Uganda, dawna perła W brytyjskiej koronie, potem naznaczona krwawymi reżimami, dziś ma tego samego prezydenta od 30 lat. – Po co zmieniać lidera, który dobrze rządzi? – stara się przekonać prof. Matias Mulumba Kiwanuka.
Mmale rzuca zza kierownicy, że nie rozumie, dlaczego ludzie tu mieszkają. Tu – czyli na pustyni. Mmale to ugandyjskie imię o. Wojtka Ulmana OFM Conv. Oznacza „z klanu ziemniaka”. Dlaczego Mmale? – Biskup nadał i zostało. Każdy z nas otrzymał tu lokalne imię – klaruje franciszkanin.
Jedziemy przez pustynne tereny Karamoja, najbiedniejszego rejonu Ugandy. Asfalt skończył się w Mbale, niedaleko malowniczych wodospadów Sipi. Przed nami 160 km ziemistej drogi, wzdłuż której stoją szałasy pokryte trawą i chaty z błotnej masy. Przejeżdżamy przez wioski, gdzie zabudowania są stabilniejsze, ale wgryzające się w twarz tumany kurzu zasłaniającego widoczność uzmysławiają, że jesteśmy w zapomnianej przez notabli części kraju. A jeszcze niedawno mijaliśmy Gayazę, gdzie amerykańscy inwestorzy wydzierżawili ziemię od Kościoła, aby wybudować pierwsze w Ugandzie boisko bejsbolowe. Tymczasem w Karamoja starzec prosi o… wodę. – Jak wrócisz do swoich, powiedz, że potrzebna nam jest ashoma (w języku karimojong „studnia”) – mówi, wyciągając wskazujący palec.
Tu ważne są krowy
Starzec ma na imię Lokwa. Jest przepasany kraciastym kocem i nawleka korale, którymi przyozdabiają się mężczyźni i kobiety z tutejszego plemienia Karimojong. Młody mężczyzna obok niego to Hoisha. Ten ma na sobie żółty T-shirt z podobizną urzędującego od 1986 r. Yoweri Kaguty Museveniego, który właśnie wygrał w kolejnych wyborach, uzyskując 62 proc. głosów. Najpoważniejszym rywalem prezydenta – rewolucjonisty („rewolucjoniści nie przechodzą na emeryturę” – miał powiedzieć Museveniemu przed laty były libijski dyktator Muammar Kaddafi) i wielkim przegranym tegorocznych wyborów jest Kizza Besigye. To dawny towarzysz broni Museveniego z czasów partyzantki, potem jego osobisty lekarz, a obecnie lider Forum dla Demokratycznej Zmiany (FDC), najpoważniejszej partii opozycyjnej. – Wynik wyborów był do przewidzenia – twierdzi Mmale. – Museveni wie, jak pozyskać głosy i zdobyć przychylność różnych grup społecznych i religijnych…
W Ugandzie, gdzie religia stanowi trzon życia wspólnotowego, ofiarowanie przez prezydenta pieniędzy na rozbudowę narodowego sanktuarium, uczczenie dniem wolnym daty śmierci anglikańskiego biskupa Janani Luwumy zamordowanego za reżimu Idi Amina czy przekazanie wspólnocie muzułmańskiej ziemi na budowę meczetu to gesty znaczące, gdy ludziom potrzebne są proste znaki. – To zaprawiony polityk, dysponujący nieporównywalnym dla opozycji zapleczem finansowym – ocenia Mmale, przytaczając liczby ugandyjskich szylingów przeznaczone na kampanię wyborczą. – Choć uważam, że stara się rządzić dobrze. Kraj się rozwija, jest w miarę stabilny… A korupcja? Niestety, ona jest wszędzie – kwituje franciszkanin.
Rzeczywiście, po latach rządów krwawych dyktatorów obecna Uganda wzrasta. Poprawiła się infrastruktura (życzeniem pozostają drogi, jak te w Karamoja), zmniejszył się poziom ubóstwa, zmalała liczba zachorowań na AIDS, w lokalnych społecznościach wdrożono program dystrybucji krów wśród rolników, którzy są zobowiązani, aby pierwszy przychówek przekazać sąsiadowi. A krowy to element istotny dla pasterskich społeczności, takich jak Karimojong. W tej mało wyedukowanej części kraju, gdzie posyłanie dzieci do szkół samo w sobie jest wyzwaniem (bo dzieci mają doglądać trzody), tegoroczna kampania wyborcza oparła się na żółtych T-shirtach (barwy prezydenckiego Narodowego Ruchu Oporu). Zmartwieniem Karimojong nie jest przecież wielka polityka w odległej Kampali, ale przeżycie podczas suszy i obrona stad przed napadami plemion Pokot i Turkana, dokonującymi zbrojnych rajdów od kenijskiej granicy.
– Dziś już jest spokojniej, ale wciąż zdarzają się napady. Jeszcze niedawno było tu wiele broni. I wiele ofiar – mówi starzec Lokwa. – Dziś karabinów już nie mamy. Rząd zabronił.
Gdy pytam, ile posiadają krów, mężczyźni wybuchają śmiechem. – Po co chcesz wiedzieć?
Tłumacz, którym jest chłopak z misji, wyjaśnia, że Karimojong nie wyjawiają takich rzeczy. Zapytuję o sprawy wiary. Lokwa twierdzi, że jest chrześcijaninem, choć ani on, ani inni mężczyźni w jego osadzie nie są ochrzczeni. – U nas kobiety chodzą do kościoła, a mężczyźni nie – mówi.
– Mężczyźni nie mają nic przeciw temu? – pytam.
– Nie. One są wolne. Mogą robić, co chcą. Yamahonin (wolność) – gestykuluje starzec.
A jednak wolność kobiet Karimojong to kwestia dyskusyjna. Dramatem młodych dziewcząt jest praktykowana tu klitoridektomia (wyrzezanie części intymnych) i przymusowe małżeństwa. Pracujący w Karamoja Ojcowie Biali wielokrotnie zawozili dziewczęta do domu prowadzonego przez siostry miłosierdzia w Moroto, gdzie te otrzymywały schronienie i pomoc. Co na to Lokwa? – Córkę oddajesz za krowy. To transakcja. I tradycja – tłumaczy. Pytany o politykę, mówi, że jest zadowolony z prezydenta.
Tyrani kontra demokraci
– Demokracja jest dobra wszędzie, ale osobiście nie jestem przekonany do limitu kadencji – zaznacza prof. Matias Mulumba Kiwanuka, były minister w rządzie Museveniego, emerytowany ambasador Ugandy przy ONZ w latach 90. ub. wieku. Jesteśmy w jego domu w Kampali. – Tu, w Afryce, po latach dyktatur, jeśli mamy lidera, który dobrze rządzi, to po co go zmieniać? Z powodu konceptu na papierze? Młode pokolenie zna tylko Museveniego. Prowadzi nas w stabilności. I to jest kluczowe. Dlatego zapis o ograniczonej liczbie kadencji został usunięty z konstytucji w 2005 roku. Zaskoczę cię – sam nad tym pracowałem.
Tegorocznym wyborom towarzyszyła obecność obserwatorów UE i ONZ. Od czasów uzyskania niezależności od brytyjskiego protektoratu (Uganda nigdy nie była kolonią) każde przejęcie władzy w kraju dokonywało się w wyniku zamachu stanu. Gdy więc pierwszym prezydentem został w 1962 r. ówczesny kabaka królestwa Bugandy, Edward Mutesa II, to szybko stracił władzę, obalony przez pełniącego funkcję premiera Apolla Miltona Obote. W 1966 r. Obote, przy wsparciu watażki Idi Amina, przypuścił szturm na pałac kabaki w centrum stolicy, a tysiące popleczników prawowitego króla-prezydenta zostało zrzuconych do Nilu z Wodospadów Murchisona lub pogrzebanych żywcem. Ale już pięć lat później Amin okazuje się takim samym zdrajcą i przejmuje władzę. Jego rządy (1971–1979) to czas tyranii i terroru. – Który był gorszy? – zamyśla się sędziwa Cecilia Sentimu, spotkana na plebanii parafii Nabulagala, gdzie w 1879 miała miejsce pierwsza Msza św. w Ugandzie. – Obaj źli. Tyle krwi i bólu. Uganda bardzo wycierpiała. Ludzie już nie chcą wojen… – mówi wolno. I wspomina męża. – Był dziennikarzem. I fotografem Amina… – Osobistym? – Tak – odpowiada.
Z redakcją „Gościa" związany od roku 2006 r. Religioznawca, członek Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego. Autor książek „Tego drzewa nie zetniesz. Historie z czarami w tle" (zbiór reportaży z Tanzanii, Kenii, Zambii, Nigerii i Ugandy) oraz reportażu „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy", za który otrzymał Grand Prix Mediatravel 2017 w kategorii książka podróżnicza roku oraz Nagrodę Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego za najlepszą książkę roku 2017 o tematyce afrykanistycznej w kategorii publikacji popularno-naukowej. Autor wystaw fotograficznych ukazujących życie codzienne w krajach Afryki. Publikacje w „Misyjnych drogach", „Poznaj Świat", „Catholic Mirror" (Kenia), „Magazynie Familia", „Warto", „W drodze", „Almanachu Prowincjonalnym", „Tygodniku Powszechnym". Związany z organizacjami pomocowymi w Ugandzie i Kenii. Motto: „Pokochajcie Afrykę!" (kard Charles Lavigerie).
Kontakt:
krzysztof.blazyca@gosc.pl
Więcej artykułów Krzysztofa Błażycy
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się