Reżyser Marcin Kobierski po raz kolejny zaskoczył swoim pomysłem na Misterium. Uzmysławia nam, że Jezus czeka na nas, chce nas mocno przytulić do serca i uwolnić z grzechów. Tylko, czy my jeszcze chcemy pójść do spowiedzi?
Zachęca mnie, by trwać przy Jezusie, być blisko Niego, serce przy sercu
Kl. Maciej Walkowiak gra w tegorocznym misterium Jana Apostoła, a także mężczyznę udającego się do spowiedzi.
Grasz umiłowanego ucznia, czego uczy cię ta rola?
– Umiłowany uczeń… Bardzo się ucieszyłem, że będę mógł zagrać Jana, chociaż wcale się tego nie spodziewałem. Czego mnie uczy Jan? Po pierwsze Jego i mój Mistrz przypomina mi o tym, że to właśnie ja jestem tym umiłowanym uczniem, że On kocha mnie bezgranicznie, że za mnie oddał życie na krzyżu… Zrobił to dla mnie i dla każdego z nas! Po drugie Jan jest tym, który został przy swoim Mistrzu do końca. Zatem uczy mnie wierności – przypominając, że będą trudne chwile w życiu, że nie będę czegoś rozumiał. Zachęca mnie by trwać przy Jezusie, być blisko Niego, serce przy sercu.
Grasz także inne postacie, co wnoszą w twoje życie?
– Granie Jana i mężczyzny idącego do spowiedzi to duży kontrast. Z jednej strony, jestem tym umiłowanym, będącym blisko Jezusa; a z drugiej mężczyzną który spowiada się z grzechu nieczystego, który niewątpliwie niszczy tę bliskość… I chociaż sam spowiadam się regularnie, to spowiedź ze sceny przypomina mi o dwóch rzeczach; że sam jestem grzesznikiem i potrzebuję pomocy, oraz o tym, że spowiedź, jest spotkaniem. Spotkaniem z żywym Jezusem, który jest blisko mnie, czeka i spogląda na mnie z miłością, który chce bym do Niego wrócił.
Jest jakaś scena, która szczególnie do Ciebie przemawia?
– Ponieważ nie widziałem w całości naszego spektaklu odwołam się tylko do scen, w których sam uczestniczę. Są dwie sceny, które budzą we mnie bardzo dużo emocji i przeżyć. Sądzę, że pierwsza może być dość oczywista - to scena ukrzyżowania. Chociaż nasza scena odzwierciedla tylko wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, to jednak stanięcie pod krzyżem razem z Maryją jest bardzo przejmujące. Spojrzenia, które wymieniamy między sobą jako aktorami, są w pełni prawdziwe i bardzo przejmujące. Druga scena, ilekroć o niej myślę, zawsze wywołuje u mnie ciarki na plecach. To pełen rozpaczy dialog z Judaszem – klamka zapadła: Jezus jest zdradzony, pojmany, nic nie mogę zrobić. Rodzi się we mnie ból, żal, smutek a także złość, która kierowana jest nie tylko w stronę Judasza, ale także do samego siebie… To bardzo mocna scena.
Zestawienie tych ról jest dla mnie przestrogą, żeby troszczyć się o moją relację z Bogiem
Kl. Robert Sierota gra kilka postaci, w tym księdza i arcykapłana, jednocześnie dwie odległe od siebie postacie, ale po części też bliskie.
Grasz jednocześnie arcykapłana i księdza. Jakie masz przemyślenia na ten temat?
– Z jednej strony są to postacie bardzo dalekie od siebie, a z drugiej i tu, i tu gram kapłana. To, co ich rozróżnia to czas w jakim żyją. Jeden jest kapłanem Starego Przymierza, natomiast ten drugi służy posługą kapłańską w Nowym Przymierzu. Pobudziło mnie to do takiej refleksji, że i ja mogę różnie przeżyć swoje życie, jako salezjanin – daj Boże przyszły ksiądz. Wydaje mi się, że kapłani Starego Przymierza, którzy byli częścią sanhedrynu i byli przeciwko Jezusowi, też chcieli służyć Bogu. Być może pojawił się w ich życiu jakiś moment, gdzie to zeszło na dalszy plan i to było początkiem tragedii. Tak też może być i w moim życiu, że jeśli Bóg nie będzie na pierwszym miejscu i szukanie Jego woli, to może się zdarzyć tak, i w moim życiu Jezus będzie mi przeszkadzał w realizacji moich niegodziwych intencji. To z kolei zawsze się kończy mniejszą lub większą tragedią, kiedy ksiądz nie szuka tego, co Boże i gubi się w życiu i często w takich przypadkach jedyne co pozostawia po sobie to zgorszenie… Tak, więc zestawienie tych ról jest dla mnie przestrogą, żeby troszczyć się o moją relację z Bogiem, aby nigdy nie doszło do tego, że Bóg będzie mi przeszkadzał w moim, życiu.
Czy to misterium jakoś pogłębiło zrozumienie spowiedzi jako sakramentu?
– Zdecydowanie pogłębiło moje rozumienie tego sakramentu. Dla mnie najcenniejsza jest scena ukrzyżowania. Kiedy w czterech stoimy pod krzyżem, jako kapłani słuchający spowiedzi. Było to moje pierwsze spotkanie z fioletową stułą, na razie jako rekwizyt, ale dało się jakoś odczuć ciężar tego przedmiotu, który jest świadkiem tak wielu wyznanych grzechów. To trochę jak belka krzyża, która spoczywa na barkach Jezusa podczas męki i ukrzyżowania, bo to też ciężar grzechów, z tym że całego świata, który Jezus wziął na siebie, żeby go za nas wszystkich spłacić, a ceną za to była Jego krew ściekająca z krzyża. Mówił też o tym Marcin po jednej z prób, kiedy już odgrywaliśmy całość, że to Misterium jest trochę przeżywane z perspektywy księdza w konfesjonale, który słucha tych wszystkich grzechów. Przez to, że nie mam doświadczenia spowiadania, nie zdaje sobie sprawy jakie to trudne, bo przecież ludzie przychodzą z całą swoją wstydliwą biedą. Być może czasem są trudne historie, na które ksiądz nie może zareagować w inny sposób niż modlitwa, bo obowiązany jest tajemnicą spowiedzi, a czasem może są to takie spowiedzi, które bardzo frustrują kiedy kilkudziesięcioletni penitenci spowiadają się jak kilkuletni chłopcy, a to też się zdarza. I wiele innych rzeczy, które nosi spowiednik, a może nie do końca jesteśmy tego świadomi. W tym kontekście podoba mi się również scena Zmartwychwstania, w której splatają się dwa wątki misterium współczesny i ten historyczny, bo w Zmartwychwstanie zostaje wpleciony moment rozgrzeszenia przez posługę księży, co bardzo pięknie pokazuje, że to z mocy Jezusa wypływa odpuszczenie grzechów. Natomiast ciężar tych grzechów jest przez Niego zabrany, więc ten który „słucha spowiedzi” nie pozostaje z tym wszystkim sam.
Czego uczy cię praca z Marcinem Kobierskim?
– Uczestniczenie w Misterium Męki Pańskiej pod wodzą Marcina Kobierskiego to wielka przygoda wiary, która bardzo pogłębia życie duchowe. Tym bardziej żałuje, że to ostatnie misterium w moim życiu jako aktor. Jako ten, który grał w misterium, również w dwóch poprzednich, otrzymałem bardzo wiele, ale to co najcenniejsze dla mnie to współpraca z naszym reżyserem. Na próbach, czy spotkaniach pokazuje swoją głębię życia, którą się chętnie dzieli. Jest to człowiek, który oddał całe swoje życie na służbę Męki Chrystusa, co jest bardzo piękne. Marcin wkłada ogrom pracy w to misterium i patrząc na spektakl, można dostrzec tylko wierzchołek góry lodowej pracy, którą on wkłada w misterium. Godziny prób z aktorami amatorami z seminarium i wspólnoty Ziemi Boga, przygotowanie scenografii, rekwizytów i kostiumów, pisanie scenariusza, to kilka rzeczy, o które troszczy się Marcin, a to wszystko by podzielić się wiarą i tę wiarę budować u innych. Myślę, że jego życie jest pięknym przykładem oddania się na służbę Jezusowi i dla mnie jako zakonnika, czyli tego, który przez śluby zakonne poświęcił się na służbę Bogu, Marcin jest wyrzutem sumienia, bo patrząc na niego widzę, że musze jeszcze wiele podporządkować Jezusowi w swoim życiu, tak jak Marcin, który podporządkował Mu wszystko.
Kimże ja jestem, że mnie Chryste powołałeś?
Kleryk Paweł Klasa gra postać Nikodema. Stwierdza, że zagranie tej postaci jest dla niego bardzo dobrym doświadczeniem, szczególnie na tle duchowym, bo on dostrzega w Chrystusie oczekiwanego Mesjasza.
Odkryłeś na nowo Nikodema?
– W jednej ze scen wypowiadam słowa „mam dyktować Najwyższemu jaki powinien być Mesjasz? A kimże ja jestem?”. Jest to pytanie, które na nowo odkrywam, ponieważ w tym roku pragnę Jemu powierzyć swoje całe życie w ślubach wieczystych. Ufam Mu i wierzę mocno w to, że dzięki Niemu jest mi dane być zakonnikiem-salezjaninem. Pytanie, jakie sobie stawiam na modlitwie: Kimże ja jestem, że mnie Chryste powołałeś? Odpowiedzią dla mnie jest bezgraniczna miłość Jezusa.
Pan Bóg pozwolił namacalnie doświadczyć swojej miłości
Kleryk Paweł Potęga również gra kilka postaci. Czy jest to dla niego trudne i jak się w tym odnajduje?
– Granie takiej ilości postaci nie sprawia mi trudności, może dlatego, że w życiu staram się być dość elastyczny i otwarty na to, co niesie dzień. Jednym z wyzwań jest konieczność sprawnego przebierania się, co też bez problemu udaje się. Natomiast największą dla mnie trudnością jest postać „szefa bandy”, mam być okrutny, zły, i o dziwo zauważyłem, że sama gra przychodzi mi z dość dużą łatwością... Przypomniałem sobie swoją młodość i towarzystwo w jakim się obracałem będąc nastolatkiem. Dzięki tej roli uświadomiłem sobie, że tylko dzięki łasce Pana Boga, zostałem zachowany od negatywnego wpływu środowiska, w którym dorastałem, co też wzbudziło we mnie wdzięczność Panu Bogu, za okazane mi miłosierdzie.
Jak udział w misterium wpływa na twoje życie?
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, cofnę się do mojego pierwszego misterium, które zagrałem dwa lata temu. Byłem wtedy na pierwszym roku teologii. Przeżywałem wtedy ciężki dla mnie okres. Moje osobiste trudności, słabości, aż po wątpliwości dotyczące powołania – myśli o odejściu z seminarium. Poprzez tamto misterium (w 2020 r.), Bóg pokazał mi, że nadal chce dla mnie właśnie takiej drogi życia - bycia salezjaninem. Uświadomiłem sobie, że nie muszę być idealny, doskonały, czy wręcz nieskazitelny. Miałem żywe doświadczenie tego, że Jezus po prostu o mnie walczy! O moje szczęście, o moje powołanie. To było niesamowite przeżycie: stojąc tuż za kulisami, gdy obserwowałem z bliska moich współbraci i koleżanki, czułem, że Bóg do mnie mówi, dotyka i uzdrawia moje serce. Wielokrotnie nawet chciało mi się płakać. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że poprzez Misterium Męki Pańskiej, udzielił mi tak wielu łask i pozwolił namacalnie doświadczyć swojej miłości.
Małgorzata Gajos