Nowy numer 17/2024 Archiwum

Szczyt możliwości

Nie przeceniajmy szczytu NATO w Warszawie. Sojusz tworzą również państwa, które na co dzień wolą „nie drażnić” uzbrojonej po zęby Rosji.

Gdy ucichną już podniecone głosy dziennikarzy telewizyjnych, w nieskończoność zachwalających detale wyposażenia „Bestii”, limuzyny Baracka Obamy; gdy już skończą się pikniki zorganizowane we wszystkich województwach przez MON i telewizję, celebrujące narodowy sukces na Narodowym i gdy opadnie cała otoczka medialna wokół dzisiejszych i jutrzejszych wydarzeń w Warszawie – przyjdzie czas na chłodną analizę tego, co się właściwie stało.

Nie przesądzam bynajmniej, że nie stanie się nic. Owszem, decyzja o wzmocnieniu wschodniej flanki poprzez umieszczenie tutaj batalionów natowskich i brygady amerykańskiej (jeśli taka decyzja rzeczywiście zapadanie), to jest nowa jakość w natowskiej polityce odstraszania. Tyle że to jeszcze nie zapewnia nam bezpieczeństwo, jak starają się przekonać nas od kilku dni polskie władze. Trzeba pamiętać o jednym: celem NATO jest przede wszystkim NIEDOPUSZCZENIE do rosyjskiej agresji i zaryzykowania wojny z Sojuszem.

Dlaczego to jest tak ważne? Nie tylko dlatego, że nikt po tej stronie nie chce wojny. Także dlatego, że gdyby Rosja jednak uderzyła, to NATO… niemal na pewno przestaje być tym, czym jest obecnie. To znaczy część członków z pewnością zachowa dystans, przyjmie strategię na przeczekanie. Gwarancje bezpieczeństwa nie działają z automatu, bo zgodę na wysłanie wojsk wydają parlamenty i rządy, które muszą liczyć się z wolą swoich wyborców. A liczą się z nią głównie wtedy, gdy jest zbieżna z interesami, które na co dzień te rządy prowadzą z Rosją. Przecież jakakolwiek decyzja zapadnie na tym szczycie, nie sprawi na przykład, że Niemcy wycofają się z projektu budowy drugiej nitki Gazociągu Północnego. Ba, sami Amerykanie nie zrezygnują nagle z formatu rozmów i współpracy z Rosją w rozwiązaniu konfliktu w Syrii.

Gdyby do wojny rzeczywiście doszło, mamy szereg problemów natury strategicznej, jak tzw. bańki, które tworzą Rosjanie, przecinając komunikację między Polską, krajami bałtyckimi a Stanami Zjednoczonymi.

Dlatego szczyt w Warszawie powinien przynieść coś więcej niż parę batalionów na naszym terenie. To za mało, by skutecznie Rosję odstraszyć. A o to powinno chodzić przede wszystkim. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny