Żadne miasto w Polsce nie przeżyło takiej metamorfozy. Od tajemniczego i ponurego grodu policjanta Eberharda Mocka do tętniącej życiem krainy krasnoludków, żądających…dostępu do morza.
Sypie śnieg. Na krasnalu przy Świdnickiej nie robi to wrażenia. Ze stoickim spokojem spogląda na napis „Welcome EURO 2012”. Każdego dnia z pojemnika wyskakuje piłeczka. O której? Wielu chciałoby wiedzieć. To niespodzianka. Kto pierwszy, ten lepszy. W słupku pozostały jeszcze 92 piłki. A potem się zacznie. Najpierw przeprawa z Grecją, potem z Rosją, a 16 czerwca do miasta przyjadą Czesi.
Na inauguracji nowego stadionu Kliczko zlał Tomka Adamka. Przed tygodniem Legia zlała Śląsk. Porażkę drużyny Lenczyka oglądało aż 35 tysięcy wrocławian. To imponująca liczba, zważywszy na frekwencję na polskich stadionach. Wrocław zmienił oblicze. Ma klimat, atmosferę. To „coś”, o co bezskutecznie zabiega wiele miast nad Wisłą, i pnie się w górę w rankingach atrakcyjności turystycznej. Ogromną robotę wykonały przy tym krasnoludki.
Ave Silesia
By przyciągnąć turystów, trzeba zarzucić przynętę. Na przykład w formie ławki.
Na Starówce znajdziemy przystanki bajkobusów. Latem podjeżdżają pod nie samochody – teatry lalek, a aktorzy dają bezpłatne przedstawienia dla dzieci zgromadzonych na przystanku. Proste? Proste. To ławki na lato. We Wrocławiu są też podgrzewane „ławki dla zziębniętych”. Chyba zaraz z nich skorzystamy…
W latach 60. i 70. ub. wieku do miasta zaglądało niewielu turystów. Był to czas udowadniania, że wrocławskie kamienie mówią po polsku. A trawa, woda i ziemia zyskiwała nieodłączny dopisek „piastowska”.
– Jechało się do Karpacza i do Szklarskiej – opowiada Danuta Szafarewicz (zna Wrocław jak własną kieszeń; od wielu lat oprowadza po nim wycieczki). – Wrocław nie przyciągał. Był miastem „po drodze”. Kiedy to się zmieniło? Od czasu „Panoramy Racławickiej”. Walka o to gigantyczne płótno trwała długie lata. Stalin zgodził się, by wywieszono je w Polsce, ale nasi komuniści okazali się bardziej papiescy od papieża. I nie wyrażali na to zgody.
– Chłop bił wprawdzie carskie wojsko, ale przecież Rosjan! – ironizuje Andrzej Kofluk, przewodnik. Urodził się we Wrocławiu. Od dwóch godzin spacerujemy po mieście. Dla pana Andrzeja to drobny spacerek, bo doszedł już z Wrocławia… do Santiago i Rzymu. – Rotundę zbudowano już w latach 60. Dopiero eksplozja „Solidarności” sprawiła, że kolejny powołany komitet mógł zacząć konserwację giganta i przygotowania do ekspozycji. Zgodził się na nią Jaruzelski, chcąc uwiarygodnić się po stanie wojennym.
– Co tu się działo… – wspomina pani Danuta. – Ludzie walili drzwiami i oknami. Bilety kupowano z tygodniowym wyprzedzeniem, wokół panoramy ze Lwowa wyrosła niesamowita aura. Ludzie zaczynali odkrywać Wrocław. I coraz częściej przesiadywali na jego rynku. A potem szli zobaczyć Ostrów Tumski, wpisaną do rejestru UNESCO Halę Stulecia, Ogród Botaniczny.
Po toruńskich uliczkach chodzą latem halabardnicy. We Wrocławiu na Ostrowie Tumskim, gdy miasto tonie w mroku, latarnik zapala ponad sto gazowych latarni. – W ilu miastach zlikwidowano by te przestarzałe latarenki? – pyta pani Danuta. – U nas ocalały! I stały się kolejną atrakcją.
Krasnoludki są na świecie
W mieście mieszkały już Jaś i Małgosia oraz Baba Jaga (to nazwy wrocławskich kamieniczek). Krasnale pojawiły się we Wrocławiu podobno grubo przed Piastami, ale najgłośniej dały o sobie znać 1 czerwca 1988 roku. To wtedy Pomarańczowa Alternatywa z „Majorem” Waldemarem Fydrychem na czele zorganizowała wielki marsz krasnoludków. Na ulice wyszło kilkanaście tysięcy ludzi ubranych w pomarańczowe czapeczki i kaftaniki. Milicja była bezradna. Wrocławianie do dziś ze śmiechem powtarzają komendy: „Mam krasnoludka!”.
Spacerując po tutejszym bruku, trzeba uważnie patrzeć pod nogi. – Turyści chcą przede wszystkim zobaczyć wszędobylskie krasnoludki, a jeśli starczy czasu – Ostrów i Panoramę Racławicką – śmieje się Danuta Szafarewicz. – Wrocław oszalał na punkcie małych ludków. Są wykonane z brązu. Mają około 40 cm wysokości i ważą 5 kilogramów.
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się