Żeby nie było, że tylko banany są promieniotwórcze. Równie silnym źródłem promieniowania są na przykład owoce awokado, orzechy albo grzyby i mleko. Palacz papierosów (pomijając zabójcze cechy substancji smolistych) wciąga do płuc całkiem sporo substancji (pierwiastków) promieniotwórczych, a ze statystycznego punktu widzenia największa ekspozycja na promieniowanie czeka nas w zatłoczonych środkach komunikacji publicznej, na koncertach czy wszędzie tam, gdzie jest sporo ludzi. Dlaczego? Bo sam człowiek też jest źródłem promieniowania. I to od samego urodzenia, nie z powodu tego, co zjadł, czy tego, co na siebie założył, tylko z powodu na przykład izotopów potasu, które znajdują się w naszym ciele.
Ze skrajności w skrajność
W historii wiele razy zmieniało się nastawienie do promieniotwórczości. Odkąd wybuchły bomby atomowe w Hiroszimie i Nagasaki, promieniowanie jonizujące wzbudza strach, a technika jądrowa nie należy do najbardziej popularnych. Nie zawsze jednak tak było. W 1895 r. Wilhelm Roentgen obwieścił światu odkrycie „niewidzialnych promieni X”, a niecałe dwa miesiące później A. Henri Becquerel poinformował że odkrył „zagadkowe, tajemnicze i przenikliwe promieniowanie” związków uranu. Dzięki badaniom Marii Skłodowskiej-Curie wiadomo, że Becquerel odkrył promieniotwórczość naturalną, coś, co było tutaj, zanim pojawiły się pierwsze organizmy żywe.
Odkrycie promieniotwórczości wywołało euforię. Ludzie bez ograniczeń aplikowali sobie promieniotwórcze mikstury, wszywali w części garderoby promieniotwórcze preparaty, a standardem w drogich sklepach obuwniczych były na przykład aparaty rentgenowskie, dzięki którym każda wytworna dama mogła sprawdzić, czy jej stopa dobrze leży w bucie. Te praktyki były nieodpowiedzialne, a jedynym usprawiedliwieniem dla ich stosowania był kompletny brak wiedzy na temat wpływu promieniotwórczości na organizmy żywe. Dzisiaj, gdy mamy już świadomość tych mechanizmów, możemy ze spokojem myśleć o promieniotwórczości naturalnej. I nie bać się jej ani w Polsce, ani w czasie wakacji w krajach skandynawskich, gdzie z racji innej budowy geologicznej radioaktywność naturalna jest nawet kilkukrotnie wyższa niż u nas. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się