– Budujemy kościół – mówi proboszcz o. Julian Śmierciak. – Ale wiem, że najważniejsze dla naszej parafii jest tworzenie Kościoła duchowego. Na tym zależy mi najbardziej.
Parafia jest młoda. Dopiero od roku wierni gromadzą się w nowym kościele. Mimo że jeszcze wiele prac budowlanych jest do zrobienia, kościół wewnątrz szybko pięknieje i tętni modlitwą. Prawdopodobnie dlatego, że znajduje się tu wiele relikwii świętych i błogosławionych. To franciszkanie jako jedni z pierwszych w Lublinie otrzymali relikwie krwi bł. Jana Pawła II. – Od momentu ich wprowadzenia do naszego kościoła co tydzień w sobotę odprawiamy nabożeństwo z prośbami do błogosławionego papieża – mówi ojciec proboszcz. Różnych modlitw w parafii nie brakuje. Jeśli tylko ktoś chce, codziennie, przez cały rok, może uczestniczyć w Różańcu, a co jakiś czas nawet w Jerychu Różańcowym. Na terenie parafii jest też wiele przydrożnych kapliczek, gdzie podczas nabożeństw majowych zbierają się mieszkańcy. – Pielęgnujemy tę ludową pobożność, ona zachęca do modlitwy też tych, którzy mieszkają w blokach wokół kapliczek – – podkreśla o. Julian.
Jak zbudować rodzinę?
Kościół franciszkanów i zarazem cała parafia położone są z dala od zgiełku miasta. Ciągle widać tu jeszcze łąki i dużo miejsca na nowe bloki. Dopiero całkiem niedawno powstał pierwszy duży supermarket. Nie ma tu szkoły ani żadnego centrum kulturalnego, choć akurat rolę tego ostatniego z powodzeniem pełni klasztor. – To nasze mieszkanie, ale korzystamy tylko z jednego poziomu. Dwa pozostałe służą parafianom – mówi o. Julian.
I rzeczywiście służą. To tu, w jedynej na osiedlu sali konferencyjnej, spotykają się wspólnoty mieszkaniowe. Tylko u franciszkanów można grać w bilarda, ćwiczyć taniec i aerobic czy trenować kickboxing. Można się spotkać w stylowej kawiarence „Pod Aniołkiem”. Tutaj „Klub dyskusyjny” co jakiś czas omawia ważne dla Polski i Polaków sprawy. W tym także miejscu w inny dzień ktoś robi swoje urodziny. W sali obok, w świetlicy Brata Alberta, dzieci z osiedla, pod nadzorem fachowych opiekunek, codziennie spędzają kreatywnie swój wolny czas, bawiąc się i ucząc. W pomieszczeniu zaplanowanym na większą kancelarię parafialną jest sala dla maluchów do nauki języka. – Nam niepotrzebna aż taka duża kancelaria – śmieje się o. Julian. – A dzieciom w małej salce byłoby za ciasno. Staramy się wychodzić do parafian na różne sposoby, nie tylko w formie działań religijnych, choć te oczywiście są najważniejsze. Tym, co robimy, chcemy pomóc ludziom w spotykaniu się i poczuciu bycia rodziną. W starszych parafiach być może niepotrzebne są tego typu działania, ale w nowych, taka jak nasza, wydają się konieczne – podkreśla.
Integracja na festynie
Jedną z form integracji parafian jest festyn parafialny. – W tym roku postanowiliśmy go zorganizować w październiku, a nie jak dotychczas w czerwcu. Dopisały nam zarówno pogoda, jak i frekwencja – opowiada o. Julian. Festyn trwał osiem godzin, ale frekwencja była tak duża, że już w ciągu czterech godzin skończyło się wszystko, co zakonnicy przygotowali do jedzenia: ok.100 litrów grochówki z kotła, 50 litrów żurku, 50 litrów bigosu, prawie 1,5 tys. kiełbasek z grilla, 80 kg pierogów, 60 kg frytek, dużo swojskiego chleba ze smalcem i około 2 tys. porcji ciast wypieku parafianek. Festyn, jak opowiada proboszcz, jest jedną z lepszych form integracji. – Wiem, że po festynie ludzie zaczynają więcej ze sobą rozmawiać i są dla siebie bardziej życzliwi – podkreśla.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się