O tangu ze Stanisławem Markowskim, fotografem i kompozytorem, rozmawia Jacek Stankiewicz
Co nim jest?
Tęsknota ludzka, która nigdy nie zazna ukojenia. Uciekamy przed smutkami życia, ale one i tak nas dopadają. Co zrobić z nogami i rękami, gdy dusza łka?
Tańczyć?
Tak. Przy czym Argentyńczycy nie użyją słowa „tańczyć”. Powiedzą: wyrażam tango. Tancerz przetwarza tango, oddaje hołd twórcom. To zupełnie coś innego. Można tańczyć samemu. Mnie też się to zdarzało. Gdy skomponuję tango i odtwarzam je, często tańczę sam lub z kotem.
Czyli najważniejsze elementy tanga to: tęsknota, taniec i…?
Kobieta i mężczyzna. Tango jest jak w małżeństwie: patrzeniem w tym samym kierunku. Odczuwamy wspólny rodzaj piękna, harmonii, trochę nostalgii, jasnego smutku. Tango przez ponad sto lat przechodziło różne koleje losu. Od wielkiej dominacji w kulturze w latach 30. i 40. XX w., przez wyparcie przez amerykańską popkulturę. Tango odrodziło się na nowo i stanowi najpiękniejszą under- groundową kulturę wielu stron świata.
Czym dla Pana jest tango?
Sposobem na życie. Późno to zrozumiałem i w sposób dość gwałtowny. Dopiero w 2003 r. Wszedłem wówczas na stronę „todo tango”, czyli: wszystko o tangu. Znalazłem tam nagrania muzyki, której nigdy wcześniej nie słyszałem. Odtąd tylko tego słucham. Doszedłem do wniosku, że to raj utracony w muzyce.
Co Pana najbardziej zafascynowało?
Milonga, rodzaj bardziej radosnego tanga. Bo tango samo w sobie jest dość smutne.
Znane jest powiedzenie, że tango to „smutna myśl, którą się tańczy”.
Tango może być stonowane, pastelowe, chłodne. A milonga jest słoneczna, w bardziej wyrazistych barwach. Nie ma w niej rozwiązłości muzycznej samby czy rumby. Tu kobietę porywa się do tańca i mężczyzna na sto procent prowadzi. Tango to jest coś więcej niż taniec, to spojrzenie na świat, na życie. Rozmawiałem o tym z taksówkarzami, jeżdżąc po Buenos Aires. A swoją drogą w tych taksówkach w 2004 r. zawsze odnajdywałem przyklejony obrazek z Janem Pawłem II.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się