Mamy w Polsce urodzaj procesów o naruszanie dóbr osobistych. Orzecznictwo sądów pokazuje, że jest to dziś wartość dobrze chroniona. Może aż za dobrze.
Ocena nie wymaga dowodów
Takiego zdania jest prof. Antoni Kamiński, socjolog z PAN, były prezes Transparency International Polska. – Szczególnie w przypadku osób zajmujących urzędy publiczne, groźba procesu jest skutecznym kneblem dla wolności słowa. W moim przekonaniu dobrym tego przykładem jest działalność ministra Grasia i jego sporu z „Super Expresem” (dziennik oskarżył ministra, że łączył stanowisko w zarządzie prywatnej spółki z posadą w rządzie – P.L.). O ile duży dziennik może jeszcze zaryzykować wejście w spór prawny, o tyle w przypadku poszczególnych osób koszty stanowią barierę, która zmusza do ważenia każdego słowa. Co więcej, w praktyce sądowej nie rozróżnia się u nas między oceną a faktem. Inaczej wygląda sytuacja, gdy wypowiadam zdanie, że uważam kogoś za osobę nie całkiem wiarygodną, a inaczej, gdy powiem, iż jest ona kłamcą. W drugim przypadku dowód jest niezbędny, ale w pierwszym mamy prawo oceniać ludzi zgodnie z naszą intuicją i wiedzą bez formalnej konieczności przedstawiania dowodów – wyjaśnia A. Kamiński. Profesor ma zresztą poważne zastrzeżenia do samych wyroków sądowych, które są, jego zdaniem, niekiedy sprzeczne z zebranym materiałem dowodowym. – Tak jest z pewnością w przypadku wyroku dotyczącego Krzysztofa Wyszkowskiego. Mam wrażenie, że przypadek Rokity nie odbiega od tej normy – dodaje.
Skazany zaocznie
Jan Rokita może liczyć na wsparcie przyjaciół (a nawet politycznych konkurentów), którzy ogłosili zrzutkę na zapłacenie zasądzonych przeprosin. Ale to sytuacja wyjątkowa. Wiele osób, które zostały skazane w wyniku swych krytycznych wypowiedzi, znalazło się w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Jak Tomasz Szymborski, dziennikarz śledczy, pozwany przez Marka Chylińskiego, byłego redaktora naczelnego „Dziennika Zachodniego”, i skazany przez sąd za nazwanie go „tajnym współpracownikiem SB”. Szymborski bronił się, że w swoich publikacjach nigdzie nie napisał, że Chyliński „był tajnym współpracownikiem SB”, a jedynie, że „był zarejestrowany jako TW”. Co ciekawe, bronił się już po wyroku, w mediach, bo sąd skazał go… zaocznie (wezwania dostarczano pod adres, gdzie dziennikarz był zameldowany, ale od lat nie przebywał). – Wyrok w Sądzie Apelacyjnym uprawomocnił się, Chyliński ma w ręku klauzulę wykonalności, czyli w każdej chwili może nawet na mój koszt te ogłoszenia zamieścić, a komornik zająć mi konto – mówi Szymborski. A w grę i w tym przypadku wchodzą kwoty, których dziennikarz zwyczajnie nie jest w stanie zapłacić.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się