Nie mam zamiaru narzekać, nie mam zamiaru biadolić. Elektronika, którą tak ochoczo się otaczamy, zmienia nas. Nasze mózgi, nasze ciała. Czy to źle? Nie wiem. Na pewno tak jest wygodnie.
Głupota? Może tak
Wykorzystywanie urządzeń elektronicznych jest powszechne, ale eksperci twierdzą, że to dopiero początek ery, w której człowiek i elektronika będą się coraz bardziej integrować. Brzmi to dość przerażająco, ale już dzisiaj z taką integracją mamy przecież do czynienia. I nie piszę tutaj o cybernetyce, czyli o wszczepianiu w żywy organizm elektronicznych komponentów. Te, póki co, służą ratowaniu życia albo poprawianiu jego jakości. Ale nawet osoby zdrowe, pracujące, coraz głębiej i chętniej dopuszczają do swojego życia urządzenia elektroniczne. Coraz więcej informacji wyrzucamy z głowy i wrzucamy do pamięci sztucznej. Coraz częściej pozwalamy, żeby to elektronika podejmowała za nas decyzje, np. w czasie jazdy samochodem. Za chwilę lodówka zrobi w internetowym sklepie zamówienie na produkty, których zaczyna w niej brakować, a kaloryfery zmniejszą swoją temperaturę, gdy „zauważą”, że w pokoju nikt nie przebywa. Swoją drogą powyższe rozwiązania są już dostępne na rynku. Tak samo jak opaski, które wysyłają lekarzowi raport, gdy parametry pracy organizmu właściciela odbiegają od normy. Firma Intel wyprodukowała nawet śpioszki, które wyświetlają funkcje życiowe niemowlaka na smartfonie rodziców. Głupota? Może tak.
Żyjemy na planecie, na której jest więcej urządzeń podłączonych do sieci niż ludzi. Do 2018 r. będzie takich urządzeń 10 miliardów. Żyjemy u progu rewolucji nazwanej „internetem rzeczy”. U progu okresu, w którym wszystko, co nas otacza, będzie połączone z siecią. Rzeczy będą dogadywały się pomiędzy sobą bez naszego udziału, a sterowanie nimi będzie się coraz częściej odbywało bez tzw. urządzeń peryferyjnych, takich jak klawiatury czy myszki. Przecież na rynku już są telefony, które włączają ekran tylko wtedy, gdy patrzy na niego właściciel. Zagrożenia? O! Jest ich masa. Utrata prywatności, cyberterroryzm czy jeszcze większe wyalienowanie jednostki. Ale zagrożenia zawsze idą w parze z rozwojem. Szanse? The sky is the limit – jak mawiał agent Jej Królewskiej Mości James Bond, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy, że tylko niebo nas ogranicza, a w tłumaczeniu wolnym, że możliwości są nieograniczone.
PS. Napisałem tekst dla „Gościa” i powiedziałem komputerowi, żeby go wysłał. Pisanie mnie zmęczyło, więc położyłem się na kanapie. Miałem co prawda zaplanowane spotkanie, ale do wyjścia z domu pozostała mi jeszcze godzina. Poprosiłem telefon, żeby mnie obudził. Widząc, że chcę odpocząć, odpowiedni czujnik przygasił światło, inny opuścił rolety. Zasnąłem. W tym czasie co prawda ktoś próbował się zalogować na moje konto bankowe, ale system zabezpieczeń uznał to za próbę włamania. Przecież spałem na kanapie, nie mogłem równocześnie sprawdzać stanu finansów. Pociąg, którym miałem dojechać na spotkanie, miał opóźnienie, komórka poinformowała pozostałych uczestników, że się spóźnię, a równocześnie pozwoliła mi dłużej pospać. Gdyby pociąg odwołano, system sprawdziłby, ile czasu potrzebuję (biorąc pod uwagę korki i remonty ulic) na dotarcie do celu samochodem. Jeżeli w baku byłoby za mało benzyny, system doliczyłby czas na tankowanie. Gdyby temperatura na zewnątrz była niska, system włączyłby silnik samochodu tak, bym wsiadał do nagrzanego wnętrza. A zanim budzik włączyłby alarm, zrobiłby mi kawę. Dokładnie taką, jaką lubię, z dużą ilością mleka i maleńką szczyptą cukru.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się