Nowy numer 38/2023 Archiwum

Strażnik

– Gdybym był osobą niewierzącą, nigdy bym tam nie pojechał – mówi Bartosz Rutkowski, były żołnierz zawodowy, prezes Fundacji Orla Straż, który od kilku miesięcy organizuje pomoc dla chrześcijan w irackim Kurdystanie.

Dlaczego Orla Straż? – Chciałem, aby był orzeł w logo, a ponieważ pomagamy żołnierzom, to straż także pasuje – mówi kmdr ppor. rezerwy Bartosz Rutkowski. Poza tym dobrze się to przekłada na język angielski, a w takiej działalności jest ważne, aby nazwa dobrze brzmiała w tym języku. A ta brzmi dobrze: Eaglewatch.

Wydarzenia na Bliskim Wschodzie śledził od dawna w internecie, ale jedna wiadomość sprawiła, że ten konflikt stał się także jego wojną. 7 października ub. roku przeczytał informację, że fanatycy z ISIS ukrzyżowali 12-letniego asyryjskiego chłopca oraz jego ojca, pastora spod Aleppo. Starszy syn Rutkowskiego miał wtedy 12 lat, dlatego postanowił, że powinien w tej sprawie coś zrobić. Nabył już uprawnienia emerytalne, więc zdecydował, że zakończy służbę i będzie pomagał chrześcijanom na Bliskim Wschodzie. Żona była zszokowana, gdy powiedział jej o tym planie, ale z czasem jakoś przywykła. Pierwszy wyjazd do Iraku starannie przygotował. Opracował dokładny plan działań, zebrał adresy i kontakty. Początkowo sądził, że będzie mógł się realizować jako wolontariusz w jednej z działających na tym terenie organizacji. Rychło jednak okazało się, że pomagają jedynie uchodźcom, którzy dotarli do Europy, a on chciał działać na rzecz tych, którzy zostali. Zgłosił się do organizacji „Kościół w potrzebie”. Stojący na jej czele ks. prof. Waldemar Cisło zapytał, kto go będzie wspierał w czasie wyprawy do Iraku. Odpowiedział, że nikt. – A kto pana finansuje? – Nikt – odparł Rutkowski. – Właśnie dostałem odprawę z wojska i jedną trzecią tej sumy przeznaczyłem na zorganizowanie wyjazdu do Iraku – dodał. Ksiądz Cisło nadal miał wątpliwości. 
– Proszę pana – tłumaczył – jeśli wysyłamy tam tylko jedną siostrę zakonną, to ona nigdy nie jest tam sama. Za nią bowiem stoi wspólnota z jej domu zakonnego, później całe zgromadzenie, a wreszcie Stolica Apostolska ze swymi kontaktami i dyplomacją. A pan tam chce jechać sam? – pytanie zawisło w powietrzu. Ksiądz Cisło poprosił jednak współpracowników o przekazanie Rutkowskiemu kilku adresów duchownych, którzy pracowali w Iraku. – Może zdąży ich odwiedzić, zanim go aresztują – dodał.

Pod Telskuf

Planując pierwszy wyjazd do Iraku, Rutkowski uznał, że najlepiej będzie działać jako dziennikarz. Zwrócił się m.in. do naszej redakcji z pytaniem o możliwość otrzymania legitymacji dziennikarskiej. Nie otrzymał na to zgody. Więcej szczęścia miał w Telewizji Republika, gdzie spotkał Michała Rachonia, który przekonał swoich przełożonych, że warto dać mu szansę. Legitymację współpracownika redakcji wręczał mu Tomasz Terlikowski, wówczas szef Republiki. Amatorską kamerą nakręcił materiały z pierwszej wyprawy do Irbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. Zostały wyemitowane w Republice. Odwiedził wówczas obozy dla uchodźców, rozmawiał z miejscowymi hierarchami, a przede wszystkim był na pierwszej linii frontu w miejscowości Telskuf. Tam stacjonują jednostki chrześcijańskie. Przeciwnik stoi niecałe 3 km przed nimi. Na froncie walczą głównie Peszmergowie, czyli wojska autonomii kurdyjskiej. Mają niezłe zaopatrzenie i stałą pomoc z różnych źródeł. Sytuacja chrześcijan jest gorsza. Te jednostki stworzono, kiedy regionowi groziło kolejne natarcie ISIS. Wiadomo było, że jeśli opanują te tereny, los chrześcijan będzie przesądzony. Rutkowski na miejscu zorientował się, że jednym z ważnych problemów żołnierzy jest brak jakiegokolwiek systematycznego wsparcia. Jeśli mężczyźni idą na front, ich rodziny często przymierają głodem. Dlatego wszystkie pieniądze z żołdu, o ile w ogóle zostanie im wypłacony, przekazują rodzinom. Na hełmy i kamizelki obronne najczęściej już nie starcza.

Miejscowi chrześcijanie to Asyryjczycy, potomkowie starożytnego ludu, który jako jeden z pierwszych przyjął chrześcijaństwo. Historia sprawiła, że długo żyli w otoczeniu narodów innej wiary i prześladowania religijne niejako wpisane są w ich długie dzieje. Jednak ostatnia wojna na Bliskim Wschodzie zagroziła ich dalszej egzystencji. Szacuje się, że na przełomie ubiegłego stulecia w rejonie Mosulu, czyli dawnej Niniwy, żyło ich blisko 2 mln. Teraz jest ich nie więcej niż ok. 250 tys. Reszta uciekła, rozproszyła się albo została zabita. Za Telskufem jest Alkusz, ostatnie ważne chrześcijańskie miasto na równinie Niniwy, która była kiedyś doliną pełną wiosek chrześcijańskich. ISIS zniszczyło większość z nich. Jednostki chrześcijańskie bronią więc ostatnich rubieży swej starożytnej ojczyzny. Nie przypadkiem nazwy ich oddziałów nawiązują właśnie do Równiny Niniwy.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast