O wilkach, zdrowaśkach maratończyka i słabości supermana z Piotrem Kuryłą, który obiegł świat w rok, rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Ile par butów zdarł Pan w intencji pokoju?
Piotr Kuryło: – Chyba z 15. Byłoby znacznie więcej, ale przedłużałem ich żywot, klejąc je wieczorami...
Modlitwa poranna, kilka części Różańca, „Anioł Pański”, koronka, modlitwy do archaniołów... Studiując stały repertuar Pana modlitw, miałem wrażenie, że czytam „Zapiski więzienne” kard. Wyszyńskiego, a nie faceta, który biegnie dookoła świata.
– Tak naprawdę modliłem się cały czas. Krok za krokiem. Nie przestawałem. Budziłem się o 5.30 z modlitwą na ustach, a potem od razu biegłem...
A śniadanie???
– W biegu. Nie stawałem na posiłki. Nie podgrzewałem ich. Uznałem, że skoro zwierzęta nie podgrzewają jedzenia, to i ja dam sobie radę (śmiech). Piłem dużo mleka. Żołądek przyzwyczaił się. Tylko posiłki były przerwą w modlitwie. Ile zdrowasiek zmówiłem? Nie liczyłem. I nie chcę liczyć. Oddawałem owoce tej modlitwy do banku w niebie. Bóg wie najlepiej, co z nimi zrobić.
Zawsze miał Pan taki kontakt z niebem?
– Zawsze. Ja nigdy nie biegałem ze słuchawkami na uszach, z muzyką, która miała mnie zdopingować. W czasie wielogodzinnych treningów i w biegu dookoła świata odmawiałem Różaniec. Wolno, monotonnie. Liczyłem dziesiątki na palcach, więc mogło się zdarzyć, że jedna tajemnica miała z siedemnaście zdrowasiek (śmiech).
To pomaga w morderczym biegu? Marek Kamiński czy Jasiek Mela mówili: brnąc po kolana w śniegu, modliliśmy się w ciszy...
– Pomaga. Czułem, że przez cały bieg otwierałem się na Boga.
Ile kilometrów Pan przebiegł?
– Ponad 20 tysięcy...
Najdłuższy odcinek zrobiony jednego dnia?
– Ponad 120 km. Biegłem od 5.00 do północy. Odsypiałem następnego dnia... w biegu. Trzeba bardzo uważać, by nie zasnąć na dobre i nie wpaść pod samochód. Nie był to jednak mój rekord. Biegałem naraz i po 246 km. Do Sparty. Trzykrotnie ukończyłem ten bieg. Biegłem i w 40-stopniowym upale, i w 10-stopniowym mrozie.
Ile wody pije się dziennie przy takim upale?
– Co najmniej 5–6 litrów. Bardzo łatwo o odwodnienie. Zdarzały się takie osłabienia, że robiło mi się czarno przed oczami. To nie była wycieczka (śmiech).
Kiedy superman doświadczył najmocniej swojej słabości?
– Jaki tam superman...
Zdanie, które rozłożyło mnie na łopatki: „Holandia to mały kraj. Przebiegłem go w jeden dzień”.
– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie. Ale wie pan, ja już jestem przyzwyczajony. Kiedyś pobiegłem sobie z mojego domu w Pruskiej Wielkiej pod Augustowem na Węgry. Nad Balaton. A potem w ramach treningu obiegłem jezioro dookoła.
Więc kiedy superman doświadczył najmocniej swojej słabości?
– W Portugalii. Zanim tam dotarłem, dwukrotnie cudem nie utonąłem. Pierwszy raz już na Śniardwach...
... w pierwszych dniach wyprawy. Nie podcięło to Panu skrzydeł?
– Nie. Im gorzej, tym lepiej – taka jest moja zasada. Płynąłem kajakiem przez środek jeziora (w podróż zabrałem kajak na kółkach), gdy nagle zerwała się potężna burza. Fale wlewały się do kajaka. Było groźnie. Udało mi się dopłynąć w trzciny i tampodeszli do mnie ratownicy. „Widzieliśmy cię z wieży. Dobrze sobie radziłeś”. Pomyślałem: „Kurczę, to ja tam prawie utonąłem, a ci sobie żartują...”. Druga przygoda zdarzyła się w Hiszpanii. W rzece spadłem z wodospadu. Straciłem kajak i cały ekwipunek. Tonąłem, dusiłem się, strach ścisnął mnie za gardło. Udało mi się wygramolić i wypłynąć na powierzchnię. Ocalałem! Potem bardzo długo wspinałem się po stromych skałach.
Nie miał Pan pretensji do Boga? Czemu mi się to stało? Po dwóch miesiącach biegu tracę wszystko, co zbierałem od dawna... Telefon, ekwipunek, kajak...
– Ani razu nie miałem do Niego pretensji. Miałem je jedynie do siebie. Zabrałem niedokładną mapę, na której nie było zaznaczonych tych spadów wody. W Lizbonie tuż przed wylotem do Stanów popatrzyłem w lustro i pomyślałem: „Dobry jesteś, nie? Masz siłę. Wydostałeś się z wiru dzięki adrenalinie. Nie utonąłeś. Chłopie, jesteś silny, wygrałeś z żywiołem!”. Byłem zadufany w sobie. I wtedy coś mnie podkusiło, by sięgnąć do kieszonki kamizelki. Zdumiony wyciągnąłem z niej karteczkę z modlitwą. Wsadziła mi ją tam żona. To była modlitwa do Maryi Ostrobramskiej. Na odwrocie były wypisane obietnice, które towarzyszą tej modlitwie. Mój wzrok padł na słowa: „kto nosi tę modlitwę, nie utonie”. Zrobiło mi się potwornie głupio. Przypomniałem sobie, Komu zawdzięczam dwukrotne ocalenie. „Jestem słaby – pomyślałem. – To On mnie uratował”.
Była chwila, gdy miał Pan ochotę rzucić wszystko i wrócić do domu?
– Gdy ruszyłem z Augustowa, wiedziałem, że mój dom nie jest już za mną, ale przede mną. Coraz bliżej. Nie ma odwrotu. Każdego dnia coraz bardziej się spieszyłem, by wrócić do rodziny. W Rosji biegłem tak długo, aż znajdowałem jakiś most na rzece. Wszyscy dookoła straszyli mnie niedźwiedziami, których tam jest mnóstwo. Pomyślałem sobie, że te dzikie zwierzęta będą omijały mosty, że to będzie mój azyl. Poza tym spieszyłem się, bo nie mogła skończyć mi się wiza.
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się