Nowy numer 13/2024 Archiwum

Faszystka Pawłowicz?

Posłanka Krystyna Pawłowicz, wbrew oficjalnej wykładni, nie powiedziała niczego niewłaściwego. Przeciwnie.

Prof. Krystyna Pawłowicz w trakcie debaty nad związkami partnerskimi powiedziała z mównicy sejmowej między innymi: „W relacjach homo nie ma żadnego pożycia, jest najwyżej jałowe użycie drugiego człowieka, traktowanego jak przedmiot”. Stwierdziła też, że związki te mają cel „czysto hedonistyczny, autodestrukcyjny dla człowieka, partnera, członków jego rodziny, mają zapewnić na koszt społeczeństwa i budżetu, ale nie w interesie społecznym wygodne i łatwe praktykowanie egoistycznych pragnień”.

Zaraz dowiedzieliśmy się od Janusza Palikota, że to „faszystowskie wypowiedzi”, za które chce on posłankę postawić przed sądem. „Mówienie, że homoseksualiści są bezproduktywni dla narodu, bo nie mają dzieci i w związku z tym powinni mieć ograniczone prawa, to jest język Himmlera, język z 1937, 1938 roku głównych faszystów” – stwierdził.

Właściwie należałoby pozwać Palikota za nazywanie faszystowskimi wypowiedziami słów, które przekręcił, a które – w oryginalnej wersji – były w takiej dyskusji uprawnione. Rozmawiano przecież o tym, czy należy instytucjonalizować związki partnerskie. W takim razie musi być możliwość powiedzenia o tych związkach czegoś krytycznego. Charakterystyczne, że Pawłowicz mówiła o związkach właśnie, o relacjach, a nie o konkretnych ludziach. To wielka różnica. Powiedziała, że  ZWIĄZKI homo są bezproduktywne, a nie że homoseksualiści są bezproduktywni. Powiedział to natomiast Palikot, który, zgodnie z instrukcją homopropagandy, przekręcił jej słowa tak, żeby wyglądało, że Pawłowicz gardzi człowiekiem. Do tego słowo-klucz „faszyzm” – i gotowe. Usłużne media rozpętują histerię i próbują wmówić niewygodnym posłom pogardę (widać to na przykład TUTAJ), a „opinia publiczna” rzuca się do gardła posłance, nie zajmując sobie głowy szczegółami.

Ja jednak się zajmę. A zatem po kolei.

W relacjach homo nie ma żadnego pożycia, jest najwyżej jałowe użycie drugiego człowieka, traktowanego jak przedmiot”. Co w tym zdaniu jest niezgodnego z prawdą? Wszystkich oburzonych proszę o wskazanie błędu w rozumowaniu. Związek homoseksualistów jest bezproduktywny, czyli jałowy. Związek, powtórzmy – bo nigdy konkretny człowiek. Z homozwiązku nie ma dzieci, co dla ludzi, którzy nie wierzą w bociana i kapustę jest dość oczywiste. Co prawda przybywa zwolenników teorii, że ludzie rozmnażają się drogą adopcji, ale ci w Polsce jeszcze na razie nie twierdzą zbyt głośno, że ten rodzaj rozmnażania należy przyznać homozwiązkom. Jeszcze społeczeństwo nie dojrzało. Na razie więc oburzeni stwierdzeniem posłanki nie potrafią wskazać, w jaki sposób homozwiązek jest produktywny, ale przykaz jest – oburzać się trzeba.

Idźmy dalej. Posłanka powiedziała, że związki te mają cel „czysto hedonistyczny, autodestrukcyjny dla człowieka, partnera, członków jego rodziny”. A nie jest tak? Hedonizm to pogląd uznający przyjemność za największe dobro i cel życia. Jaki cel, prócz przyjemności, przyświeca homozwiązkom? Darujmy sobie gadanie o „miłości”, bo w tym gadaniu chodzi o uczucia, a na nie żadne regulacje państwowe nie mają wpływu. Prawo państwowe nie dlatego sankcjonuje małżeństwa, że się dwoje ludzi zakochało, lecz dlatego, że państwo ma z ich związku konkretną korzyść. I to korzyść podstawową: dzięki prokreacji może po prostu dalej istnieć. Dzisiaj, owszem, ta cecha małżeństwa coraz bardziej jest kwestionowana, ale gdy muzułmanie osiągną w Europie demograficzną większość i wprowadzą szariat, niedobitki dawnych włodarzy kontynentu będą to nieco inaczej widziały. Tylko że to już nic nie zmieni.

Dalej: związki homoseksualne „mają zapewnić na koszt społeczeństwa i budżetu, ale nie w interesie społecznym, wygodne i łatwe praktykowanie egoistycznych pragnień”.

Coś tu nie pasuje? Dokładnie o to chodzi. Garstce homodziałaczy, którym nikt nie zabrania łączyć się w pary, trójkąty, pentagramy czy co tam chcą, zachciało się jeszcze, żebyśmy jeszcze uważali za prawie-małżeństwa (a potem całkiem małżeństwa). A z jakiej racji?

To są całkiem logiczne i podstawowe pytania, ale okazuje się, że już nawet posłowie – i to z opozycji – są zastraszani i ośmieszani, żeby nie mogli ich zadawać. A jeśli mimo tego pytania zadają, to nikt ich w zalewie jazgotu nie usłyszy.

Siedzimy wszyscy na jednej gałęzi, którą zaledwie paru ludzi chce uciąć tuż przy pniu. Po to wybraliśmy posłów, żeby do tego nie dopuścili, więc nie bądźmy idiotami i przynajmniej nie przyłączajmy się do jazgotu, który podnoszą „tracze”. Bo jeśli nie, otrzeźwienie przyjdzie za późno.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak

Dziennikarz działu „Kościół”

Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.

Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka