Do Polski przyjechali misjonarze i będą nas ewangelizować. Na razie jest ich trzech: Ashenafi, Luca i Silvanus.
Ojcowie mówią, że przez polską ortografię, przecinki i gramatykę stracili włosy na głowie. Nie było łatwo, ale już recytują z pamięci utwory Mickiewicza i Brzechwy. Nie mają też problemu z pisownią i czytaniem. Na samym początku mieli duże, jak wtedy, kiedy wybrali się samochodem na przejażdżkę po Warszawie. To, co ich najbardziej zdziwiło, to sterczące przy drodze żółte tabliczki z napisem „Objazd”. Wszędzie „Objazd”, „Objazd” z lewej, „Objazd” z prawej. Znając kilka słów po polsku, pomyśleli, że to „Obiad”. Wszędzie również wisiały tablice z dziwnym słowem „Stomatolog”. Ojciec Luca odczytał je po włosku, a „stomaco” w jego języku znaczy żołądek. – Pomyśleliśmy, że skoro wszędzie jecie obiady, to i lekarza od żołądków potrzebujecie na każdej ulicy – śmieje się ojciec Silvanus.
Ziemniak do szkoły
Dzisiaj będziemy smakować Tanzanię – czubkami warg dotykać brzegu filiżanki, tak jak się pije kawę z filiżanek porcelanowej serii Biała Maria, którą w 1916 roku wypuścił na rynek Rosenthal. Podstawowe składniki Tanzanii to: mleko, trochę wody, herbata „Simba Chai”, sproszkowany imbir, cukier. Będą potrzebne: kuchenka, garnek, filiżanka, łyżeczka. Ale to potem. Teraz w wynajętym domu na warszawskim Żoliborzu skosztujemy Polski. Przewodnikami po smakach będą Europejczyk ojciec Luca z Włoch oraz Afrykanie – ojciec Ashenafi z Etiopii i ojciec Silvanus z Tanzanii. Należą do Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia.
Cztery lata temu wylądowali na Okęciu, by nad Wisłą zaszczepić zgromadzenie, a przede wszystkim działać na rzecz misji. Jak to w Polsce bywa, siedzimy w kuchni przy stole. Daleko za oknem rysuje się osiedle Potok, bliżej okna huczy trasa toruńska. O tej porze roku Żoliborz nie jest zielony. – Macie pyszne schabowe kotlety, pierogi, ciasta – wylicza ojciec Ashenafi. – Ale wybaczcie, flaczków zjeść nie umiem. – Macie też parówki, one są wszędzie, na początku nie umieliśmy ich jeść. Teraz owszem. Na przykład wczoraj mieliśmy na obiad ryż z warzywami i parówkami – dodaje ojciec Silvanus. W Afryce obiad jest prosty, śniadanie również. Mama kilkuletniego Silvanusa pakowała mu do szkoły słodkiego ziemniaka. Ziemniak dawał siłę, herbata także. Ojciec Silvanus właśnie ją serwuje i jak kucharz w telewizji śniadaniowej wyjaśnia: – Potrzebna oryginalna herbata z Tanzanii o nazwie „Simba Chai”, ponadto imbir, cukier, trochę wody. Wszystko trzeba gotować na gazie. Najlepiej, gdy herbata ma kolor kawy z mlekiem. W Tanzanii to podstawowy napój. A herbata „Simba Chai” jest w każdej chacie. Simba znaczy lew. Prawda, że smakuje?
Konsolata
Zgromadzenie Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia (w skrócie konsolata, tzn. pocieszycielka) istnieje od ponad 100 lat i ma gałąź męską i żeńską. „Jesteśmy rodziną złożoną z kapłanów, sióstr i świeckich, którzy zobowiązują się nieść Ewangelię światu. Ale przede wszystkim nie jest to jakaś organizacja czy instytut, lecz rodzina. Ten, kto zobowiązuje się do głoszenia Ewangelii i pomocy braciom, sam potrzebuje współbraci, którzy by mu pomagali, podtrzymywali na duchu i dodawali odwagi. Nie wystarczy mieć tylko kolegów i znajomych wykonujących tę samą pracę. Potrzebna jest rodzina, która, jeśli on zachoruje lub czegoś potrzebuje, zaopiekuje się nim i będzie go leczyć, z fizycznych czy duchowych ran” – można przeczytać na oficjalnej polskiej stronie zgromadzenia. Pracują w wielu krajach misyjnych na świecie, zwłaszcza w Afryce. W Polsce jedyny dom konsolaty znajduje się właśnie na Żoliborzu. Błogosławiony ks. Józef Allamano, założyciel zgromadzenia, chciał, by jego córki i synowie głosili Chrystusa tym, którzy o Nim nie słyszeli. Co więc konsolata robi w Polsce? Ojciec Ashenafi: – Nie ma takiego kraju, który nie potrzebowałby ewangelizacji, i nie ma takiego człowieka, który Ewangelii nie potrzebuje. Szczęśliwa wspólnota, która przyjmuje misjonarza, bo misjonarz „odświeża” Kościół. Stawia pytania o otwartość, braterstwo, autentyczność wiary. Dorastałem w Etiopii, studiowałem w Kenii i Kolumbii, teraz pracuję w Polsce. Różnic między nami jest wiele: kultura, obyczaje, język… Ale wiara ta sama, ten sam Chrystus. Ojciec Silvanus: – Jesteśmy mostem, który ma ułatwić rozwiniętym krajom katolickim współpracę z krajami misyjnymi. Chodzi także o współpracę katolików afrykańskich z katolikami europejskimi. Wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Poznajmy się. Poza tym tutaj w Polsce będzie nasza baza na Wschód. Chcemy dotrzeć do ludzi mieszkających na Syberii, w Kazachstanie, na Ukrainie, Białorusi. Na razie jest nas trzech, ale będzie więcej.
Ashenafi znaczy „miłość zwycięży”
Ojcowie jeżdżą po Polsce z rekolekcjami w parafiach, mają animacje misyjne w szkołach, zapraszani są na konferencje. Podczas tych spotkań odpowiadają na pytania dotyczące życia w Afryce, powołania, rodziny. I wtedy ojciec Ashenafi mówi o swoich rodzicach w Etiopii, o tym, że ma kilka imion, a mianowicie Ashenafi Yonas Abebe Shamalo Gitiko Delbato Dagome. W dniu urodzin rodzice dali mu na imię Ashenafi, pozostałe imiona należą do jego przodków – dziadka, pradziadka, prapradziadka… Ashenafi znaczy „miłość zwycięży”, Shamalo – „władczy charakter”, Gitiki – „urodzony o wschodzie słońca”, Dagome – „pełnia szczęścia”, Abebe – „ten, który urodził się w porze kwitnących kwiatów”. Ojciec Miłość Zwycięży podczas rekolekcji i animacji powie także o swojej afrykańskiej wiosce, że słońce wschodzi tam codziennie o 6.00, zachodzi o 18.00. Jego rodzice zajmują się uprawą ziemi, ma siedmioro rodzeństwa. Jako dziecko do szkoły musiał chodzi 8 kilometrów i tyle samo z powrotem. Pewnie dlatego świetnie biega, jest maratończykiem z wynikiem 2 godzin 31 minut. Uczył się bardzo dobrze. Dziadkowie liczyli, że będzie lekarzem, ale on został księdzem. Swoją historię przedstawi też ojciec Silvanus. Urodził się w rodzinie katolickiej, ma pięć sióstr i czterech braci. Jego dziadek przez wiele lat był nauczycielem i katechetą. W jego wiosce nie było telewizora ani komórek, więc gdy nadchodził wieczór, wszyscy spotykali się wokół ogniska, a mama Silvanusa zastępowała stację telewizyjną. Ale była czymś znacznie więcej niż zwykły serwis informacyjny, bo miała zawsze piękne i dobre wiadomości. Mieli też „filmy”, bo każdy opowiadał jakąś historię. Szczególnie tata i mama zapewniali dużo pięknych „filmów”, zawsze z mądrym morałem i dobrym zakończeniem.
A gdzie wasz strój?
Ojcowie nie tylko posługują podczas rekolekcji, ale też prowadzą grupę misyjną, która spotyka się raz na tydzień na Żoliborzu. Grupa ta miała już okazję być w Tanzanii. Wspierają między innymi budowę studni w tanzańskich wioskach. Ojcowie misjonarze podkreślają, że widzą Polskę jako kraj mocno katolicki, według nich najbardziej w Europie. Słyszeli już dawno, że tutaj Chrystus objawił się siostrze Faustynie, że Niemcy zamordowali ojca Maksymiliana Kolbego, że stąd pochodzi Jan Paweł II, ale nie przypuszczali, że będzie tu aż tyle kościołów, kaplic. I właśnie dziwi ich to, że chociaż mamy piękne kościoły, to w tygodniu tak mało wiernych przychodzi na Mszę św., że tak mało świeckich angażuje się w przygotowanie liturgii. No i nie jesteśmy spontaniczni, nie potrafimy się radować podczas Eucharystii – tak jak robią Afrykanie. – Czy otrzymaliśmy nakaz opłakiwania pustego grobu, czy głoszenia Dobrej Nowiny aż po krańce świata? – pyta ojciec Ashenafi. – Powaga bywa czasem maską, pod którą łatwo skryć nasze lęki, brak entuzjazmu czy brak zaufania. Wymówką, by stać i kostnieć. Ojcowie widzą też, że nie brak nam księży. – W jednej z warszawskich parafii mieszka aż czternastu kapłanów. Tylu w Afryce jest w całej diecezji – mówi ojciec Silvanus. Ojcowie widzą także, że tutaj każde zgromadzenie zakonne, męskie i żeńskie, wyróżnia się habitem czy sutanną. A oni mają prostą czarną sutannę. Często spotykają się z opinią, że dla odróżnienia powinni sobie coś dołożyć. Może jakąś kolorową afrykańską wstążkę, przepaskę przez biodra, chustkę pod szyją...