Prawo wyboru, czyli teoria o sześciolatkach

Rzeczpospolita podała, że rodzice chętniej posyłają sześcioletnie dzieci do pierwszych klas niż rok temu. Śmiem twierdzić, że dane liczbowe mają się nijak do rodzicielskich chęci…

W rozpoczynającym się roku szkolnym, rodzice jeszcze mogli wybrać: pozostawić dziecko w przedszkolu czy posłać do pierwszej klasy. Od 2012 r. wszystkie sześciolatki muszą trafić do szkół. W 2009 r. do szkół trafiło 4,5 proc. maluchów, w 2010 r. - ok. 9 proc. MEN szacuje, że teraz do szkół trafi około 20 proc. sześciolatków (przeczytaj informację "Więcej sześciolatków w szkołach"). Teoretycznie, jeżeli sześciolatek nie poradzi sobie w pierwszej klasie, można będzie go wypisać. Ale rodzic musi znaleźć dla niego miejsce w zerówce. Jeżeli się to nie uda, dziecko będzie musiało dalej uczęszczać do pierwszej klasy.

Teoretycznie więc, jest pięknie: rodzice chcą posyłać swe pociechy do klasy pierwszej, a pociechy najwyraźniej są dojrzałe do podjęcia obowiązku szkolnego. A nawet jeśli się okaże, że jednak zamiast alfabetu, emocjonalnie i intelektualnie wolą klocki, będzie je można ze szkoły zabrać i do przedszkola zapisać.

Tyle teoria, w którą osobiście nie wierzę. Moja osobista siostra, próbując zapisać siostrzenicę do zerówki, po piątej czy szóstej próbie poddała się. I siostrzenica, choć lepiej dla niej żeby jeszcze pozostała w zerówce, pójdzie jutro do pierwszej klasy. Lepsze chyba to, niż dojazd przez pół Warszawy do jedynej placówki, w której były w zerówce wolne miejsca…

Tego typu przykładów jest z pewnością więcej. Chociażby wczoraj otrzymałam list od Czytelniczki. Mieszka we Wrocławiu, jej najstarsze dziecko powinno teraz iść do zerówki. Bo do pierwszej klasy, z wielu powodów, absolutnie się nie nadaje. Rodzice chodzili od przedszkola do przedszkola, od szkoły z oddziałami przedszkolnymi, do szkoły. I co? I NIC. Nie było miejsc, bo zerówek jak na lekarstwo, a chętnych jest wielokrotnie więcej, niż miejsc… Więc Czytelniczka z przerażeniem pyta: co robić? Posłać niedojrzałe dziecko do szkoły (a potem zapewne do psychologa)? Nie posyłać i uczyć w domu (to jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje…)? Dowozić dziecko autobusami (godzina drogi) do jedynej wolnej zerówki , do tego mając pod opieką młodsze rodzeństwo dziewczynki?

Jeśli tak w praktyce wygląda teoretyczne prawo wyboru, które zaoferowano rodzicom, to boję się pomyśleć, jak będzie wyglądać za rok praktyka „dostosowanych szkół” do przyjęcia wszystkich sześciolatków… Gdyby ktoś z Państwa znał podobne przypadki „wolnego wyboru” między zerówką a pierwszą klasą dla dziecka, proszę pisać: agata.puscikowska@gosc.pl

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska