Donald Tusk jest premierem już pięć lat. Na czym polega tajemnica tej politycznej długowieczności?
W 2005 roku, gdy PiS wygrywało wybory parlamentarne i prezydenckie, modne było stwierdzenie, że Jarosław Kaczyński wie o Polakach coś, czego nie wiedzą inni politycy. Siedem lat później to stwierdzenie jak ulał pasuje do Donalda Tuska. Ale będzie to zaledwie połowa prawdy. Tusk w o wiele większym stopniu niż jego główny konkurent potrafi tę wiedzę spożytkować. Niestety, głownie dla siebie i swojego ugrupowania.
Przez pięć lat rząd koalicji PO-PSL wyznaczył sobie jeden cel: zapanować nad emocjami Polaków. I trzeba przyznać, cel ten osiągnął w stopniu budzącym respekt. Najczęściej wykorzystując metodę jakby żywcem wyjętą z filmu „Faktu i akty”, w którym spin-doktorzy, grani przez Dustina Hoffmana i Roberta De Niro, by pomóc prezydentowi USA będącemu w kłopotach, idą na medialną wojną z… Albanią. Wymyślają od początku do końca historię, która tak absorbuje wyborców, że zapominają o rzeczywistych problemach. Według podobnego scenariusza przez 5 lat funkcjonowała ekipa Donalda Tuska, tyle, że zamiast wojny z Albanią mieliśmy kolejne kampanie przeciw: pedofilom, jednorękim bandytom, dopalaczom, kibolom, wreszcie „sekcie smoleńskiej”. Przypadkiem, zawsze wtedy, gdy spadały notowania rządu. Właśnie zakończyła się kolejna z takich kampanii – „trotylowa”, w efekcie której rząd w spektakularny sposób odrobił straty sondażowe.
Dlaczego tak łatwo udaje się huśtać emocjami rodaków, że w ciągu tygodnia są w stanie przerzucić swoje głosy z jednej strony barykady na drugą – to już temat na osobną rozprawę. Staliśmy się społeczeństwem, które nie kieruje się we wskazywaniu politycznych preferencji „portfelem” (czyli sytuacją domowego budżetu), ani sprawnością administracji czy służb publicznych. Decyduje strach, sympatia, antypatia – nie rozum, lecz emocje. Nie rozliczamy polityków za czyny, lecz za słowa, wygląd, czarujący uśmiech. Podobno to rzecz naturalna w czasach względnej stabilizacji, a taka była miniona pięciolatka.
Z lotu ptaka sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. Dla bardzo wielu Polaków, dla kilku metropolii i prężnych gmin był to bowiem czas ewidentnego awansu społecznego i cywilizacyjnego. Ale dla całych grup społecznych, setek miasteczek i wsi ostatnie lata oznaczały cywilizacyjny regres. Jego symbolem są likwidowane połączenia kolejowe, zamykane szkoły, oddziały poczty i posterunki policji. To był dobry czas dla zaradnych i przedsiębiorczych, dużo trudniejszy dla tych, którzy urodzili się w niewłaściwym miejscu i brak im przebojowości, by swój los odmienić. Rząd… nie tyle nawet się od nich odwrócił, co zwyczajnie abdykował, wycofując swoje agendy z wielu obszarów i sfer.
Donald Tusk, jak wielu przywódców w naszych czasach wybrał strategię przetrwania, socjotechnicznej gry z mediami, ucieczki od odpowiedzialności. Niektórzy czynią z tego cnotę. I to jest dopiero powód do niepokoju.