O masakrze piłą mechaniczną, dzieciorobach i zmarszczkach, które dodają uroku, z Małgorzatą Terlikowską rozmawia Szymon Babuchowski
Przedstawiała małżeństwo jako obóz koncentracyjny, z którego trzeba kobietę wyzwolić. Natomiast dla mnie to jest kwestia głowy: czy ja chcę zgnuśnieć, czy nie. Ode mnie zależy, czy chcę się rozwijać. I rady feministek nie są mi potrzebne. Zresztą dziś to środowisko samo dostrzega, że nie zajmuje się problemami, które dotyczą większości kobiet. Nasze dyżurne feministki mówią w kółko o aborcji, prawach reprodukcyjnych, edukacji seksualnej i tak naprawdę są ekskluzywnym klubem kobiet wykształconych na gender studies. Czy to odnosi się jakoś do życia zwykłych kobiet? Wątpię.
Co w takim razie jest istotą kobiecości?
To, że dajemy życie. Wszystko w nas mówi o tym, że jesteśmy do tego powołane. To w naszym ciele jest miejsce na drugiego człowieka. Kiedy jesteśmy w płodnej fazie cyklu, z daleka widać po nas, że jesteśmy gotowe na przyjęcie tego życia. Nawet fizycznie się zmieniamy: mamy ładniejsze włosy, ładniejszą cerę. Mężczyźni mówią, że bije od nas blask i że całe mówimy swoim ciałem: jestem dzisiaj płodna. Zaprzeczanie temu to oszukiwanie kobiet.
Trzeba dziś o tę prawdę, kiedyś oczywistą, walczyć?
Trochę tak. Nasze prababki nie miały tego problemu. One wiedziały, co będą robić, jak będą dorosłe. Wiedziały, że wyjdą za mąż, urodzą dzieci, będą się nimi zajmować.
Natomiast panie z nurtu feministycznego bardzo dużo mówią o wolności i o wyborze. Z tym, że ten wybór jest rozumiany w jeden sposób: chcę robić karierę, realizować się. A jeśli kobieta wybrała inny model życia: chce rodzić dzieci, zajmować się domem i w dodatku sprawia jej to przyjemność – okazuje się, że nie ma prawa tak myśleć. Bo rzekomo narzuciło jej to patriarchalne społeczeństwo, mąż, który nad nią dominuje, Kościół itd.
Myśli Pani, że kobiety tęsknią za tym tradycyjnym modelem?
Badania pokazują, że tak. Wiele kobiet odpowiada w ankietach, że zrezygnowałyby z pracy, gdyby pensja męża starczyła na utrzymanie domu. Oczywiście feministki od razu powiedzą, że to wąskie myślenie tych kobiet, którym nie zależy na karierze, nie mają ambicji. Natomiast ja tu widzę tęsknotę za spokojem, ponieważ nie jest wcale prawdą to, co się nam wmawia – że wszystko da się pogodzić. Jeśli jestem ciągle w pracy, to ktoś inny de facto wychowuje moje dziecko. Mówi się kobietom: powinnaś chodzić cały dzień na szpilkach, w perfekcyjnym makijażu, osiągać doskonałe wyniki w pracy, w domu zająć się dziećmi i w ogóle wszystko ogarnąć. Tylko proszę zobaczyć, jaką cenę płacą za to kobiety. Młode, wykształcone, pracujące na wysokich stanowiskach nie radzą sobie z presją bycia superwoman. Przez cały dzień starają się być najlepsze, a wieczorem, kiedy nikt nie widzi, otwierają butelkę alkoholu.
Walczy Pani o normalność na pierwszym froncie – w świecie mediów, gdzie wszystko wydaje się postawione na głowie. Czy nie czuje się tam Pani trochę osamotniona?
Nie, na szczęście jest sporo kobiet, które myślą podobnie i również są zapraszane do studiów telewizyjnych. Ale faktycznie więcej jest tam osób z tej drugiej strony.